środa, 12 stycznia 2022

Od Antaresa do Salomei - Misja

Najbardziej gadatliwe trio w Gildii podążało właśnie traktem. Mglistą ciszę przerywał jedynie miarowy stukot kopyt i parskanie nieco podenerwowanych koni. Nawet Favellus wydawał się jakiś nieswój, częściej zarzucał łbem, strzelał ogonem, Antares wyczuwał napięcie w jego karku.
„Od wejścia czuć, że jest coś nie tego."
Rycerz w milczeniu zgodził się z magiem. Majacząca na horyzoncie wioska - niby taka, jak każda zwykła wieś w Nalesii - miała w sobie coś dziwnego, jakiś rodzaj niepokoju, który trudno było opisać słowami.
„I mamy dwójkę do ogarnięcia, będzie ciężko."
Antares odwrócił się, zerknął na podążającego za nim Isidoro. Jasnowidz siedział wygodnie w siodle, w zamyśleniu przekładał w dłoni wodze, wpatrując się nieco nieobecnym spojrzeniem w końską grzywę. Zaraz obok podążał nowy nabytek Gildii - Salomea. Antares nie miał okazji zamienić z nią zbyt wielu słów w Tirie, zaś w drodze - o dziwo - to on głównie mówił, gdy astrolożka dopytywała go o rycerzy i wszystko z tym związane. Interesowało ją, jak działa cały system bycia błędnym rycerzem, Antares miał trochę problem z wytłumaczeniem, jak różni się jego własna funkcja od tych normalnych rycerzy. Po co są turnieje, dlaczego warto udzielać się na dworach i tym podobne.
— To dość wszechstronna funkcja — podsumowała wtedy, w zamyśleniu podpierając podbródek. — Prócz walki kilkoma rodzajami broni, opanowania własnej magii oraz jazdy konnej wymaga się, by rycerz potrafił również tańczyć, śpiewać, grać na instrumencie i brylować w towarzystwie.
Antares odchrząknął - pierwsze trzy wymagania spełniał całkiem nieźle, z resztą było różnie.
„Ej, ale z tańcem idzie ci coraz lepiej. Znaczy, nie wyglądasz już jak ożywiona miotła, no to poprawa jest, nie?"
Rycerz nie był tego taki pewien.
Podgrzybek był coraz bliżej, Antares widział już rozmyte nieco we mgle ramiona młyna. Powietrze zdawało się kompletnie nieruchome, podobnie nieruchome były i ramiona, dodając tylko zbliżającej się z każdą chwilą wiosce jakiegoś niepokojącego odczucia. Wciąż był poranek, nadal było wcześnie, jednak mgła niemrawo się podnosiła.
Antares cieszył się, że w tej misji będą towarzyszyć mu właśnie Isidoro i Salomea. Astrolog pomógł mu już tyle razy, że nawet mag przestał się na niego boczyć, i tylko okazjonalnie obdarzając epitetem w rodzaju „pajaca w piżamce" lub „śniętego paniczyka", najczęściej jednak zwracał się do niego po imieniu. Jeśli chodzi o Salomeę, to z racji tego, że była niewiastą, mag od razu ją polubił. A że w trakcie ich podróży okazało się również, że to osoba miła i uprzejma, to zdania swego w tej materii nie zmienił (a zdarzało mu się).
— Zdaje się — zaczął rycerz — że dobrze byłoby znaleźć dom sołtysa. Jest wcześnie, ale chyba można będzie się już z nim spotkać.
— Jest późno — odezwał się Isidoro. — Bardzo późno.
Salomea zerknęła na jadącego u jej boku mężczyznę.
— To dość złowróżbne słowa — zaczęła ostrożnie.
„No co najmniej! Takie akcje to by mógł sobie darować… Jakby się nie dało powiedzieć wprost!"
„Isidoro nam kiedyś o tym opowiadał. Że czasem powiedzenie wprost daje zły efekt i w ogóle…"
„Jakoś średnio w to wierzę" sarknął mag. „Ale niech mu już tam będzie. Dopóki działa, to w porządku. Jak przestanie, to zrobisz rozpierdol i tyle. To twoja specjalizacja, nie?"
„Nie boję się walki."
„Ja też nie."
— Z tej sytuacji jest jeszcze wyjście. Ale nie pozostanie długo otwarte.
Canopus przyspieszył, zrównał się z Favellusem. Aldebaran instynktownie podążył za siwkiem, Favellus prychnął, tracąc prowadzenie.
— Sołtys zaraz będzie wychodził na pole. Musimy spotkać się zanim to uczyni — powiedział Isidoro.
— A co się stanie, jeśli nie zdążymy?
— Sołtys zginie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz