czwartek, 13 stycznia 2022

Od Kukume cd. Mattii

Czas obiadu spokojnie mijał, rozmowa płynęła leniwym strumieniem, zataczając kolejne meandry to w jedną, to w drugą stronę, a Kukume nie mogła powstrzymać wrażenia, że tym, który decydował o jej kierunku, był nie kto inny, jak Mattia. Astrolog słuchał, debatował z pełnym zaangażowaniem nad figurą wieńczącą fontannę, opowiadał anegdotki związane w gildią, bardziej zahaczał niż wchodził na temat pana Trinketa - gdy w końcu jednak to pytanie padło, z twarzy gospodarza dało się od razu odczytać, że wie doskonale, o czym mowa. Pchnięty tylko przez astrologa, sam wspomniał przecież "złodziejaszków", myśli Kukume momentalnie pobiegły w stronę wspomnienia przyjęcia, do szyi Clarice, na której - zamiast pereł - znalazł się amulet.
Ludzie sięgali po najróżniejsze środki, gdy zawodziło bezpieczeństwo. Uruchamiał się wtedy najbardziej pierwotny instynkt przetrwania, niektórym pomagało zakluczenie się lub nucenie kołysanek, innym podzielenie się swoim smutkiem z najbliższą osobą, jeszcze inni ruszali w drogę, z dala od miejsca, które ich zawiodło, karmiąc się złudną nadzieją, że to pomoże, że ten błąd w ich świecie to tylko jednorazowe zagięcie na wielkiej mapie wszechświata.
Nie można było mieć za złe, że pan Merriweather teraz wyprostował się na krześle, zmierzył ich czujnym spojrzeniem. Być może spodziewał się, że gildyjczycy będą chcieli wyśmiać sprzedawcę, zapolować na nieprzystojną plotkę na temat szemranych interesów. Na ile Kukume jednak zdążyła poznać świat arystokracji, domyśliła się, że nie chce przyznać, że jakakolwiek szajka złodziejaszków zdołała cokolwiek odebrać jemu lub komuś z jego bliskich.
— Zdziwiłbym się, gdyby było odwrotnie. Mało kto o nim nie słyszał, wliczając to w przyjezdnych — zwrócił wzrok na gości, nieco dłużej zatrzymał wzrok na Kukume, jakby oczekując potwierdzenia. Skinęła krótko głową.
— Doprawdy? — Mattia uniósł brwi.
— Popyt to bardzo kapryśny wskaźnik, a w kupieckim światku trudno zaistnieć na dłużej — stwierdził po prostu, nieco już spokojniej. — Niemniej, pan Trinket ma z całą pewnością potencjał pozostać na rynku w Maldor. Niespokojne czasy, ludziom zależy na czymś, co im zapewni spokój ducha.
— I wybierają właśnie amulety? — Kukume starała się nadać słowom ton możliwie neutralny, obawiała się jednak, iż podszyty był nutą niedowierzania, który pan Merriweather, rzecz jasna, podchwycił. I najwyraźniej, choć doprowadzenie do tego nie było to w najmniejszym stopniu zamiarem kobiety, poczuł się w obowiązku stanąć w obronie sprzedawcy:
— Nie wiem, czy nazwa amulety jest adekwatna. Artefakty również jakoś mi nie brzmią, są zanadto efekciarskie, nadmuchane. Chociaż zawsze to lepsze niż relikwie, tego też nie brakuje, ale to akurat wierutne bzdury, zapewniam — pokręcił głową, splótł ze sobą dłonie. — Magia jest tworzywem, podobnie jak marmur czy drewno.
Kukume odniosła wrażenie, że ostatnie słowa nie wychodziły bezpośrednio z ust mężczyzny - brzmiały raczej jak zasłyszana, powtórzona teraz formułka. Podobne hasła miały to do siebie, że wchodziły do głowy nie wiadomo kiedy, zagnieżdżały się tam, wnikały tak głęboko, że człowiek mógł je wręcz uznawać za własne przemyślenia.
— Bardzo interesujące stwierdzenie — Mattia odchylił się lekko na krześle, jego słowa skomentowane zostały przez grzeczny uśmiech pana Merriweathera, który jednak nie sięgnął oczu. — Jeśli mogę zapytać, czy miał pan może jakiś kontakt z panem Trinketem? Wydaje się być naprawdę nietuzinkową postacią.
— Zdarzyło się — odparł krótko, spiął się, gdy temat znów spłynął w jego stronę. — Ostrożnie dobiera pan określenia. Również zapytam, słyszał pan może niepochlebne opinie na temat jego osoby lub jegoż wytworów?
— Głównie na temat samego wyglądu produktów — przyznał astrolog. — Choć obiły się nam o uszy również ich niezwykłe zastosowania.
— Dla mnie estetyka nigdy nie była priorytetem, żadne świecidełka ani inne banialuki. Innym może zależeć na esach i floresach, ale wszystko powinno przede wszystkim spełniać swoją funkcję.
— Czy wie pan może, czy... — Mattia przez chwilę znów szukał odpowiedniego słowa, które mogłoby trafić w gust ich rozmówcy — przedmioty oferowane przez pana Trinketa spełniały swoją rolę?
 — Zna się na rzeczy. Może i dziwak trochę, ale nie można odmówić mu warsztatu — wziął wdech, napięcie znów uwidoczniło się w jego rysach. — Skoro już jesteście zainteresowani, w wyniku pewnych okoliczności, również nabyłem jedną z figurek. Od tego czasu nie miałem problemów podobnej... natury.
Clarice z kolei odchrząknęła nerwowo. Już od dłuższego czasu wydawała się być coraz bardziej skrępowana kierunkiem, w którym zmierzała konwersacja, tęsknym okiem wyglądała to na korytarz, to za okno.
— Ojcze, to dość przykre tematy przy stole — spróbowała wreszcie, palce na chwilę uniosły się ku szyi, w połowie drogi jednak zamarły. — Jest ładny dzień, może wyszlibyśmy na spacer?
— Nie podano jeszcze deseru.
— Racja — uśmiechnęła się grzecznie, z pewnym wysiłkiem. — Może zatem zagram na fortepianie? Mówiłeś wcześniej, że chętnie posłuchasz, jak gram.
— Później, rozmawiamy.
— A ja z przyjemnością bym posłuchała — wtrąciła Kukume, nawiązała kontakt wzrokowy z Clarice. Miała nadzieję, że swoim zdaniem nie uraziła pana domu, pomijając już jednak nawet kwestię wcześniejszych ustaleń z Mattią, było jej zwyczajnie żal dziewczyny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz