niedziela, 31 października 2021

Od Jamesa, CD. Apolonii

— Nie chciałabym mieć śmierci pani ojca — jakże ładnie poprowadzone zerknięcie, na które Maleficia zareagowała ze spokojnym, wyważonym uśmiechem — na swoim sumieniu. Byłabym pierwszą i jedyną podejrzaną, a zabójstwo szanowanego profesora mogłoby wiązać się z procesem niezwykle surowym. Mogłabym, o ile zagwarantujesz mi moja droga, że jednak nie będę musiała przywdziewać czerni na następny dzień. Niezbyt mi w niej do twarzy.
— Widzi pani — zaczęła z niepokojącą satysfakcją wyraźnie słyszalną pośród rozbawionego tonu jej głosu — wiedziałam, że od początku przypadniemy sobie do gustu. Wielkie umysły myślą podobnie.
Z gracją chwyciła wyciągniętą dłoń kobiety, ujmując ją pod ramię, w lekko kokieciarskim, można by rzec nawet męskim uścisku, ale Mal, choć jako dama poważana w towarzystwie, tak ugruntowała już sobie pozycję osoby społecznie przystosowanej inaczej. Czego nie zapewniło wsparcie bogatych, uprzywilejowanych towarzysko rodziców, to bardzo szybko wynagradzała pozycja kolegów, koleżanek, ostatecznie obecnego partnera. Nie omieszkiwała też z tego korzystać, z konwenansów korzystając głównie wtedy, gdy było to dla niej wygodne.
Jak teraz, gdy sunęły po parkiecie, żeby po chwili stanąć u boku milczących mężczyzn. James odwrócił się do nich prawie natychmiast, jakby szukając ucieczki od niekomfortowej sytuacji, w której poprzednio Mal go zostawiła, tak od razu zbladł. Gdyby był mniej stabilny lub na butach o leciutki wyższy obcas może nawet by się zachwiał. Bladość twarzy ustąpiła zaczerwienieniu, a z tym podniósł się odgłos ciężkiego, świszczącego oddechu.
— Mal, co ty znowu wymyśliłaś? — spytał w końcu, mrużąc oczy i obserwując, jak dziewczyna delikatnie ściska rękę aktorki.
— Jak już zobaczyłam, jak ładnie razem tańczycie, to naprawdę poczułam się urażona, że jeszcze nie zostałyśmy sobie przedstawione, a znając ciebie, nie byłbyś do tego w żaden sposób skory. — Tutaj odsunęła się nieco od Apolonii, żeby rozszerzyć ręce i wskazać teatralnie w jej kierunku. — W takim wypadku patrz, tada! Dwie pieczenie na jednym ogniu, przynajmniej dowiemy się ile prawdy jest w twoich listach. — zauważyła celnie, ignorując prychnięcie Feliksa.
Zapadła na moment cisza, podtrzymywana rozbawionymi uśmieszkami Mal i samej Apolonii, choć w wypadku tej drugiej wydawało się to bardziej jedynie grzecznościowym zabiegiem przy przypadkowym wplątaniu w dziwną sytuację. James w końcu westchnął, już dużo bardziej spokojny, zanim w końcu przedstawił sobie towarzystwo.
— Droga pani Apolonio, proszę poznać. Moja córka Maleficia i Feliks Vermont. — Szybkie uśmiechy, seria mniej lub bardziej zawoalowanych gróźb w postaci przesiąkniętych emocjami spojrzeń, a już James przeprosił towarzystwo, porywając Polę w stronę jednego z otwartych balkonów.
— Pani wybaczy, ale w kwestii pewnych siebie i knujących kobiet jestem w stanie wytrzymać tylko w ograniczonym stężeniu. Mam nadzieję, że Maleficia nie nakładła pani żadnych głupot do głowy. — Zmarszczył brwi, opierając się dłońmi o balustradę. Może to późna godzina, może zmęczenie, a może niespodziewane spotkanie sprawiło, że zeszła z niego większość życia, jak teraz stał w lekkim roztargnieniu, z potarganymi od tańca włosami i rozpiętym od gorąca górnym guzikiem koszuli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz