poniedziałek, 25 października 2021

Od Isidoro - Szklana kula, sweter i krokodyl

Serafin sprawdził się jako nauczyciel, Isidoro zaś starał się usilnie sprawdzić jako uczeń. Oba te elementy sprawiły, że astrolog coraz lepiej orientował się w ogólnej naturze magii, a dzięki temu - lepiej rozumiał własny dar. Zaczął też zajmować się typami wróżb, których nigdy wcześniej go nie uczono ze względu na pozorny brak daru jasnowidzenia. Widział jednak wiele razy, jak jego matka korzystała chociażby ze szklanej kuli - jak siadała przy swym okrągłym stoliku nakrytym ciężką kapą i jak wpatrywała się w wypolerowany kryształ, starając się dojrzeć nadchodzące wypadki. Z tej przyczyny Isidoro postanowił zacząć właśnie od tego - nosił się z takim zamiarem odkąd wraz z Serafinem wrócili w końcu z pamiętnej wycieczki w góry. Drugim argumentem było to, że Mattia dostał kiedyś szklaną kulę jako bardzo nietrafiony prezent od jednego ze swych licznych znajomych, i teraz używał jej jako przycisku do papieru. Nic by się nie stało, gdyby Isidoro raz sobie ją pożyczył.
Astrolog nakrył stolik, zasłonił story w obserwatorium i zapalił kilka świec. Usiadł przy stoliku, położył dłonie na podstawce szklanej kuli.
Jego wróżby rzadko kiedy przynosiły mu konkretne obrazy - zawsze były to wrażenia, uczucia, często dźwięki. Nawet mieniące się w jego oczach karty tarota tak naprawdę nie dawały mu obrazu konkretnych wydarzeń. Isidoro nie był pewien, czy poradzi sobie ze szklaną kulą, ale gdzieś trzeba było zacząć. Musiał opanować i zrozumieć własny dar, a poza tym - to go ciekawiło. Odkąd zaczął uczyć się z większą rozwagą i w sensowny sposób, astrologia nabrała dla niego jakichś nowych barw.
Isidoro wpatrzył się w migoczący w szkle złocisty poblask świecy, skupił na swym darze. Przyszło do niego to znajome uczucie ciepła rozpływające się gdzieś z tyłu głowy, wprawnie przesunął je w dół, w stronę serca, potem w lewo, by spłynęło wzdłuż ręki i trafiło do szklanej kuli. Przejrzysta do tej pory powierzchnia zamgliła się, wypełniła jakąś niezwykłą, perłową poświatą.
— Ukaż mi to, co nadejdzie — powiedział.
Mgła zadrżała, zawirowała, wypełniła się kolorem. Ni to zgniła zieleń, ni to żółć przechodząca w brąz zdominowała całą sferę, Isidoro pochylił się, usiłując dojrzeć obraz w szklanej kuli. Mieszanina barw miała jakąś fakturę, jej powierzchnia nie była jednolita. Astrolog przechylił głowę, marszczył brwi - niewiele był w stanie z tego wydedukować. Kula próbowała mu coś przekazać, ale niespecjalnie się rozumieli. Im dłużej Isidoro się w nią wpatrywał, tym bardziej mieniło mu się w oczach, aż w jego umyśle nie pozostało nic, poza tym przedziwnym obrazem.
I wtedy do niego dotarło.
— Ach, no tak. Więc o to chodzi.


Co prawda ostatnimi czasy do Gildii dołączyło spore grono fanów książek wszelkiej maści, jednak jakimś cudem biblioteka nie była nadmiernie oblegana. Może to przez to, że część owych nowych bibliofilów radośnie teleportowała sobie potrzebne tomy wprost do zacisza własnych kwater, nie trudząc się specjalnie koniecznością pieszych wędrówek między regałami. Jak na razie - Balthazar nie reagował widząc, że każda z książek w terminie bezbłędnie wraca na przydzielone sobie miejsce. Astrolog, mimo posiadania daru magii, nie potrafił niestety zdobyć pożądanej książki na pstryknięcie, toteż zmuszony był udać się po potrzebną pozycję metodami tradycyjnymi.
Isidoro ostrożnie przystawił sobie drabinę, wszedł kilka stopni i sięgnął wybraną książkę. Złapał się mocniej poręczy i szczebelek po szczebelku, zszedł z powrotem na ziemię.
De Animalibus Peregrinis. Kto by pomyślał, że zainteresuje cię jeszcze zoologia.
Żabi głos Tadeusza dobiegł go zza pleców, gdy był rektor łypał właśnie na trzymaną przez niego książkę.
— Szukałem informacji o gadach. Konkretnie - o krokodylach.
Tadeusz zapewne uniósłby brew, gdyby takową posiadał. Przekrzywiłby głowę, gdyby pozwalał na to jego płazi kręgosłup. Miast tego - mrugnął przelotnie migotką.
— To w sprawie naszego dość nowego, egzotycznego nabytku, hm? Co cię interesuje?
— Zmiennocieplność — odparł Isidoro, wspierając ciężką książkę na biodrze. — Czytałem o tym, ale nie potrafię sobie tego wyobrazić. Jakie to uczucie, gdy temperatura ciała uzależniona jest od temperatury otoczenia? Gdy wystarczy się wychłodzić, żeby chciało się spać. — Astrolog zrobił lekką pauzę, przeniósł wzrok na Tadeusza. — Jak to jest być zmiennocieplnym?
Tadeusz parsknął cicho.
— Ha! Nie polecam. Udało mi się w końcu nad tym zapanować - wierz mi, Isidoro, jeśli sprawność umysłu zależna jest od rzeczy tak zmiennej i prozaicznej, jak temperatura otoczenia, potrafi być to doprawdy zgubne dla każdego rodzaju badań. Aczkolwiek ta umiejętność nie przyszła mi od razu. — Tadeusz zamilkł na chwilę. — Zdarzyło mi się pewne potknięcie, zwykłe przeoczenie, które zbyt łatwo mogło przynieść zgubne konsekwencje.
— Ale w końcu to opanowałeś.
— Oczywiście — prychnął. — Zbiór drobnych zaklęć pomaga mi utrzymać ciepłotę ciała - obecnie nie różnię się pod tym względem od człowieka. Bo zimno, drogi Isidoro. — Tadeusz zrobił lekką pauzę. — Jest dla zmiennocieplnych wyjątkowo nieprzyjemne.


— Czy w Balawacie są krokodyle?
Inanna popatrzyła na astrologa znad talerza owsianki i uśmiechnęła się szeroko.
— A pewnie, że są! Dużo ich mamy, czają się w szuwarach, to trzeba uważać, jak się chce iść pływać albo chociaż nogi moczyć. Ale jak są najedzone, to nikogo nie ruszają, nie ma co się bać! No, to tak jak każdy - jak brzuch ma pełen, to nie szuka guza, prawda?
Inanna wzięła się z powrotem za owsiankę, ale ledwie po paru łyżkach przerwała.
— O, jest taka jednak historia z krokodylami, co mi się zawsze podobała, to ci opowiem, ty na pewno też będziesz lubił. — Łyżka zawisła nad owsianką, Inanna pochyliła się do astrologa. — Więc dawno, dawno temu, był sobie taki rolnik, czy tam rybak, no i on miał, słuchaj, pole. Takie, co na nim zboże rosło. I na tym polu, bo ono przy rzece było, to wylegiwały się krokodyle i mu to zboże całe gniotły, że mu potem rosnąć nie chciało, i straszna bieda z tym była. I słuchaj, co rolnik zrobił - poszedł do krokodyli i zaczął w nie kamieniami rzucać, żeby sobie poszły, ale z krokodylami, to nie ma tak prosto.
Łyżka poderwała się w górę, Inanna potrząsnęła nią, zupełnie jak James wskaźnikiem.
— Krokodyle, zamiast się przestraszyć i sobie pójść, to się nieźle pogniewały i powiedziały tamtemu rolnikowi, że albo da im swoją córkę za żonę, albo go wezmą i zjedzą.
— Czyli jak w każdej bajce?
— A pewnie. Ale zakończenie było inne, dlatego mi się podoba. — Inanna nabrała łyżkę owsianki. — Więc panna młoda w płacz, że nie chce do krokodyli, ale oczywiście tata nieugięty. No i potem…
Inanna nagle urwała, na jej twarz wypłynął wyraz głębokiego zamyślenia. Zamilkła, łyżka zamarła w pół drogi, owsianka na niej stygła.
— No nie pamiętam — przyznała w końcu. — Ale jak nie pamiętam, to pewnie nie było takie ważne. W każdym razie — bardka znów zamiotła łyżką owsiankę — totalnie krokodylom nie chodziło ani o to, żeby mieć sobie żonę, ani o to pole, ani nawet o to rzucanie kamieniami. Bo im było zimno, a to pole było tak ładnie w słońcu, i dlatego się tak wylegiwały. I myślały, że jak tamta dziewczyna wyjdzie za któregoś, to im uszyje takie ubrania, jak dla ludzi, bo ona bardzo ładnie szyła. Także jak się to wszystko wyjaśniło, to dziewczyna im po prostu uszyła swetry, krokodyle w nich chodziły, było im ciepło, i jak ktoś miał jakieś problemy z nią, albo z jej rodziną, to krokodyle no… dbały, żeby jednak nie miał tych problemów. I ot, koniec bajki.
Isidoro pokiwał głową. Inanna miała rację, dobrze go znała - takie zakończenia to on lubił.
— Faktycznie, dobre zakończenie. - Pokiwał głową, wrócił do posiłku.


— Oto i Magister. — Złoty szpon wskazał w kierunku wyłaniającego się spod stołu gada, onyksowe oko zerknęło w stronę astrologa.
Isidoro utkwił spojrzenie w tych lśniących, złotych ślepiach, ogarnął wzrokiem ponad cztery metry pancernego cielska. Uzbrojone w czarne szpony łapy, do tego ogon zdolny burzyć ściany i te zęby - jasne, ostre, liczne, lekko zakrzywione do środka. Akurat tak, by żadna zdobycz się im nie wyrwała. Jakże łatwo było sobie wyobrazić kość pękającą w tych szczękach niczym cienka, sucha szczapka. Natura wyposażyła krokodyla we wszystko, co tylko miała, czyniąc z niego postrach rzek czający się w szuwarach.
Widząc przed sobą istotę tak morderczą, Isidoro mógł zareagować tylko w jeden sposób.
— Mogę go pogłaskać?
Lekki uśmiech przebiegł przez twarz Serafina, czarnoksiężnik pokiwał głową sam do siebie.
— Magister, nie rusz — rzucił do krokodyla i jak na razie Magister - nie ruszył. Serafin zwrócił się do astrologa. — Śmiało.
Astrolog podszedł, kucnął przy olbrzymim łbie. Wyciągnął dłoń i dotknął nosa. Twarde łuski zakłuły go w palce, krokodyl prychnął cicho, ale nie odważył się zasyczeć. Isidoro zbliżył się nieco, odważniej położył dłoń na krokodylim pysku. Migotka kilka razy szybko przesłoniła żółte oko, gdy astrolog zaczął drapać twarde łuski.
— Pewnie dużo trzeba się nim zajmować.
— Zdziwiłbyś się - wcale nie wymaga wiele pracy. Magister sam poluje - dopadnie wszystko, co nie jest wystarczająco ostrożne. Od czasu do czasu gdzieś sobie idzie, ale zawsze wraca. I najbardziej lubi jeść kurczaki. — Streścił Serafin, wciąż spod oka obserwując poczynania Magistra względem Isidoro. Jak na razie - krokodyl był grzeczny.
— A można się z nim bawić?
— Bawić? — wykrztusił Serafin, ale zaraz przypomniał sobie, z kim ma do czynienia. — Hm, tak, to naturalne pytanie z twojej strony. Cóż, może nie trzeba się z nim bawić, ale na pewno warto porozmawiać. Chociaż oczywiście nie odpowie, to przynajmniej nie będzie czuł się samotny. Tak sądzę.
— Lubi coś jeszcze oprócz kurczaków? — Isidoro klęczał już z boku pyska, dłoń trzymał na głowie wielkiego gada. — Coś specjalnego?
— Nie przypominam sobie — Czarnoksiężnik zawiesił głos. — Jeśli chciałbyś go koniecznie czymś nakarmić, wystarczy mu surowe mięso. Powinien to docenić. Prawda, Magistrze?
Krokodyl nieznacznie rozchylił paszczę, błysnął złotym zębem.
— Ach, i trzeba z nim uważać na wąskie przestrzenie. Lubi wcisnąć się pod łóżko albo schować pod stołem. Potem straszy ludzi.
— Będę pamiętał. — Isidoro odwrócił się do Serafina. — A czy jemu nie jest zimno?
Książę uniósł brew.
— Zimno czy nie, nic mu się nie stanie. Odkąd pożarł mój artefakt nic się go nie ima. Nic.
Astrolog wrócił wzrokiem do Magistra. Krokodyl, miarowo drapany po głowie, zaczął powoli przymykać oczy. Zaś w umyśle Isidoro zaczął kiełkować pewien plan, choć najlepiej byłoby go wykonać, gdyby Serafin gdzieś wyjechał. Astrolog uśmiechnął się pod nosem. Serafin jeszcze nie wiedział, gdzie go rzuci przeznaczenie, ale Isidoro - owszem.


Po śniadaniu Isidoro pomachał jeszcze Serafinowi na pożegnanie, a następnie, tak jak zawsze, przeszedł od razu do działania.
Michelle znalazł od razu i bez pudła.
— Potrzebuję pomocy z krokodylem — wypalił na wstępie.
Kobieta zamarła na chwilę, z uniesionymi brwiami, z lekko rozchylonymi ustami.
— Z krokodylem? — spytała odruchowo.
— Tak. Bo idzie jesień. A on nie ma swetra.
Isidoro patrzył, jak Michelle stara się w jakiś sposób odnieść do jego słów, przeprocesować przedziwną prośbę.
— Robienie na drutach nie jest moją mocną stroną — zaczęła ostrożnie, ale zaraz w jej oczach błysnęła determinacja. — Ale masz rację. Idzie jesień, robi się coraz zimniej. Nie możemy pozwolić, by krokodyl marzł.
Isidoro uśmiechnął się. Wydarzenia szły tą drogą, która była najlepsza, optymalna.
— Chodźmy do Nikolaia — powiedział od razu.
Sweter dla krokodyla składał się w największej mierze z prostego kawałka niespecjalnie różniącego się od zwyczajnego szalika, jednak jeśli chodziło o rękawy albo chociażby dziurę na ogon - w tej kwestii potrzebowali jednak pomocy.
Nikolai był głównie zajęty robieniem analogicznych sweterków dla pozostałych egzotycznych, gildyjnych zwierzaków, jednak poproszony o pomoc nie odmówił. Michelle i Isidoro pozostało samo wykonanie, które - jak potem się okazało - wcale nie było takie proste. Mimo to Isidoro wytrwale dziergał ten nieszczęsny sweter na drutach.
— Dla Serafina i Magistra — powtarzał sobie, gdy kolorowa włóczka znów oplątała mu się wokół palca, nie chciała splatać w to, co sobie założył.


— Gdzie idziesz? — spytał Mattia unosząc wzrok znad sterty listów.
Liczne kontakty wymagały pielęgnacji, Mattia w pojedynkę odpowiadał chyba za połowę listów, które docierały do Gildii. Siedział właśnie w obserwatorium, z lekkim niepokojem patrzył na zwały wełnianej robótki, które Isidoro usiłował złożyć i spakować do torby.
— Do Magistra.
— Ostatnio spędzasz z nim bardzo dużo czasu — mruknął Mattia, marszcząc brwi. — Odkąd Serafin wyjechał.
Nie podobało mu się to. Jego brat miał jakieś dziwne upodobanie do czarnoksiężników - najpierw był Balthazar, potem Tadeusz, teraz nie dało się go oderwać od Serafina, a gdy ten wyjechał - napastował widać Aherina. I na dodatek, nie wiedzieć czemu, używał zawsze jego tytułu. Dziwne, gdy chodziło o Sophie albo Tadeusza, Isidoro mówił im zawsze po imieniu.
— Co ty tam właściwie szykujesz?
— Sweter.
Mattia na chwilę zdębiał, odłożył pióro. Wstał i podszedł bliżej.
— A mógłbym go zobaczyć?
Isidoro pokiwał głową, wyjął swój włóczkowy twór. Mattia obejrzał go krytycznie, uniósł jedną brew.
— Aherin jest wysoki, ale chyba nie aż tak.
— Aherin?
Chwila ciszy.
— To sweter dla magistra, tak?
— No tak. Dla krokodyla.
Proszę?
Isidoro stał przez chwilę ze swetrem w dłoniach.
— Przed wyjazdem Serafin poprosił mnie, żebym zajął się Magistrem pod jego nieobecność.
— Dał ci do popilnowania krokodyla?
— Nie ma przy nim dużo pracy, nie martw się, Mattia.
Drugi astrolog westchnął przeciągle, w bezsilności ucisnął palcami kąciki oczu.
— Ten człowiek sprowadza cię na złą drogę. Widziałem, jak palisz z nim fajkę, a teraz narażasz się zajmując się jakimś dzikim zwierzęciem. Co będzie dalej? Kolczyki? Tatuaże?
Isidoro taktycznie przemilczał te pytania.
— Ja sobie z nim porozmawiam — Obiecał mu Mattia. — Niech tylko wróci, to już sobie wszystko wyjaśnimy…


Magister leżał spokojnie w trawie - złotej, nieco sztywnej, suchej. Jesień zabierała ostatnie powiewy ciepłego powietrza, poranki witały gildyjczyków szronem zdobiącym opadłe liście.
Isidoro klęczał z jednego boku łba krokodyla, Michelle - z drugiego. Magister siedział już opatulony wytrwale zrobionym na drutach swetrem. Krokodyl zdawał się niebywale szczęśliwy z nowego nabytku, dawał się bez problemu drapać po głowie i głaskać po grzbiecie.
— Dobrze, to teraz myjemy zęby — powiedziała Michelle, biorąc do ręki szczotkę.
Magister, pokorny jak baranek, rozwarł mordercze szczęki.
Michelle zaczęła od dolnych zębów ze swojej strony, starannie wybierając resztki porannego kurczaka spomiędzy śmiercionośnych kolców. Isidoro, od swej strony, radził sobie z kawałkami kości, które wcisnęły się między zęby, raniąc wrażliwe dziąsła. Magister nawet się nie poruszył, pozwalając Isidoro i Michelle dokonać pełnego przeglądu swego uzębienia. Gdy wszystkie kawałki udało się wydobyć, Isidoro ściągnął z krokodyla sweter i pozwolił mu pławić się w okolicznym jeziorze.
Przez pewien czas wraz z Michelle z lekkim niepokojem obserwowali pływające po powierzchni kaczki, które nieprzywykłe do zagrożenia ze strony krokodyli, spokojnie pływały sobie wśród szuwarów.
— Dobrze, że go wcześniej nakarmiłeś — powiedziała Michelle, przysiadając obok Isidoro i sięgając dłonią do worka z paszą.
Oboje rzucili po garstce w stronę jeziora, dzikie kaczki zaraz zebrały się wokół pływających kawałków. Jednak Magister, będąc kulisty po poprzednim posiłku, jedynie pływał leniwie w kółko, zaraz też wyczołgał się z jeziora, pozwolił wytrzeć ręcznikiem, pogłaskać i przyodziać w swój sweter.
Isidoro uśmiechnął się do siebie.
Odziany w twarde łuski, z paszczą pełną śmiercionośnych zębów i łapami uzbrojonymi w mordercze pazury - Magister zdawał się niemożliwym do tego, by chociażby do niego podejść, zachowawszy wszystkie kończyny. Isidoro uśmiechnął się w duchu, mimowolnie przepływając myślami do tej jednej osoby, która sprawiała dokładnie takie samo wrażenie - niedostępna, groźna i mordercza, była tak ciepła i przyjazna, gdy odpowiednio się podeszło.
„Mógłbyś już wrócić" pomyślał w duchu Isidoro, zapinając ostatni guzik swetra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz