niedziela, 24 października 2021

Od Małgorzaty cd. Mattii

Batystowa woalka uniosła się nieznacznie pod wpływem cichego parsknięcia. Powieka uniosła się, także nieznacznie, jadeitowe oko błysnęło zadziornie w kierunku astrologa. Małgorzata, mimo obitego nosa i uszczerbku tak w ubiorze, jak i w misternej fryzurze, zdawała się wciąż mieć wybitnie dobry humor. A może to po prostu ta adrenalina?
― Och, ojej ― zaczęła, korzystając z pomocnej dłoni towarzysza, by zgrabnie podnieść się do siadu. Z jadeitu spojrzenia zniknęła cała zadziorność, zniknęło rozbawienie. Pojawiło się w nim autentyczne zmartwienie i zakłopotanie, które winno gościć tam od samego początku, jak to ratowanej z opresji damie pasowało. ― Kręci mi się strasznie w głowie, proszę mi pomóc… ― Ponownie skorzystała z pomocnej dłoni, uczepiła się ramienia D’Arienzo jakby od tego zależeć miało jej życie. Znów się nieznacznie osunęła, jakby faktycznie dokuczały jej problemy z błędnikiem.
― Potwierdza pani wersję hrabiego? ― wtrącił się strażnik, nerwowo przestępując z nogi na nogę. ― Że udzielił pani pomocy w nagłej potrzebie?
― Ależ oczywiście! ― fuknęła, woalka znów uniosła się nieznacznie. ― Gdyby nie pan hrabia, doszłoby do okropnych rzeczy, aż strach myśleć…
― No dobra. ― Mruknął drugi strażnik, podrapał się po głowie ― Zabieramy ich chłopcy, posiedzą noc lub dwie w lochu, to im minie chęć na napadanie dam w zaułkach.
Znów ta zmiana. Z miękkiej, rozmemłanej zieleni na błyszczący ostro jadeit.
Argumenta non numeranda, sed ponderanda sunt, szanowni panowie. Zbójcy powinni trafić pod sąd, dowód jest wystarczająco obciążający. ― Wtrącenie w obcym języku zrobiło swoje, jej wypowiedź zabrzmiała jakoś zdecydowanie mądrzej, a to zbyt mądre brzmienie poskutkowało zakończeniem dyskusji. ― To wszystko? Bo jeśli tak, to byłabym bardzo wdzięczna, gdyby nas panowie puścili. Dość mam wrażeń na ten dzień, zdecydowanie ― zmieniła dłoń, którą trzymała chusteczkę, niezobowiązująco odgarnęła jasne pasma, które podczas szarpaniny poumykały z misternego upięcia.
― Wszystko to ― strażnik zdzielił w ucho szarpiącego się w pętach gałgana.
― Tedy za pozwoleniem. ― Małgorzata postąpiła krok do przodu, ale nie oddaliła się. Poczekała aż D’Arienzo pozbiera swój płaszcz z ziemi i dopiero, kiedy się z nią zrównał, podjęła dalszy marsz, z każdym krokiem wyglądając coraz pewniej, jakby brud szpecący sukienkę, czy plamy z krwi na dekolcie nie robiły na niej absolutnie żadnego wrażenia.
― Nie jesteś tu pewnie na wakacjach, hm? ― Zwróciła się do Mattii, kiedy wmieszali się w pląsających po ulicach ludzi. Małgorzata zdecydowanie ściągała na siebie uwagę, ale obecność astrologa-opiekuna jakby hamowała wszelkie ewentualne zapędy by się krzywo popatrzeć, czy obejrzeć z troską.
― Nie ― potwierdził hrabia ― Powinnaś przyłożyć coś zimnego. ― Zasugerował, przelotnie spoglądając na zakrwawioną chusteczkę. De Verley machnęła ręką.
― Nie pierwszy raz dostałam w nos ― jadeit zmiękł. ― Ale przyłożę coś, jak tylko znajdę się w mieszkaniu. Muszę się przebrać i wygląda na to, że musimy omówić następne kroki. Swoją drogą nie spodziewałam się, że Cervan pośle akurat ciebie ― urwała na moment, skupiła się na tym, by przejść po kocich łbach zgrabnie i szybko, a przy okazji nie skręcić sobie kostki. Obcas podejrzanie zgrzytnął, kiedy trafiła w uszczerbioną krawędź, ale nie wywinęła orła. Być może dlatego, że pomógł jej w tym D’Arienzo. Być może dlatego, że szybko odzyskała równowagę.
― To źle, że posłał akurat mnie? ― Zaciekawił się uprzejmie Mattia.
― Nie. Nawet lepiej. Wybacz, niefortunnie zabrzmiało.
Hrabia uśmiechnął się w odpowiedzi.
Przez pewien czas szli w milczeniu, Małgorzata nawigowała pomiędzy kolejnymi ulicami, placykami, przejściami i mostami, aż w końcu dotarli do całkiem wdzięcznie utrzymanej, niewysokiej kamienicy z czerwonej cegły. Ściany porastał bluszcz, kryjąc w zielonej otulinie niektóre okna, trzy niewysokie stopnie stanowiły jedyną przeszkodę oddzielającą ulicę od wejścia do budynku. Jadowniczka pokonała je bez trudu, wpadła do środka jak do siebie. W korytarzu rozległo się niskie ujadanie.
― No już, już, spokojnie ― Małgorzata została zaatakowana przez trzy wielkie, futrzane kule zaraz po wejściu do wynajmowanego lokum. Psy zgromadziły się wokół, każdy wymagał chwili uwagi w ramach zadośćuczynienia za pozostawienie ich samych ― Boris! ― Zawołała donośnie, w korytarzu pojawił się mężczyzna w podobnym im wieku. Z szacunkiem skinął głową hrabiemu, spojrzenie przeskoczyło na De Verley, a brwi podjechały ku górze.
― Na bogów, co się stało? ― wydusił z siebie, przeciskając się pomiędzy ścianą, a psami. Odebrał od D’Arienzo płaszcz, zagmerał kluczykiem w dziurce od szafy na odzienie wierzchnie.
― Ach, komplikacje. ― Znów to bagatelizujące machnięcie dłonią ― Wstaw na herbatę. I przynieś mi jakąś zimną szmatę. ― Obejrzała się w końcu na Mattię, wskazała mu gestem schody prowadzące na górę ― Poczekaj tam na mnie, rozgość się. Doprowadzę się do porządku i możemy na spokojnie porozmawiać o tym co nas tu czeka. ― Gwizdnęła krótko. Psy, jak dotąd twardo trzymające się jej boku, rozluźniły się wyraźnie. Wisielec pognał na górę, Gnatołam od razu poszarżował w kierunku astrologa.
― Mam nadzieję, że na towarzystwo narzekać nie będziesz podczas mojej nieobecności. ― Cofnęła chusteczkę, złożyła ją tak, by ostania połać czystego materiału trafiła na wierzch. Usta ułożyły się w pogodnym uśmiechu, jadeit znów błysnął zadziornie ― No i mówiłam, że będziesz zaskoczony. ― Chusteczkę przytknęła znów pod nos i zniknęła za drzwiami na prawo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz