czwartek, 21 października 2021

Od Apolonii CD. Jamesa


    Śmiech odbił się od ścianek krtani, szarpnął za struny niby te harfy czy lutni, całe ciało kobiety parsknęło śmiechem – uniosły się ramiona, delikatna suknia zafalowała, nawet i dłoń z kieliszkiem przechyliła się niebezpiecznie ku podłodze – ciecz jednak się nie wylała. Kto by pomyślał, że tak łatwo spłoszyć dorosłego, zdecydowanie starszego mężczyznę z doświadczeniem. Kto by pomyślał, że przyprawi go to o wręcz dziewicze rumieńce, które Apolonia potrafiła wyłapywać z precyzją najlepszego z najlepszych naukowców. Uśmiechnęła się jednak czule, skinęła głową.
    — Całkowicie zrozumiałe — stwierdziła, bo w końcu i rozumiała; czasy się zmieniały, pewne konwenanse również.
    Suknia o skromnych ramiączkach, fasony odsłaniające obojczyki nie były teraz wcale oburzające, wręcz przeciwnie, już dawno weszły w modę. Kilkanaście lat temu? Prawdopodobnie oburzające naruszenie tabu i granicy dobrego smaku – do umysłu przywołała piękny, widowiskowy obraz panny Eks, który, z tego co pamiętała wywołał niemałe zamieszanie. A poszło przecież jedynie o lubieżnie opuszczone ramiączko.
    — Czy to oznacza, że odsłonięte kostki i nadgarstki pana burzą? Może powinnam była przyjść w rękawiczkach — zarzuciła ironicznie i z przekąsem, przyjazny ton jednak zachowując. — Eureka! A więc to dlatego oddał pan tak prędko moją woalkę! — zarzuciła, śmiejąc się w głos i wcale ciekawskimi spojrzeniami się nie przejmując. Nigdy się nie przejmowała. — Szczerze, myślałam, że zachowa pan ją na następne spotkania. Na przykład — wzruszyła ramionami, sięgając po jeden z talerzyków, gdy kieliszek na chwilkę został odstawiony — dzisiaj. — I panie Hopecraft, już mało kto może naruszyć moją reputację. Od dłuższego czasu wisi na ostatniej, jedwabnej niteczce, a ja wręcz staram się o to, by tak zostało. Dbam, pielęgnuję, wcale nie naprawiam, czasami ją wręcz podcinając — stwierdzenie padło, oświadczenie niezwykle jak na kobietę szczere. — Plotka o kolejnym lubym problemów mi nie przysporzy, a zaspokoi jedynie głodne takich sensacji towarzystwo. Zresztą, już plotkują. Niektórzy dostrzegli nowy pierścionek, sygnet. — Dzisiaj jednak na palcu delfina nie miała. 
    Nie dopowiadała, że w rzeczywistości to właśnie te plotki, szepty, gwarantowały jej bezpieczeństwo. Podstawiając się pod cudze oczy, bez przerwy znajdując się w cudzych umysłach i na cudzych wargach, zapewniała sobie, że nie zaczną zbytnio grzebać. Że ludzka ciekawość oraz gadulstwo, a te przecież były całkowicie naturalnymi w charakterach przedstawicieli wyższych sfer, zostają w ten sposób całkowicie zaspokojone. Gadali o błahostkach, gdy te poważne, zdecydowanie bardziej kompromitujące sprawy grzebała coraz głębiej, wykopywała im potężny dół, który nigdy nie miał zostać naruszonym. I tak pozostawało, póki na horyzoncie nie pojawił się pewien sędzia, kiedyś nieszczęsny asesor o zlodowaciałym sercu. Mężczyzna przebrzydły, znienawidzony.
    Kiedyś sercu może i mający szansę być bliższym, teraz jej całkowicie pozbawiony. Na zawsze, na wieki i wszystko, co miałoby po nich nastąpić. 
    — Aczkolwiek, w dbałości o pańskie zdrowie, na pewno odpuszczę. Nie chciałabym przecież, żeby szanownemu panu stanęło serce, byłoby mi bardzo przykro, a w żałobnej czerni wcale tak dobrze się nie prezentuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz