czwartek, 21 października 2021

Od Apolonii CD. James


    Skinęła głową, lekko i bez nadmiaru ruchu – w sam raz, z delikatnością gestu, czego wymagały i słowa wypowiedziane przez stojącego obok niej mężczyznę. Topazy zerknęły w kierunku poszukiwanym przez oczy Hopecrafta, prosto na rękawiczkę.
Nie dopytywała, choć się domyślała.
    Oko łypnęło na noszony przez nią pierścień z ciepło połyskującym w świetle lamp i świec rubinem. Czerwienił się wściekle, niby gotując się w sobie. Chowając tyle sekretów, że w rzeczywistości wszystkich nie była do końca pewna. Kto wie, ile jeszcze w sobie skrywał, nie wspominając nawet o pochowanych w nim wspomnieniach, które już dawno powinny były wylądować na dnie jakiegoś brudnego jeziora.
Powinny, ale w końcu nie wylądowały.
    — Nie. Nigdy — połowiczne kłamstwo gładko opuściło usta, lakoniczność wypowiedzi świadczyła o tym, że tematu nie wypadało, a może nie należało po prostu kontynuować. Dla dobra jej i pana Hopecrafta, bowiem wzbudzanie duchów osób niebezpiecznych było tylko błaganiem się o nieszczęścia.
A Apolonia nikomu, nawet wszystkim bucowatym i aroganckim czarodziejom, których dane jej było poznać, nie życzyła przechodzenia przez to samo, co przeszła ona sama. Za wcześnie, za szybko, zbyt intensywnie. Skłamałaby również, gdyby słowa z warg nie były jednak podsycone jakąś tęsknotą za niebieskimi oczami, za żywiołowością tej młodej miłości, którą wtedy, niedoświadczona Jezebel Le Fay i pewien czarodziej obdarzyli się wspólnie. 
    Może jednostronnie, ale wolała nie dopuszczać tej konkretnej idei do swojego umysłu, wiedząc doskonale, że to złamałoby ją już całkowicie. Rozejrzała się po sali, upewniając się, że żadnego znajomego błękitu w cudzych tęczówkach nie rozpoznaje. I nie rozpoznała, i barki ponownie rozluźniły się, odzyskując dawną swobodę, która pozwalała trzymać kieliszek z winem w ciut rozluźnionych palcach, kołysząc nim w lewo i prawo, ale tak, by wina nie uszczknąć.
    — Ponownie wybaczam, jak zawsze, bez zmian — ponowna lakoniczna wypowiedź podsycona była widmem rozbawienia na ślicznym licu. — Nie należę do osób chowających swe urazy, zresztą, nie popełnił pan jakiegoś tragicznego faux pas. — W topazowym oku błysnęło po raz kolejny, jakaś iskra chciała wyskoczyć zza gęstych rzęs. Parsknęła śmiechem znad kieliszka, upijając odrobinkę, czerwieniąc czerwonym winem swe już wcześniej wściekle czerwone usta. — Aczkolwiek, rada na przyszłość — wspięła się na palce, ale tylko delikatnie, bowiem Apolonia wystarczająco wysoką kobietą była, chcąc oddechem sięgnąć ucha czarodzieja, uśmiechnęła się tajemniczo — nie przerzucajcie panien pomiędzy sobą, jakby to były wasze trofea, bo jeszcze wezmą to do siebie. Dajcie im decydować, z kim powinny teraz rozmawiać, bo dorosłe panie o dziwo nie potrzebują dobowej ochrony mężczyzn. Cudownych mężczyzn, bardzo uprzejmych i doskonale wychowanych, ale ta drobna sprawa zawsze im tak łatwo umyka i potem przekazują sobie pannę z rąk do rąk, oddają do dyspozycji, zostawiają z… — westchnęła ciężko. — Wiem coś o tym. — I puściła oczko w akcie zupełnie bezwstydnym, którego na pewno nie wypadało jakiejkolwiek pannie wykonać.
    Ale kto miał zabronić tego już wcale nie takiej młodej aktoreczce, która wszelakie konwenanse i dobre, dworskie obyczaje dla grzecznych panien miała za nic?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz