Dzień
zapowiadał się - co tu dużo mówić - zwyczajnie. Nie w złym tego słowa
znaczeniu, lubiłam swoją rutynę, wypracowany rytm dnia, wypełniony
ciepłej gildyjnej atmosfery. Nie spodziewałam się niczego znacząco
wychodzącego poza utarty schemat, dlatego zdziwiłam się, gdy zostałam
poinformowana o zbliżającym się zadaniu. Po szczegóły miałam się zgłosić
do Mistrza, ale dopiero za parę godzin - ale i tę informację przyjęłam
ze spokojem, po prawdzie nawet się ucieszyłam. Misje były wymagającym
doświadczeniem i nieraz zdawało się, że przerasta możliwości zwykłego
śmiertelnika, ale obecność drugiej osoby zawsze dodawała mi otuchy,
zawsze sobie radziliśmy. Przecież tym razem nie mogło być inaczej.
Skuliłam
się w sobie na dźwięk słów mężczyzny - w pierwszym odruchu zaczęłam
zastanawiać się, czy kiedyś aby nie zrobiłam mu krzywdy. Może potrąciłam
łokciem, kiedy niósł talerz z zupą? Nie dosłyszałam i zignorowałam,
kiedy coś do mnie mówił? Krzywo spojrzałam? Za to domniemane
przewinienie miałam przez moment ochotę go przeprosić, uznając, że
inaczej zacząłby z pewnością rozmowę w innym tonie.
Zaraz
jednak zmarszczyłam brwi. Kojarzyłam go z gildii, wszak wyróżniał się
niebagatelnym wzrostem i oryginalną urodą, miał w sobie pewien
magnetyzm, charakterystyczną aurę, która sprawiała, że nie dało się obok
niego przejść obojętnie. Jego obecność dosłownie przygniatała. Gdybym
weszła z nim w jakąkolwiek interakcję, choćby nieświadomie, moje ciało z
pewnością by zareagowało, pozostałby jakiś ślad. A nie czułam zupełnie
nic. Tym bardziej zatem nie wiedziałam, jak mam zareagować. Potraktować
to jako żart i odpowiedzieć w podobnym tonie? Odpowiedzieć szczerze?
Fuknąć i odmaszerować? Szlochać w głos? Wezwać na pomoc Miśkę? Odruchowo
rozejrzałam się po placu, ale nigdzie nie było siostry - bo nawet
jeśli, z pewnością już dawno temu bym ją usłyszała. Ona potrafiła
reagować, na palcach jednej ręki mogłam policzyć sytuacje, kiedy
zaniemówiła, z kolei mnie przydarzało się to regularnie. Wybrałam zatem
inną opcję, skrojoną na moje możliwości.
Wzięłam
głęboki wdech, potem wydech, całość powtórzyłam trzykrotnie. Nie miałam
pojęcia, czego on ode mnie może chcieć, ale wiedziałam, że na żądanej
liście tych umiejętności nawet w snach nie mogę poszczycić się takim
wysławianiem jak choćby Sophie, ten mężczyzna albo Michelle. Powoli
jednak, patrząc na niego, mogłam się domyślić, czego to jemu może
brakować. Nie usłyszałam jego kroków od razu, niemniej trudno było
zignorować jego obecność nawet mimo skupienia na celowaniu, mimo odgłosu
strzał wbijających się w tarczę. Dlatego teraz zwolniłam cięciwę i
uniosłam głowę, modląc się, by mój głos nie drżał zanadto:
― Umiem się skradać.
Zacisnęłam
wargi i spojrzałam w oczy mężczyzny, choć musiałam przy tym zadzierać
głowę. Czarne jak węgiel, przez kilka pierwszych sekund ich kolor mnie
zaciekawił i przyciągnął, zaraz jednak speszyłam się, wbiłam wzrok w
czubki butów, zakurzonych po długim treningu. Spędziłam całe lata na
szkoleniu swojego oka i celności, wypuściłam setki - albo raczej tysiące
- strzał, i poczułam się nieco dotknięta jego stwierdzeniem. Ale
resztki śmiałości, które w sobie zebrałam, uleciały wraz z dopiero co
wypowiedzianymi słowami. Dalej nie miałam pojęcia, czego może ode mnie
chcieć i mimo że zdawałam sobie doskonale sprawę, że nawet jeśli
odpowiem mu szczerze na pytanie, odpowiedź go nie usatysfakcjonuje, w
końcu wymamrotałam:
― Zioła. Polowanie ― przegryzłam wargę, nagle czując, że to było niewystarczające.
Ale nagle żadne konkrety nie przychodziły mi do głowy, żadne praktyczne
umiejętności. Tyle dobrze, że nie powiedziałam o jakichś głupotach.
Zawsze mogłabym opowiedzieć o robieniu pasztetu.
― No i zaceruję koszulę.
I masz babo placek.
;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz