sobota, 30 października 2021

Od Echa cd. Mattii

Czuł się nieswojo. Okropnie, jak gdyby do klatki z ładnymi, bielutkimi i puchatymi królikami, które służyć miały jedynie do bawienia arystokracji, wrzucić szarego zająca o nogach mocnych, posługujących mu jako dar od natury pozwalający uciekać przed szlachetnymi chartami równie szlachetnych panów i pań, a następnie rozkazać mu zabawiać te cudne, ale nadal wątłe stworzenia. I na nic gildyjskiemu łucznikowi było skromne, ale schludne ubranie, koszula o bufiastych rękawach oraz kołnierzyku z falbanami, spodnie wyprasowane w kant, wszystko na kontynentalną, aktualną modę – zupełnie mu nieznaną i niezbyt wygodną, oczywiście – gdy pośród wszystkich gości wyróżniał się niczym samotna, pnąca się do nieba palma wokół troszkę niższych, ładnie przystrzyżonych jodełek. Czy to barwą skóry, czy samym wzrostem.
Już dawno zapomniał o wszelakich towarzyskich gierkach, dosyć dobrze radząc sobie z wymazywaniem ich z pamięci. Teraz wypadało jednak do nich powrócić, hebanową tęczówką śledzić uważnie każdy ruch, czy to ust, czy to dłoni, czy to cudzych oczu – przecież w rzeczywistości wiedział, że wszystko tu miało mieć znaczenie, że nawet najdrobniejszy, urwany w odpowiednim momencie gest mógł równie dobrze być wyrokiem na czyjeś życie. Czy to towarzyskie oraz kulturowe, czy to składające się z branego w płuca powietrza, krwi płynącej w żyłach, poruszających się kończyn. Za Mattią podążał więc po cichu, powierzając się w jego, na pewno doświadczone w towarzyskich gierkach całego Kontynentu, dłonie oraz w każdej chwili będąc w gotowości, by niby partner w tańcu, oddać się prowadzeniu czy posłuchać drobnej, niewerbalnej sugestii. Przestrzeń korytarzy i sal starał się traktować jak pole bitwy, a starszego D’Arienzo – niczym generała. I choć Echo nigdy za pokornego się nie uważał, wręcz przeciwnie, przyrównywanym częściej będąc w tych starych, dobrych czasach do łamiącego wszelakie konwenanse dzikiego konia, który nie poddawał się nawet czerwonym piachom pustyni, tak tu choć raz mógł się posłuchać. I robił to z przyjemnością.
Gotów jednak był do pierwszego buntu oraz walki z wędzidłem, które sam na siebie nałożył, gdy jakieś delikatne dłonie pochwyciły jego ramię, gdy kwieciste perfumy uderzyły w nozdrza, przyprawiając jedynie o zawroty, a może ból głowy.
Z tego niebezpieczeństwa Matti wyciągnąć nie mógł – wręcz przeciwnie, to hrabia musiał wyciągnąć z tej drobnej potyczki łucznika. I choć zrobił to w sposób widowiskowy, doborem kurtuazyjnych słów imponując Echu, tak nie pozbył się problemu na dobre – ten w końcu prowadził ich prosto do markizy, szczebiocząc nadal niezwykle, machając ślicznym wachlarzem przed swoją twarzą i przy okazji tarmosząc lekkimi powiewami ciemne włosy łucznika. Ten starał się nie pochylać, ignorować grzecznie panienkę; ta jednak barku nie puszczała, przykleiwszy się do mężczyzny niby lecznicza pijawka.
— Ach, jakże cieszę się, że panów widzę — powtórzyła się Rosalind, machnęła wachlarzem — muszę przyznać, są panowie niejako ewenementem tego zjazdu, oficjalni przedstawiciele legendarnej gildii, kto by pomyślał! — westchnęła głośno, przyciągając do ich sylwetek jeszcze więcej spojrzeń, jakby tych im brakowało. Echo skrzywił się w myślach, podziwiając idącego obok niego Mattię za utrzymanie kamiennej fasady, za to nadal pogodne spojrzenie, gdy w hebanach zbierały się już burzowe chmury. — Oczywiście, Mattia na salonach jest znany, ale — tu spojrzenie dziewczęcia zawiesiło się na twarzy łucznika, niepokojący dreszcz prześlizgnął się po jego kręgosłupie, gdy ścisnęło go za ramię — z Echem to zupełnie inna sprawa, taka tajemnicza, egzotyczna — nie udało mu się zahamować grymasu powodowanego tym określeniem na swojej twarzy — postać, to rozbudza wyobraźnię!
Echo odchrząknął, starając się naśladować Mattię przygotował się do ciepłego tonu.
— Panienko Rosalind — zaczął powoli, zgrabnie wyślizgnął się z uścisku młodej przedstawicielki Newfieldów. Kto wie, czy nie traktując tego niczym tańca z łukiem czy z włócznią, przesunął ją w lekkiej sugestii na przód, tuż przed nich. — Markiza. Później odpowiemy na każde pytanie. 
— Ale każde? — zerknęła przez ramię.
— Postaramy się — odpowiedział, w hebanie oka coś błysnęło.
Błysk najwidoczniej był idealnym prowodyrem, iskrą, która odpaliła lont. Rumieńce wystąpiły na poliki panienki, oczy prawie że zapłonęły, oddech ugrzązł w piersi. Dziewczę zakołysało się na swych nogach, Echo nawet nie zdążył posłać Matti spanikowanej myśli pod postacią przerażonego spojrzenia – skoczył ku omdlewającej dziewczynie, podtrzymał wątłe ciało w swoich dłoniach. I przeklnął pod nosem, siarczyście, zdecydowanie nieelegancko, tak, jak nie powinno się przeklinać na salonach; dobrze więc, że zrobił to w jedynie sobie znanym tu języku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz