niedziela, 31 października 2021

Od Apolonii CD. Małgorzaty


Topazy błysnęły równie zadziornie, równie szelmowsko.
— Nie wywołuj wilka z lasu, Małgorzato — rzuciła niedbale pierwszym przysłowiem, które akurat przyszło na myśl. Zerknęła na jasne lico przelotnie. — Jeszcze nam wyskoczy jak filip z konopii i na pewno znajdą się argumenty, by postawić nas przed wysokim sądem oraz żeby ów mógł zamachnąć się swoim młoteczkiem niby dziecinną zabawką — westchnęła ciężko, nie chcąc nawet dopowiadać – choć słowa te niosły pewną sugestię – że argumenty już dawno się znalazły; teraz należało tylko czekać na doskonały moment do wyłożenia ich, niby karty na stół. 
Aktoreczka uśmiechnęła się lekko na równie lekki śmiech drugiej kobiety, powodowany przed chwilą odegraną, jakże naturalnym sposobem, scenką. Dajcie Apolonii rekwizyt, a ona wykorzysta ów do granic możliwości, najwidoczniej i z trupiej ręki mając uczynić sobie najlepszego przyjaciela. Kto wie, czy w tej konkretnej historii nie wypiła z zamordowanym pechowcem kiedyś herbatki. Kto wie.
— Niejeden amant tak lubieżnego czyśćca mu pewnie pozazdrości — parsknęła aktorka, odchodząc na jeden kroczek – nie za daleko, boku kobiety przecież opuszczać nie chciała; ruch powodowany raczej był brudnymi paznokciami biedaka, które tuż przed chwilą dostrzegła. A więc z ewentualnej herbatki nici, w repertuarze prędzej wygrzebywanie kartofli prosto z brudnego gruntu. — Zapytamy go na Dziady. To już, po złotych liściach zgadując, niedługo.
Zamiast skupić się na wspomnianych przez nią jasnych koronach drzew oraz innych cudach jesiennego pejzażu, topaz dużych ocząt ponownie oparła na licu drugiej kobiety. Zerknąwszy raz i tylko raz w te dwa jadeity, przeskoczyła do złotych kosmyków, by następnie w akcie lekkim, na modłę tanecznego podskoku, obdarzyć swym spojrzeniem kobiecą żuchwę. Wzrok w końcu miękko osiadł na jej nosku, a może i rozchylonych, gotujących się do kolejnych słów wargach, niby poświęcając swą uwagę cudzej twarzyczce, ale nie do końca.
Przeklnęła w myślach na nagłe psie ujadanie. Czerń loków rozlała się w niekontrolowanym akcie na ramionach, gdy smukła szyja, wyjątkowo nieprzyozdobiona ani jedną perłą, przesunęła głowę w kierunku dźwięku. Apolonia uniosła brwi, po czym – gdy zaproszenie tylko połaskotało uszy przyjemnie, ponownie skupiła się na kobiecie i tylko na niej. Może lewa dłoń zaplątała się na jakiejś psiej, długiej sierści, nieelegancko podstawiającej się pod opuszki, pragnąc pieszczot. Ale kimże aktorka była, by tych jej odmawiać? Gnatołam parsknął, opierając się całym swym ciężarem na kobiecej nodze i zmuszając jej właścicielkę do przeciwstawienia się tej sile za pomocą nogi drugiej. Obcas zakopał się troszkę w ziemi.
— Zaproszenie przyjmuję — odpowiedziała i wyprostowała się, zaprzestając oczywiście pieszczot.
Pies nagle zaskomlał, oparł się na nóżce jeszcze mocniej, zamachał ogromnym ogonem. Apolonia prychnęła w teatralnym oburzeniu, pochyliła się ku delikwentowi, a dłonie oparły się na biodrach; te zakołysały się wcale nie przypadkiem.
— Przepraszam szanownego psa, czy pies przypadkiem nie przesadza? — zapytała, brewka uniosła się w oczekiwaniu na odpowiedź.
Gnatołam zaburczał, a czarne węgliki błysnęły – pies bowiem zaskarbił sobie uwagę, a uwaga w psim świecie była najważniejszą walutą, najdroższą i najistotniejszą wartością, o której zwierzowi nawet się nie śniło. Aktorka machnęła dłonią, rubin znajdujący się na niej błysnął w jesiennych, złotych promieniach słońca, któremu udało się prześlizgnąć pomiędzy kolorowymi koron drzew. Poklepała czarne psisko po grzbiecie, to podskoczyło, postąpiło dwa, trzy potężne kroki do przodu i zerknęło na dwie kobiety w psiej niecierpliwości, pies bowiem, choć czasu nie liczył, owego nigdy nie miał.
Apolonia odchrząknęła, dłoń, nie do końca wiadomo kiedy, wyciągnęła się nonszalancko, oczekująco wręcz w kierunku Małgorzaty.
— Jeżeli błoto nam groźne, to prosiłabym pięknie o pomoc. — Jakaś swawolna iskra przeskoczyła w topazowych oczętach. — Nie są to może pantofle na salony, ubrudzić je jestem w gotowości, ale wolałabym żadnego z nich nie zgubić. — Uśmiechnęła się szeroko, proste ząbki w czynie tym ukazując. — Na bosaka nigdzie się nie ruszę, nieść mnie będzie trzeba. A teraz, taką wystrachaną wspominką o tych skurwysyńskich — przekleństwo na apoloniowym języku wybrzmiało idealnie, za pomocą aktorskiej dykcji obdarowano go idealnie rozłożonym akcentem — kleszczach, tym bardziej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz