wtorek, 25 stycznia 2022

And Goodness knows the Wicked's lives are lonely

Hugo Rosenthal

Wyrwana kartkaWiedźmaOportunistkaTyran?
Czarna legenda bywa czymś więcej niż bajką, którą straszy się dzieci. Za większością historii tkwi człowiek, do bólu realny, choć być może martwy od dziesięcioleci lub setek lat. Zdołał przetrwać w zbiorowej pamięci, ta jednak, skoro jest ludzka, a co za tym idzie, wybitnie niedoskonała, ma skłonność do wybiórczego postrzegania rzeczywistości. Zbyt wiele splątanych nici, za dużo rozbitego szkła, w którym próżno doszukać się czegokolwiek poza fragmentaryczną iluzją rzeczywistości.
Moja babka była surowa, ale jeśli zgrzeszyła, to tylko zbyt wielką wiedzą. Macochę kochałem ja, kochał ją mój ojciec, podobnie jak każdy, kto ją poznał. Profesor nie był złym człowiekiem, zgubiła go ambicja. A jednak żadnego z nich dziś już nie ma.
Defros, Rimehold
04.09, 29 lat
Wydział Biologiczny, Defros
Nieukończony doktorat
Mykolog
W Gildii jadownik i zielarz
Syn szlachcica
Miłośnik poezji
Cierpi na bezsenność

2 komentarze:

  1. Szafka trzasnęła, szkło pustych fiolek zadrżało, a wiszące przy suficie, ususzone ziółka, zakołysały się wraz z ruchem powietrza, kiedy biała postać przemknęła zaraz pod nimi, tupnęła nóżką w stare dechy, czerwonym ślepkom pozwalając wędrować po całej przestrzeni rozległej lecznicy. Ciche prychnięcie wyrwało się zza bladych ustek, równie ciche czarownica umknęło w eter opustoszałego pomieszczenia. Weronika, przez cały, ostatni czas, ni razu domyślić się nie zdołała, iż tak podle ją wykorzystywano. Polecenia gildyjnych medyków wykonywała sumiennie, bez zbędnych sprzeczek i narzekań, czasem tylko łapiąc się na wywąchiwaniu cudzej krwi, gdy coś trzeba było opatrzyć, coś trzeba było zszyć. A Tallulah, w porę na wampirze zachowania reagując, zawsze dawała po łapskach, po łokciach, ramionach – czy to swą twardą ręką, czy kontrolowanymi przez nią smugami wody.
    I to nie kto inny, jak ognistowłosa czarownica właśnie, swą nową asystentkę bez większych skrupułów bądź obaw wykorzystywała, każdego wieczora prosząc, by wampirzyca lecznicę uprzątnęła, by uzupełniła wszelakich substancji braki, by przygotowała piętro na kolejny dzień pracy. Dopiero Tezeusz, którego imienia zapamiętać Weronika wciąż nie potrafiła, jak i sallandirski czarnoksiężnik, łaskawie białowłosą uświadomili, że jej chęci pracy oraz pomocy, mogły niejednokrotnie zostać przez czarownicę ociupinę nadużyte.
    Dlatego, choć równie dobrze mogła właśnie wyjść w poszukiwaniu dzisiejszej kolacji, choć mogła teraz wtulać się w poduszki, wsłuchiwać w wygrywane przez Inannę ballady, jak zwykle, bo dzień jak co dzień, jej to właśnie został przydzielony nieprzyjemny obowiązek sprzątania.
    Echo kroków dotarło do wrażliwego, wampirzego ucha, zaraz całą Weroniki uwagę od powstałego przez dzień bałaganu, sprawnie odwracając. Szkarłat dziewczęcego spojrzenia wylądował na sylwecie nieznajomego blondyna.
    — Pomóc? — odparła krótko, a jej ochrypły głosik rozniósł się na pobliskie kąty. — Mogę pomóc. Boli? Swędzi? — Blady paluch pomknął wprzód, wskazując na mężczyznę, białe brewki powędrowały ku górze. — Ha, ziółka. Potrzeba?
    Szeroki uśmiech wstąpił na zimne, smukłe lico wampirzycy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wieczór był dobrą porą. Cienie wydłużały się, rozkładały się wygodnie na trawach, wkradały niepostrzeżenie do domów, i nagle człowiekowi zdawało się, że świat się skurczył, zawęził do jego skulonej sylwetki i wątłego płomyka świecy.
      Hugo nie wziął ze sobą lampy, choć rozkładu pomieszczeń jeszcze zbyt dobrze nie znał - miało upłynąć jeszcze wiele dni, nim nauczy się, po których stopniach może stąpać swobodnie, a które wydają z siebie nieprzyjemne skrzypienia. Zdążył za to zapamiętać lokalizację lecznicy, nie tyle jednak z powodu częstych urazów, ile prozaicznej przydatności — ot, miała całkiem pokaźny zapas specyfików maści wszelkiej, może nieco mało tych grzybowych, te braki jednak Hugo już obiecał sobie stopniowo uzupełniać. Mimo zimy w lesie można było znaleźć co odporniejsze gatunki, a że pani Irina nie wydawała się być za specjalnie chętna, by przyjąć "podejrzane okazy", które szczęśliwie miały, oprócz walorów smakowych, całkiem przydatne właściwości lecznice, zielarz skierował swoje kroki na pierwsze piętro. Skoro zaś w lesie zeszło mu się nieco dłużej, niż przewidywał, tym bardziej nie spodziewał się zastać nikogo w pomieszczeniu — tymczasem szarym oczom ukazała się kobieca sylwetka.
      Uniósł brwi, ledwo widocznym uśmiechem skomentował jej wypowiedź, żarliwą chęć pomocy. Pełnym dystansu, może nieco zbyt chłodnym, myśli jednak, zamiast powędrować w stronę dopiero co zawiązanej rozmowy lub choćby tych nieszczęsnych ziółek, popłynęły w stronę kobiecych oczu. Czerwone tęczówki, tym bardziej widoczne przecież dzięki okalającej je bieli, uznał za zjawisko równie interesujące, co widziane dzisiaj płomiennice zimowe. Właściwie nawet ich nazwa niosła w sobie coś, co skojarzyło mu się z napotkaną osobą.
      — Dziękuję, nie trzeba — komunikat gładko spłynął z warg, pociągnął za sobą lekki skłon głową. — Właściwie przynoszę własne i liczyłem, że w lecznicy nie czeka mnie tak szczegółowa inspekcja jak w kuchni — uśmiech, tym razem nieco dłuższy, nieco mniej zdystansowany, pojawił się na wspomnienie niedawnej rozmowy. Może był przy tym nieco bezczelną próbą wpłynięcia na werdykt. — Hugo Rosenthal, nowy zielarz.

      Usuń