✧
Czuł się nieswojo. Okropnie, jak gdyby do klatki z ładnymi, bielutkimi i
puchatymi królikami, które służyć miały jedynie do bawienia arystokracji,
wrzucić szarego zająca o nogach mocnych, posługujących mu jako dar od natury
pozwalający uciekać przed szlachetnymi chartami równie szlachetnych panów i
pań, a następnie rozkazać mu zabawiać te cudne, ale nadal wątłe stworzenia. I
na nic gildyjskiemu łucznikowi było skromne, ale schludne ubranie, koszula o
bufiastych rękawach oraz kołnierzyku z falbanami, spodnie wyprasowane w kant,
wszystko na kontynentalną, aktualną modę – zupełnie mu nieznaną i niezbyt
wygodną, oczywiście – gdy pośród wszystkich gości wyróżniał się niczym
samotna, pnąca się do nieba palma wokół troszkę niższych, ładnie
przystrzyżonych jodełek. Czy to barwą skóry, czy samym wzrostem.
Już dawno zapomniał o wszelakich towarzyskich gierkach, dosyć dobrze radząc
sobie z wymazywaniem ich z pamięci. Teraz wypadało jednak do nich powrócić,
hebanową tęczówką śledzić uważnie każdy ruch, czy to ust, czy to dłoni, czy to
cudzych oczu – przecież w rzeczywistości wiedział, że wszystko tu miało mieć
znaczenie, że nawet najdrobniejszy, urwany w odpowiednim momencie gest mógł
równie dobrze być wyrokiem na czyjeś życie. Czy to towarzyskie oraz kulturowe,
czy to składające się z branego w płuca powietrza, krwi płynącej w żyłach,
poruszających się kończyn. Za Mattią podążał więc po cichu, powierzając się w
jego, na pewno doświadczone w towarzyskich gierkach całego Kontynentu, dłonie
oraz w każdej chwili będąc w gotowości, by niby partner w tańcu, oddać się
prowadzeniu czy posłuchać drobnej, niewerbalnej sugestii. Przestrzeń korytarzy
i sal starał się traktować jak pole bitwy, a starszego D’Arienzo – niczym
generała. I choć Echo nigdy za pokornego się nie uważał, wręcz przeciwnie,
przyrównywanym częściej będąc w tych starych, dobrych czasach do łamiącego
wszelakie konwenanse dzikiego konia, który nie poddawał się nawet czerwonym
piachom pustyni, tak tu choć raz mógł się posłuchać. I robił to z
przyjemnością.
Gotów jednak był do pierwszego buntu oraz walki z wędzidłem, które sam na
siebie nałożył, gdy jakieś delikatne dłonie pochwyciły jego ramię, gdy
kwieciste perfumy uderzyły w nozdrza, przyprawiając jedynie o zawroty, a może
ból głowy.
Z tego niebezpieczeństwa Matti wyciągnąć nie mógł – wręcz przeciwnie, to
hrabia musiał wyciągnąć z tej drobnej potyczki łucznika. I choć zrobił to w
sposób widowiskowy, doborem kurtuazyjnych słów imponując Echu, tak nie pozbył
się problemu na dobre – ten w końcu prowadził ich prosto do markizy,
szczebiocząc nadal niezwykle, machając ślicznym wachlarzem przed swoją twarzą
i przy okazji tarmosząc lekkimi powiewami ciemne włosy łucznika. Ten starał
się nie pochylać, ignorować grzecznie panienkę; ta jednak barku nie puszczała,
przykleiwszy się do mężczyzny niby lecznicza pijawka.
— Ach, jakże cieszę się, że panów widzę — powtórzyła się Rosalind, machnęła
wachlarzem — muszę przyznać, są panowie niejako ewenementem tego zjazdu,
oficjalni przedstawiciele legendarnej gildii, kto by pomyślał! — westchnęła
głośno, przyciągając do ich sylwetek jeszcze więcej spojrzeń, jakby tych im
brakowało. Echo skrzywił się w myślach, podziwiając idącego obok niego Mattię
za utrzymanie kamiennej fasady, za to nadal pogodne spojrzenie, gdy w hebanach
zbierały się już burzowe chmury. — Oczywiście, Mattia na salonach jest znany,
ale — tu spojrzenie dziewczęcia zawiesiło się na twarzy łucznika, niepokojący
dreszcz prześlizgnął się po jego kręgosłupie, gdy ścisnęło go za ramię — z
Echem to zupełnie inna sprawa, taka tajemnicza, egzotyczna — nie udało mu się
zahamować grymasu powodowanego tym określeniem na swojej twarzy — postać, to
rozbudza wyobraźnię!
Echo odchrząknął, starając się naśladować Mattię przygotował się do ciepłego
tonu.
— Panienko Rosalind — zaczął powoli, zgrabnie wyślizgnął się z uścisku młodej
przedstawicielki Newfieldów. Kto wie, czy nie traktując tego niczym tańca z
łukiem czy z włócznią, przesunął ją w lekkiej sugestii na przód, tuż przed
nich. — Markiza. Później odpowiemy na każde pytanie.
— Ale każde? — zerknęła
przez ramię.
— Postaramy się — odpowiedział, w hebanie oka coś błysnęło.
Błysk najwidoczniej był idealnym prowodyrem, iskrą, która odpaliła lont.
Rumieńce wystąpiły na poliki panienki, oczy prawie że zapłonęły, oddech
ugrzązł w piersi. Dziewczę zakołysało się na swych nogach, Echo nawet nie
zdążył posłać Matti spanikowanej myśli pod postacią przerażonego spojrzenia –
skoczył ku omdlewającej dziewczynie, podtrzymał wątłe ciało w swoich dłoniach.
I przeklnął pod nosem, siarczyście, zdecydowanie nieelegancko, tak, jak nie
powinno się przeklinać na salonach; dobrze więc, że zrobił to w jedynie sobie
znanym tu języku.
✧
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz