Krytycznym
okiem spojrzałam na wystrugane dotąd deski, które leżały, beztrosko
rozłożone na stole. Starałam się je układać, ale zmieniałam co rusz
porządki, od kolejności składania elementów, przez ich rozmiar, aż po
kształt, a teraz stwierdziłam, że przecież nie ma ich dużo i z pewnością
wszystko poskładamy, nawet jeśli nie będzie żadnego konkretnego wzoru.
Rzecz jasna, latawiec miał służyć przede wszystkim do zabawy, ale wciąż
miałam w pamięci żywą czerwień unoszącą się na tle błękitu nieba,
uśmiechałam się też na myśl o całym dniach spędzonych za dzieciaka na
taplaniu się w farbach, kiedy więcej jej kończyło na palcach i wszystkim
innym oprócz samego materiału. Dlatego teraz nie zamierzałam zadowalać
się połowicznymi środkami, zwłaszcza jeśli Hotaru miała puszczać
pierwszy raz latawiec. To była zbyt wielka odpowiedzialność.
—
W żadnym najgorszym razie — uśmiechnęłam się szeroko. — Własne farby to
absolutnie genialny pomysł, wyobraź to sobie tylko! Będzie z tym sporo
roboty, ale myślę, że minie trochę czasu, zanim mistrz wyśle którąś z
nas na misję. Chyba że masz już zaplanowane coś ważnego?
— Raczej nie — kobieta przechyliła głowę, zawiesiła na chwilę głos w zamyśleniu. — Tylko skąd weźmiemy składniki?
Wzruszyłam ramionami, okręciłam na palcu kosmyk włosów.
— Może z owoców, teraz można ich znaleźć naprawdę dużo. Tu się coś utrze, tam wyciśnie i gotowe.
— Jeśli będziemy miały problem, zapytamy Sophie albo Ayrenn. W ostateczności kupimy, ale roślinne barwniki to dobry trop.
Ujęłam
w dłonie szczapki drewna i zważyłam je, usiłując przypomnieć sobie
ciężar tych robionych w Brittlebury - ale trudno było mi porównać
wspomnienie sprzed kilku lat z czymś, co teraz trzymałam w rękach,
zwłaszcza że nie były jeszcze połączone w jedną konstrukcję. Niemniej
zdawało mi się, że wszystko jest w porządku i wiatr powinien im podołać,
nawet jeśli ważyły znacznie więcej niż bambus.
—
Miśka kiedyś stwierdziła, że nawet farby to za mało — zaczęłam,
ostrożnie odkładając wszystko na miejsce. Choć deski delikatnie wyginały
się pod naciskiem, nic nie wskazywało na to, by którakolwiek miała
pęknąć. — I obwiesiła latawiec pękami jarzębiny i liśćmi, trochę
kasztanów też tam było. Bardzo ładny, ale polecieć za daleko nie miał
szans, nawet jeśli się pędziło jak strzała — westchnęłam, wspominając
tamten dzień. Dziadzio dał nam później solidny wykład na temat oporu
powietrza, masy i wielu innych spraw. Niekoniecznie wszystko wtedy
zrozumiałam, jeszcze mniej zapewne pamiętałam dzisiaj, siostra zapewne
podobnie, ale kolejny wykonany przez nas latawiec przeciął już
nieboskłon bez większego trudu.
—
Mam nadzieję, że nasz również poleci — igła znów zatańczyła na
materiale, zgrabne kółka zataczane przez nitkę stopniowo sprawiały, że
bezkształtna płachta wyrównywała się i łączyła w zgrabną całość.
Spoglądałam na palce Hotaru, wybijające bezgłośny rytm powstawania
kolejnych szwów.
Sięgnęłam
po kolejną szczapę drewna i zaczęłam ją strugać, zrzucając na podłogę
skrawki i odłamki. Zmarszczyłam brwi, gdy kolejna drzazga znalazła drogę
pod moją skórę - nie było to zbyt bolesne, ale nie przepadałam za ich
wyjmowaniem i postanowiłam odłożyć to na później, gdy już skończę
całość.
—
Przefrunie ponad chmurami — przesunęłam palcem po planach i
zmarszczyłam brwi. Powoli próbowałam dopasować konkretne kawałki desek
pod fragmenty z konstrukcji, choć było to nieco trudniejsze, niż
zapamiętałam. — Ale najpierw farba. Jak chcemy żółtą, to rośnie jeszcze
rumian, to trochę mlecz, trochę rumianek. Orzech powinien też dać radę.
Albo kora dębu. Teraz powinna się też sprawdzić pokrzywa. I trawa, ona
weźmie wszystko — wyliczałam na palcach. — Masz jeszcze jakieś pomysły?
Ale podstawowe pytanie, jakie kolory chcemy?
< latwiec ^^ >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz