niedziela, 31 października 2021

Od Michelle cd. Mattii

Michelle od razu polubiła Rirvulird - tylko nieco większe od jej Brittlebury, również leżące na uboczu, zbłąkana kropka gdzieś na wielkiej mapie świata. Ostatnie większe miasto minęli już dłuższy czas temu, przejeżdżali na zmianę przez wiejskie zabudowania, lasy lub ogołocone pola - senny, dobrze znany kobiecie krajobraz, który pod pozorem spokoju krył w sobie przecież tyle życia. Nad i pod tą burą warstwą gnijących liści i wilgotnej ziemi trwały przecież wzmożone prace. Zwierzęta gromadziły zapasy, na ich oczach zieleń przechodziła w całą paletę ciepłych odcieni, od złoto po szkarłat. Michelle nie była typem osoby, który lubi milczeć i w ciszy kontemplować piękno przyrody czy tajemnice świata i zagwozdki egzystencji, ale nawet ona w ostatnich dniach często pogrążała się w zadumie i oddychała w rytm opadających z wolna liści, wdzięcznie kołyszących się na wietrze w tych ostatnich chwilach przed dotknięciem ziemi, przed ostatecznym pożegnaniem z obumierającą gałęzią, która za kilka miesięcy wyda nowy pąk.
Przez dużą część drogi, rzecz jasna, trajkotała radośnie. Ożywiała się z każdą mijaną sarną, reagowała, gdy zachowanie koni odbiegało od normy w choć minimalnym stopniu, dużo też jednak słuchała astrologa, choć dziwił ją czasem jego staranny styl wypowiedzi. Nawet jeśli więcej cierpliwości i spokoju wykazywała w stronę zwierząt, do ludzi czuła wiele sympatii. Niekoniecznie zręcznie to okazywała, ale przez ten czas zdążyła polubić hrabiego i odliczała niemal każdy krok, który ich zbliżał do wykonania misji, do uratowania zwierząt i zapewnienia im transportu do ich śnieżnej ojczyzny.
 
Dlatego zerkała z ciekawością na burmistrza Rirvulird. Przyjął ich serdecznie, choć skromnie, czego się jednak spodziewali po tak niewielkim miasteczku, w dodatku trapionym od pewnego czasu bardzo niecodziennym problemem. Zastanawiało ją również, jak na nich zareaguje - na nieco za wysoką, za ruchliwą kobietę, na mężczyznę dużo bardziej wyważonego i na pierwszy rzut oka wyglądającego na arystokratę. Przedstawili się, jednak nawet jeśli burmistrz domyślił się wysokiej pozycji rodu Mattii, najwyraźniej nie znał samej rodziny D'Arienzo. Kiedy Lea zapoznała nieco siostrę z osobą, z którą czekała ją misja, ona również była tym zaskoczona - nie spodziewała się w gildii hrabiego, a i w jego zachowaniu po ich pierwszym spotkaniu nie było absolutnie niczego, co Miśka zakładała sobie, że jest w każdej osobie o takim stężeniu błękitnej krwi w organizmie, co przyjęła z pewnym rozczarowaniem po zrujnowaniu stereotypu, zmieniającym się jednak po chwili w pełen ulgi oddech i szeroki uśmiech.
— Proszę się rozgościć — kobieta bez zastanowienia klepnęła ciężko na krzesło, a sterane życiem drewno zaskrzypiało złowieszczo. Spojrzała na jego chybotliwe nogi z pewnym powątpiewaniem, ale nic nie wskazywało na to, by miało się zadziać coś gorszego niż owe jęki. Mattia wykazał się już większą rozwagą - i być może mniejszą wagą, ale tę myśl kobieta zbyła zaraz prychnięciem - i wyprostował się, uważając, by nie nadwyrężyć konstrukcji bardziej, niż było to konieczne.
— Są twardsze, niż na to wyglądają — podjął burmistrz. — Podobnie jak ludzie tutaj, nawet jeśli obecna sytuacja daje im w kość. Przepraszam was... państwa, że tak zaczynam od razu ten przykry temat, ale zbliża się zima, a przygotowanie się na nią jest znacznie utrudnione w obecnej sytuacji.
— Doskonale to rozumiemy — astrolog splótł dłonie, skinął głową w stronę mężczyzny. — Chcielibyśmy zatem prosić o więcej szczegółów odnośnie misji. Czy wiadomo już coś więcej na temat powodów pojawienia się tych zwierząt od czasu wysłania wiadomości do gildii? Stało się może coś jeszcze?
— Całe szczęście, tylko zwierzęta. Jest ich może więcej, ale pogoda w normie, bośmy się już bali, że i śnieg one przyniosą. Starucha nasza gadała, że to kataklizm, że one idą, bo i wielki lód się zbliża, ale jak go nie było, tak nie ma, a im tu chyba gorąco jest, chociaż my tu już kapoty z szafy powoli wyjmujemy. Niektórzy to bąkają, że miasteczko by się mogło nieźle wzbogacić na takich zwierzętach, jakby mięso sprzedać czy futra z nich zrobić, a i mieszkańcy by tak nie marzli, bo srogie te zimy u nas, ale to tak nie wypada trochę... — zaczerpnął w końcu oddech i zmarszczył brwi, jakby ganiał samego siebie. — Staram się ich temperować, oczywiście, no bo kto wie, kie licho za tym stoi, ale...
— Chcą kłusować? — brwi Michelle podjechały gwałtownie w górę, nawet jeśli kobieta rozmawiała wcześniej z astrologiem, że podobne sytuacje mogą mieć miejsce. — Absolutnie. Zrobimy wszystko, by mogły jak najszybciej wrócić do domu.
— Oczywiście, oczywiście — burmistrz uniósł dłoń. — Ale wie pani, śmielsze się robią, wyjadają ludziom zapasy, zabijają żywy inwentarz, kto wie, czy któreś w końcu i człowieka nie zaatakuje. Zima to dla nas ciężki czas, każdy musi sobie radzić, a takiego czegoś to się nikt nie spodziewał...

🐻‍

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz