niedziela, 31 października 2021

Od Marty cd. Tassariona

Kobietka prychnęła prosto w wampirzą, bledziuchną twarz, czyn był jednak przepełnionym czułością i kochaniem, jak gdyby wykonywała go na matczyną modłę, robiąc tak samo, jak rodzicielki, gdy ich dziatki popełniają kolejną głupotę; ale jakże im nie wybaczać, jak to młode, niedoświadczone i zazwyczaj głupiutkie? Rączka martusiowa znalazła się na chłodnym poliku Tassariona, opuszki odnalazły tę pożal się boże ostrą kość policzkową, nad którą zawsze się zachwycała i zachwycać się miała.
— Ja wiem, że kobieta to zmienną jest, Tasiu, ale nie że aż tak — stwierdziła z udawanym oburzeniem. — Tak, tak myślę i zdania swego nie zmieniłam. I nigdy nie zmienię — rzekła dumnie, niby podpisując przed nim werbalne oświadczenie, istny cyrograf, że zawsze będzie dobrze i że będzie tego pilnowała. Bo w końcu w Marciuszkowej naturze już to leżało – należało być uczynnym, dobrym i ciepłym, a cechy te świat miał oddawać w podwójnej ilości.
Przytrzymała tasiowy łokieć, gdy ten powolutku powziął się wspinaczki na te własne, szczudłowate i teraz bardzo chybotliwe nogi. Każdy czyn Marty, wykończony całkowitą cierpliwością, bo i jakże pospieszać skrzywdzonego, poturbowanego, już nie wspominając o tej nieszczęśliwej dziurze w brzuchu, którą, to prawda i Tassarion miał tu całkowitą słuszność, należało zaopiekować się czym prędzej. Zadbać o to należało jednak razem, nie samotnie, tak więc grymas brzydki zawitał na marciuszkowe lico, gdy do uszu dotarło, a w móżdżku sobie uświadomiono, że elf użył liczby pojedynczej. Złapała się pod biodra, zerknęła na ledwo stojącego mężczyznę spod byka.
— Nie ty musisz, tylko my musimy — stwierdziła, kto wie, czy nie ciut za ostro. Chwilę później już była u jego boku, już podtrzymywała to dosyć lekkie, jak na męskie, cielsko, biorąc jego ciężar na swe ramiona. — I nie przepraszaj Tasiu, na miłości boskie, dobrze, że mnie obudziłeś, bo inaczej to byś tu padł nam na korytarzu, a rano to byłby tylko trup — prychnęła, postępując z nim krok do przodu. Powolutku, bez pośpiechu, do pokoju należało dotrzeć w całości. — A wiesz jak takie trupy śmierdzą? Okropnie, obrzydliwie. Już nie wspominając o wywabianiu krwi z dywanu, chociaż… — zawahała się, modre oczka zahaczyły mało subtelnie o wampirze rany — chociaż w twoim przypadku to akurat o to nie musielibyśmy się bać. Ale nadal, nie chciałabym sprzątać żadnego trupa z wykładziny, a na twój widok, to chyba bym się do końca życia i jeszcze dzień dłużej nie pozbierała, tak by mi smutno było — westchnęła, paluszkiem przesuwając jakiś zagubiony, jasny lok z kości policzkowej elfa, by następnie zahaczyć ów o jego spiczaste uszko. — Dlatego dobrze, że tu jestem. W gotowości, by ci pomóc. Czekam tylko na rozkazy i wykorzystuj je dobrze, bo o ile nie będą głupie, to wykonam każdy. A to może być jedyna okazja w naszym życiu, żebym ja się czyiś rozkazów posłuchała, o!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz