niedziela, 31 października 2021

Od Lei cd. Hotaru

Krytycznym okiem spojrzałam na wystrugane dotąd deski, które leżały, beztrosko rozłożone na stole. Starałam się je układać, ale zmieniałam co rusz porządki, od kolejności składania elementów, przez ich rozmiar, aż po kształt, a teraz stwierdziłam, że przecież nie ma ich dużo i z pewnością wszystko poskładamy, nawet jeśli nie będzie żadnego konkretnego wzoru. Rzecz jasna, latawiec miał służyć przede wszystkim do zabawy, ale wciąż miałam w pamięci żywą czerwień unoszącą się na tle błękitu nieba, uśmiechałam się też na myśl o całym dniach spędzonych za dzieciaka na taplaniu się w farbach, kiedy więcej jej kończyło na palcach i wszystkim innym oprócz samego materiału. Dlatego teraz nie zamierzałam zadowalać się połowicznymi środkami, zwłaszcza jeśli Hotaru miała puszczać pierwszy raz latawiec. To była zbyt wielka odpowiedzialność.
— W żadnym najgorszym razie — uśmiechnęłam się szeroko. — Własne farby to absolutnie genialny pomysł, wyobraź to sobie tylko! Będzie z tym sporo roboty, ale myślę, że minie trochę czasu, zanim mistrz wyśle którąś z nas na misję. Chyba że masz już zaplanowane coś ważnego?
— Raczej nie — kobieta przechyliła głowę, zawiesiła na chwilę głos w zamyśleniu. — Tylko skąd weźmiemy składniki?
Wzruszyłam ramionami, okręciłam na palcu kosmyk włosów.
— Może z owoców, teraz można ich znaleźć naprawdę dużo. Tu się coś utrze, tam wyciśnie i gotowe.
— Jeśli będziemy miały problem, zapytamy Sophie albo Ayrenn. W ostateczności kupimy, ale roślinne barwniki to dobry trop.
Ujęłam w dłonie szczapki drewna i zważyłam je, usiłując przypomnieć sobie ciężar tych robionych w Brittlebury - ale trudno było mi porównać wspomnienie sprzed kilku lat z czymś, co teraz trzymałam w rękach, zwłaszcza że nie były jeszcze połączone w jedną konstrukcję. Niemniej zdawało mi się, że wszystko jest w porządku i wiatr powinien im podołać, nawet jeśli ważyły znacznie więcej niż bambus.
— Miśka kiedyś stwierdziła, że nawet farby to za mało — zaczęłam, ostrożnie odkładając wszystko na miejsce. Choć deski delikatnie wyginały się pod naciskiem, nic nie wskazywało na to, by którakolwiek miała pęknąć. — I obwiesiła latawiec pękami jarzębiny i liśćmi, trochę kasztanów też tam było. Bardzo ładny, ale polecieć za daleko nie miał szans, nawet jeśli się pędziło jak strzała — westchnęłam, wspominając tamten dzień. Dziadzio dał nam później solidny wykład na temat oporu powietrza, masy i wielu innych spraw. Niekoniecznie wszystko wtedy zrozumiałam, jeszcze mniej zapewne pamiętałam dzisiaj, siostra zapewne podobnie, ale kolejny wykonany przez nas latawiec przeciął już nieboskłon bez większego trudu.
— Mam nadzieję, że nasz również poleci — igła znów zatańczyła na materiale, zgrabne kółka zataczane przez nitkę stopniowo sprawiały, że bezkształtna płachta wyrównywała się i łączyła w zgrabną całość. Spoglądałam na palce Hotaru, wybijające bezgłośny rytm powstawania kolejnych szwów.
Sięgnęłam po kolejną szczapę drewna i zaczęłam ją strugać, zrzucając na podłogę skrawki i odłamki. Zmarszczyłam brwi, gdy kolejna drzazga znalazła drogę pod moją skórę - nie było to zbyt bolesne, ale nie przepadałam za ich wyjmowaniem i postanowiłam odłożyć to na później, gdy już skończę całość.
— Przefrunie ponad chmurami — przesunęłam palcem po planach i zmarszczyłam brwi. Powoli próbowałam dopasować konkretne kawałki desek pod fragmenty z konstrukcji, choć było to nieco trudniejsze, niż zapamiętałam. — Ale najpierw farba. Jak chcemy żółtą, to rośnie jeszcze rumian, to trochę mlecz, trochę rumianek. Orzech powinien też dać radę. Albo kora dębu. Teraz powinna się też sprawdzić pokrzywa. I trawa, ona weźmie wszystko — wyliczałam na palcach. — Masz jeszcze jakieś pomysły? Ale podstawowe pytanie, jakie kolory chcemy?

< latwiec ^^ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz