sobota, 30 października 2021

Od Apolonii cd. Jamesa


Tym razem szła spokojniej – obcasy w ładnym rytmie na modłę ballady, ale przekornej, bo nawet i wesołej, stukały o parkiet, raz, dwa, raz, dwa, po raz pierwszy od kilku lat wprawiając wiszące na ścianach obrazy w całkiem wesoły nastrój. I choć brakowało uśmiechu na ich twarzach, choć lica pozostawały kamiennymi, tak Apolonii wydawało się, że pomimo wynoszonych przez nią sekretów na zgrabnej nóżce, schowanych za mocno ściśniętą podwiązką, tak spoglądały na nią całkiem przychylnie, pokusiłaby się wręcz o stwierdzenie, że matczynie. Życzyły jej jak najlepiej, kto wie, czy przed kilkunastoma latami, tuż przed malowaniem portretu, właściciele fasad nie pokłócili się z Lordem Harvordem, przeklinając go, by jakaś zbyt natrętna aktorka, która lubiła grzebać w nieswoich sprawach, wykradła istotny dla niego dokument. Kto wie.
Dłoń musnęła złotą klamkę, z czułością najznakomitszej kochanki oparła się na niej, nacisnęła. Drzwi ustąpiły bez wahania, lekko poddając się ruchowi, a Apolonia, ponownie przywdziawszy na swoją twarz najładniejszy ze wszystkich uśmiechów, ale tych publicznych – najładniejszy z prywatnych stał bowiem na podium piękności, zarezerwowany był jednak dla tych najistotniejszych, najgodniejszych ciepła oraz szczerej przyjaźni kobiety – wkroczyła dumnie do sali, lekko kołysząc biodrem, lekko zamiatając sukienką. Palce splotła przed sobą, topazowe oko przyjrzało się tej scence, może nie rodzajowej, ale na pewno oko przykuwającej; ludzie co prawda rozpierzchli się już do jedzenia, pląsy na parkiecie pozostawiając sobie najwidoczniej na jeszcze późniejszą godzinę, o zgrozo, ktoś poturlał się pod stół, najwidoczniej zażywszy zbyt dużą ilość alkoholu. Nosek zmarszczył się surowo w ocenie młodego jegomościa, by chwilę później ładnie się wygładzić. Lico przyjęło łagodną, sympatyczną formę, ponownie dostrzegłszy znajomą twarz –tym razem jednak Apolonia nigdzie się spieszyć nie miała, zadanie w końcu wykonane zostało; mogła więc cieszyć się towarzystwem szanownego archiwisty ze spokojem, rozkoszując się każdą chwilą w towarzystwie profesora. Coś w topazach błysnęło, aktorka stwierdziła, że zbliżała się godzina, w której należało zapalić.
Już się kierowała ku balkonowi, już z kieszeni sukni wyciągała drobne, metalowe pudełeczko, w którym chowała swój święty Graal, najważniejszy artefakt i relikwię – ktoś jednak zaszedł drogę, rozkazał swym ostrym spojrzeniem zatrzymać się tu, w ten i natychmiast. Brewka aktorki uniosła się w zdziwieniu, palce zatańczyły na metalowym pudełeczku. To ponownie trafiło do kieszeni.
— Szanowna pani Apolonio, mogę prosić panią na moment? — Złowieszczy uśmiech dziewczęcia niepokoił, dreszcz prześlizgnął się po kręgosłupie aktorki; czy się dowiedzieli? Czy może to karnisz ją zdradził? — Miała niedawno pani przyjemność na tym przyjęciu tańczyć z moim tatą, a ja jestem w lekkim humorze, żeby przyprawić go o zawał. Mogłaby pani ze mną na chwilkę do niego podejść?
Wargi rozchyliły się odrobinę, czoło zmarszczyło, sugerując, że kobieta nad propozycją się bardzo intensywnie zastanawia.
— Nie chciałabym mieć śmierci pani ojca — zerknęła na Hopecrafta, zerknęła na, najwidoczniej, zupełnie niepodobną do niego córeczkę — na swoim sumieniu. Byłabym pierwszą i jedyną podejrzaną, a zabójstwo szanowanego profesora mogłoby wiązać się z procesem niezwykle surowym — zauważyła, uśmiechnęła się kurtuazyjnie. Wyprostowała się jeszcze troszkę, prawe ramię uniosło się, polik ku niemu – przybliżył. — Mogłabym, o ile zagwarantujesz mi moja droga, że jednak nie będę musiała przywdziewać czerni na następny dzień. Niezbyt mi w niej do twarzy. — Wyciągnęła ku dziewczęciu swoją dłoń, w gotowości będąc, by zaraz zostać w kierunku dwóch panów pociągniętą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz