piątek, 29 października 2021

Od Diny CD. Mattii

    — Sakwa wystaje ci z torby — odezwał się nieco wątły głos za jej plecami.
    — Co? A, tak — odchrząknęła zakłopotana i wcisnęła sakwę w głąb papierów, mandarynek, noży i nożyków.
    — Denerwujesz się? — Matka spojrzała na nią podejrzliwie, przymrużając oczy. Odpowiedziała jej cisza. — Załóżmy w takim razie, że nie. Poradzisz sobie. Musisz.
    Ciepły uśmiech matki i dotyk jej słabej dłoni miały zagościć się w zmysłach córki na długie dni, może nawet tygodnie. Potem na pewno odwiedzałyby ją od czasu do czasu. Stanowiły jej otuchę i płomyk nadziei. Dlatego nic już nie mówiła. Pokiwała tylko głową i nawiązała kontakt wzrokowy z mamą. W zasadzie nie można było tego nazwać kontaktem wzrokowym, bo oczy staruszki raczej nie widziały już z tej odległości różnicy między błękitną tęczówką a czarną źrenicą. To nic, nawet oczy, które nie widzą szczegółów, mogą być przepełnione miłością. To wystarczyło.

    Wyglądała trochę tak, jakby wciąż miała piętnaście lat. Przestępowała z nogi na nogę kręcąc się pod samym sercem Gildii. Ono również nie ustawało – tętniło życiem, ludzie wchodzili i wychodzili, niektórzy samotnie, a inni ramię w ramię ze starymi przyjaciółmi. Oczywiście, że nie była tu pierwszy raz. A mimo wszystko była dziecinnie podekscytowana. Może właśnie dlatego spędziła tam jeszcze kolejnych dwadzieścia krzyków wron osiadłych na starych gałęziach drzewa przysłaniającego okna parteru, a nawet pierwszego piętra. Nagle jakby ocknęła się z transu. Przestała drżeć i skarciła w myślach za czerpanie jakiejkolwiek przyjemności z poczucia wzrastającej adrenaliny. To przecież nie była zabawa. Choć nie znała szczegołów, to wiedziała, że przyszła pomóc (chyba) zdruzgotanemu ojcu, a przede wszystkim jakiejś (chyba) przestraszonej kruszynce. Komunikat, który do niej dotarł, był bardzo zwięzły, żeby nie powiedzieć unikający przejścia do sedna sprawy. Natomiast dla przemytnika, który umie czytać między wierszami, a także wie to i owo na temat tego, co dzieje się w miejscowościach, w których działa, taka wiadomość stawała się o wiele pełniejsza. Nie znała ich imion, ale wiedziała, że doświadczyli właśnie wielkiej, rodzinnej tragedii. Utraty ukochanej pociechy. Właśnie dlatego zmierzając na górę przyśpieszała kroku po każdym zakręcie i przeskakiwała niektóre stopnie, byleby jak najprędzej stawić się w gabinecie. Pewnie powinna to zrobić już wcześniej, ale dylematy moralne skutecznie jej w tym przeszkodziły. Dlatego gdy weszła do środka, znajdowały się tam już dwie osoby. Skłoniła się lekko i przyjrzała się mężczyźnie (nie był on Cervanem), gdy ten jej się przedstawił. Gdyby przedstawianie się komuś było jej zwyczajem, to najprawdopodobniej zareagowałaby szybciej i nie dała Mistrzowi wejść sobie w słowo. Mało tego, musiała jeszcze skupić się na tym, żeby przedstawić się swoim prawdziwym imieniem, a nie alias, co dodatkowo opóźniło jej reakcję. W ten sposób Mattia nie otrzymał zbyt wyrafinowanego powitania, ale za to został obdarzony jednym z serdeczniejszych uśmiechów z szufladki "DLA NIEZNAJOMYCH" wraz z wyraźnie wyszeptanym imieniem kobiety (tym razem prawdziwym). Zniknął on w momencie, gdy padło nazwisko Vaughan i został zastąpiony zaciśniętymi w skupieniu ustami. Vaughan? Ale który Vaughan? W Taewen chyba nie byłoby więcej niż jednego Vaughana? Dina spojrzała przelotnie na nieco pomięty papier na biurku, po czym przeniosła wzrok na swojego... współpracownika. Tak, to chyba był jej współpracownik, który zadał ważne pytanie. Ona też chciała zadawać ważne pytania, ale w jej głowie pojawiały się następne, następne i następne, jedno przekrzykiwało drugie i nie sposób było o którymś nie zapomnieć.

    — A inne podobne przypadki? Wiemy coś o innych podobnych przypadkach w ostatnim czasie? — spytała, gdy poczuła na sobie spojrzenie Mattii.
    — Geremell, w połowie wiosny. Dziecko nie zostało odnalezione — padła odpowiedź, wraz z kolejnym listem, zapewne zawierającym szczegóły dotyczące zaginięcia i obietnicę wynagrodzenia tego, kto odprowadzi zaginioną dziewczynkę do domu.
    — Znikała już wcześniej? — Kiwnięcie głową w zaprzeczeniu. — Kiedy była widziana po raz ostatni?
    — Tego niestety nie udało się jeszcze ustalić.
    — To na tym trzeba się teraz skupić — odrzekła, gwałtownie wstając z krzesła. Obeszła je dwa razy i znów spojrzała na Cervana. — A rysopis? Mamy rysopis, prawda? Rysopis córki, ma się rozumieć. Ktoś już angażował inne organizacje? Czy mamy więcej informacji na temat nazwisk wymienionych przez Vaughana?
    Otworzyła usta, aby powiedzieć coś jeszcze, ale się wstrzymała. Nieco dramatycznie opadła na krzesło i spoglądała to na Mattię, to na Mistrza. Musiała poczekać na odpowiedzi, żeby móc pójść dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz