niedziela, 24 października 2021

Od Serafina cd. Hotaru

― W takim razie – umowa stoi. ― Serafin podniósł się płynnie z fotela, talerzyk z połową ostatniego kawałka zawisł niewzruszony w powietrzu. Hotaru poderwała się z siedzenia, nie chcąc okazać braku szacunku. Mag odwinął szeroki rękaw szaty, na opalonej skórze zamajaczył wytatuowany kształt oplatający kończynę, niknący gdzieś pod dalszą częścią rękawa. Złoto szponów zatańczyło, kiedy wyciągnął lewą dłoń w kierunku tancerki, myśl splotła zaklęcie.
Hotaru przełożyła wachlarz do prawej dłoni, uścisnęła niepewnie dłoń księcia. Kiedy tylko blada dłoń znalazła się w jego uchwycie, wytatuowany kształt ożywił się. Wąż oderwał wymalowany tuszem łeb od skóry, przemknął w dół. Owinął się wokół złączonych dłoni, zamarł tam na krótką chwilę i jak gdyby nigdy nic, wspiął się po ręce Hotaru, przepłynął po ramieniu, spłynął w kierunku wachlarza i zatopił się w nim, pozostawiając po sobie jedynie mokrą plamę tuszu, która momentalnie wyschła, pozostawiając przedmiot w stanie idealnym i nienaruszonym. Jakby nic się zupełnie nie stało.
― Dokonało się. ― Orzekł Serafin, spojrzał na wyjątkowo puste przedramię i gładkim ruchem odwinął rękaw z powrotem. Miękki materiał zsunął się w dół, musnął złote szpony. ― Zorientuję się w sytuacji, wybiorę najdogodniejszy węzeł. Poinformuję cię, kiedy trzeba będzie wyruszyć. ― Znów zapadł się w fotel, talerzyk z gracją wylądował w dłoni księcia. Onyksowe spojrzenie nie wróciło już do postaci tancerki.
Serafin milczał przez następne cztery dni i zachowywał się tak, jakby absolutnie nic się nie stało. Pojawiał się na śniadaniu, zabierał kawę i znaczną część dnia spędzał w bibliotece, lub w obserwatorium, czasem spacerował z krokodylem, albo drzemał w pokoju. Można byłoby się nawet pokusić o stwierdzenie, że to on sam się z umowy nie wywiązuje, ale byłoby to wielką pomyłką, czy wręcz obrazą. Książę miał swoje sposoby na sprawdzanie najlepszego węzła, a w obserwatorium pojawiał się nie tylko dlatego, że lubił spędzać czas z Isidoro. Astrolog pomógł mu dobrać optymalną drogę do celu, a także poradził, by zabrał ze sobą parę kamieni szlachetnych, uprzednio wypełnionych magią. W zasadzie, prócz tych dwóch rzeczy, młodszy D’Arienzo podyktował mu całą listę notatek, a Serafin – choć nie odręcznie, a z pomocą magii – wszystko skrupulatnie zanotował.
― To dobre miejsce dla ciebie, Serafinie ― Isidoro uśmiechnął się, spojrzał na leżące na ciężkiej, aksamitnej macie kamienie szlachetne. Złoto płomienia usadzonego na knocie świecy odbiło się w jasnobłękitnych oczach astrologa. ― Spodoba ci się tam.
Szpony zabębniły o granat aksamitu, blask płomienia prześlizgnął się po artefakcie, wydobywając z niego chciwy błysk. Sam czarnoksiężnik siedział w fotelu, otulony półmrokiem, jakby lekko wycofany i zamyślony. Pióro skrobało po kartce, spisując ostatnie wskazówki D’Arienzo, Serafin raz po raz rzucał spojrzeniem w kierunku notatek, chcąc skontrolować ich jakość.
― O ile tam trafimy. ― Mruknął mag. ― Sam mówiłeś, że do tego trzeba byłoby spełnić parę warunków. ― Pióro umilkło, zniknęło z cichym puf. Książę podniósł się z fotela i zgarnął notatki. Przejrzał je pobieżnie, zwinął w rulonik. Miał już wszystko czego chciał, pozostawało tylko jedno…
― Isidoro?
― Zaopiekuję się nim. ― Odpowiedział astrolog, choć pytanie nawet nie zostało zadane. Na wargach maga zatańczył lekki uśmiech podbarwiony rozbawieniem.
― Uważaj na palce. W końcu to wciąż krokodyl. ― Poradził, choć wątpił, by Isidoro tej rady potrzebował. Ruszył w kierunku wyjścia z obserwatorium, złote szpony dotknęły przelotnie ciemnoszarych włosów Isidoro. Pat, pat.
Piątego dnia nadszedł w końcu moment opuszczenia siedziby Gildii i udania się w podróż. Nie wyruszyli skoro świt, ale chwilę po śniadaniu, tak by choć jedno mieć w tym dniu z głowy. Serafin jak zwykle dosiadał Falafela, Hotaru zadowoliła się jakimś wypożyczonym koniem o spokojnym temperamencie. Oba rumaki były objuczone dość solidnie, choć ten należący do tancerki zdecydowanie bardziej i książę przez dłuższy moment nie mógł się nadziwić, był w końcu święcie przekonany o tym, że jak na osobę niższego stanu, kobieta będzie miała raczej mało rzeczy, albo wcale.
― Może węzeł nie jest tak blisko, jakbym chciał, ale nie jest też tak daleko, żeby się zbroić jak na Kataklizm ― mruknął, kiedy minęli ostatni dom w Tirie. ― To jakieś bronie? Ubrania?
― To zapasy. ― Odpowiedziała uprzejmie Hotaru ― Panie. Będę ci gotować, w ramach spłaty długu.
Serafin uniósł nieznacznie brwi, jeszcze raz spojrzał na wyjątkowo okazale wypchane juki. A potem sięgnął po skrytą w sakwie fajkę. Zapowiadała się bardzo interesująca podróż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz