niedziela, 9 stycznia 2022

Od Mattii do Salomei

I tak - Isidoro wyruszył z Serafinem, zaś Mattia rozpoczął swój przyspieszony kurs sallandirskiej etykiety z Salomeą.
Kobieta, odziana w zwiewną, powłóczystą szatę, w milczeniu prowadziła astrologa wśród wiecznie zmieniającego się labiryntu Wieży Arcymaga. Mattia podążał za nią, instynktownie starając się zapamiętać rozkład kolejnych korytarzy, gdy przypomniał sobie, jak bardzo jest to bezcelowe.
Salomea zatrzymała się, podniosła dłoń. Mattia również się zatrzymał. Stało się to samo, co poprzedniego dnia - korytarz przed nimi zwinął się, odkształcił, westchnął nienazwaną barwą i ponownie się zestalił. Zamiast korytarza - ściana i dwoje ciężkich drzwi.
— Zapraszam. — Salomea dotknęła tylko sędziwego drewna, drzwi zaś ustąpiły bezszelestnie, wpuszczając dwójkę do rozległego pomieszczenia.
Mattia spodziewał się ujrzeć tam góry poduszek, tak samo jak to miało miejsce poprzedniego dnia, gdy Serafin wziął Salomeę i astrologów na naradę. Jednak pokój w niczym nie przypominał tamtego - jasne ściany ozdobione były surową, geometryczną mozaiką, zaś centralną część pomieszczenia zajmował gładki stół otoczony miękkimi, choć pozbawionymi ozdób krzesłami. Wszystko w tym miejscu sprzyjało skupieniu, Mattia od razu wyczuł tę specyficzną atmosferę długich, ciężkich narad, która sprawiła, że instynktownie wyprostował mocniej plecy.
— To sala narad — wyjaśniła Salomea, zerkając na astrologa kątem oka. Wskazała dłonią. — Usiądź, proszę.
Mattia odsunął sobie krzesło, poczekał, aż Salomea usiądzie i sam również zajął miejsce.
— Widzę, że zwyczaje w Iferii są podobne naszym — powiedziała, subtelnym spojrzeniem muskając oparcie krzesła. — Przynajmniej w tej materii.
— Zobaczymy, jak pójdzie mi z innymi.
Salomea splotła dłonie, Mattia złowił wzrokiem złoty błysk, nim palce utonęły w lejącym się materiale długich rękawów.
— Nim jednak do tego przejdziemy, powinieneś usłyszeć więcej o poszczególnych sayidach. — Zrobiła lekką pauzę. — Jak arcymag zapewne ci już powiedział, każda z dwunastu Wież posiada własnego sayida, będziemy musieli skłonić do współpracy każdego z nich.
Mattia wychwycił lekką zmarszczkę, która pojawiła się pomiędzy brwiami Salomei.
— Zacznijmy od sayida uzdrowień. Nazywa się Numair al-Jamil, jego oficjalne imię to Euclio. Jest wymagający dla swych adeptów, lecz sprawiedliwy. W magii fascynuje go możliwość korzystania z siły życiowej jako wsparcie podczas rzucania zaklęć.
— Czy to nie jest niebezpieczne? — spytał Mattia, unosząc brew.
— Na pewno, jeśli ktoś nie jest całkowicie pewien, co chce zrobić i nie zachowuje przy tym wielkiej ostrożności. Euclio pracuje nad tajemnicą nieśmiertelności, jednak - co ciekawe i wyjątkowe - nie chodzi mu o władzę czy prestiż. Fascynuje go to ze względów naukowych.
Mattia oparł łokieć na blacie, podparł dłonią podbródek. Rubinowe spojrzenie zaraz skupiło się na jego dłoni.
— Taki gest jest uznawany za lekceważący w oficjalnych sytuacjach.
— Czy to dlatego Serafin tak często go wykonuje?
Mattia mógłby przysiąc, że pod tą przejrzystą woalką dostrzegł lekki uśmiech błąkający się na ustach. Opuścił dłonie. Rozmowa wróciła do sayidów.
— Euclio ma brata bliźniaka, są praktycznie identyczni. Ten zaś jest sayidem żywiołu wody. Nazywa się Taaj al-Jamil, a jego oficjalne imię to Pankracy.
Mattia kaszlnął, w ostatniej chwili zdążył zasłonić usta dłonią. W spojrzeniu Salomei zagościł niepokój, kobieta mocniej splotła dłonie, niemal niedostrzegalnie pochyliła się do przodu.
— Czy coś się stało?
Pankracy?
Mattia z trudem opanował atak śmiechu. Salomea nie rozumiała, nie mogła tego zrozumieć. Przechyliła lekko głowę, uniosła brew.
— To godne miano dla maga, oznacza…
Wszechmocny, tak, wiem — odpowiedział Mattia, odetchnął głęboko. — Tylko… to imię o zabawnym brzmieniu. Kojarzone raczej z jakimś niezbyt roztropnym, starszym panem. Z tym dziwnym wujkiem, za którego trzeba się wstydzić na przyjęciach.
Salomea patrzyła na niego przez chwilę, na dnie rubinów błysnęła jakaś rozbawiona iskierka. Oczy nieznacznie się zwęziły, zdradzając kryjący się pod woalką uśmiech.
— Jak Uwais el-Mannan — powiedziała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Mattia uśmiechnął się w duchu - ich kraje leżały tak daleko od siebie, jednak pewne elementy pozostawały widać wspólne bez względu na kulturę.
— Wracając do tematu… Pankracy to mężczyzna o pogodnym, ciekawskim usposobieniu. Jest wolny od uprzedzeń względem osób pozbawionych daru magii.
— Och, to w takim razie brzmi jak osoba, którą najłatwiej będzie przekonać do współpracy — powiedział Mattia.
On sam pozbawiony był przecież magii, zaś z początkowego zachowania Serafina (nim ten w ogóle wyruszył na wyprawę z jego bratem) oraz jego opowieści o Sallandirze Mattia wnioskował, że tarcie na granicy magiczni-niemagiczni jest tu dość poważnym problemem. Do tego astrolog był egzotyczny - ten jeden raz to on był poza swoim dominium, poza miejscem, gdzie jego nazwisko było znane dla wszystkich obecnych, a on sam - kojarzył niemal wszystkie twarze. Dla Pankracego powinien być niebywale interesujący - szczególnie dodając do tego mroźne góry, wśród których Mattia się wychował i które dla mieszkańców Sallandiry mogły być czymś trudnym do wyobrażenia.
Pankracy — Salomea z premedytacją używała imienia za każdym razem, starając się uodpornić Mattię na wywołane przez nie zabawne skojarzenia. — Fascynuje się morskimi istotami. W ogóle interesuje go wszystko to, co żyje pod wodą - również i rośliny. Hoduje też jakieś wodne żyjątka i trzyma je u siebie w licznych akwariach.
Mattia pokiwał głową, starając się zapamiętać wszystkie informacje.
— Przejdźmy teraz do kolejnego sayida. To Zahra el-Sylla, Sayid iluzji. Jej oficjalne imię to Pontia — podjęła Salomea. — Jest… niebywale piękną kobietą, choć chodzą plotki, że jej uroda jest zasługą magii, którą mistrzowsko się posługuje. Pontia niewiele mówi, za to uważnie słucha, to raczej typ stratega, na którego wsparcie trzeba sobie zasłużyć.
— To też dobrze rokuje — odpowiedział Mattia. — Serafin używał dość ostrych słów określając wszystkich sayidów, widzę jednak, że jak na razie nie jest aż tak źle…
— Na razie — powtórzyła Salomea, zerkając znacząco.
Astrolog westchnął. Tak, gdzieś musiał być haczyk, ktoś musiał być problematyczny w taki sposób, że ciężko będzie go podejść.
— Na razie jednak może wystarczy nam opowieści o Sayidach. Pomyślałam, że warto byłoby przejść teraz do bardziej praktycznej części.
To mówiąc Salomea wstała, Mattia zdążył wstać w tym samym momencie. Kobieta zerknęła przychylnie, spojrzeniem aprobując stosowność jego zachowania.
— W oficjalnych sytuacjach nie zdarza się, by można było po prostu podejść i przedstawić się sayidowi, musi to zrobić pośrednik. Toteż zawsze będę z tobą, jeśli trzeba będzie zapoznać się z nową osobą. Samo przedstawienie się musi odbyć się z odpowiednim ukłonem.
Mattia obserwował, jak Salomea układa prawą dłoń na lewej piersi, lewą zaś chowa za plecami - gest ten był tak podobny do tego, który wykonywano na początku sallandirskiej pawany, jednak miał i dalszą część. Salomea wystudiowanym gestem odwiodła prawą dłoń w bok, cofnęła prawą stopę. I wyprostowała się, jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Mattii.
— Teraz twoja kolej. Gdy już się ukłonisz, wtedy możesz się przedstawić.
Astrolog skupił się, tworząc w myślach amalgamat wszystkich rodzajów ukłonów, jakie znał - czy to z tańca, czy z oficjalnych wizyt - i wykonał ów oficjalny, sallandirski ukłon przeznaczony dla sayidów. Poprawnie. Za pierwszym razem.
— Hrabia Mattia Giovanni Mario D'Arienzo, do usług — powiedział.
— Hrabia — powtórzyła Salomea, zmarszczyła brwi.
— Tak, hrabia.
Kobieta nie odpowiedziała od razu, a Mattia nie był pewien, czy wina tkwiła po jego stronie, czy po prostu pojawił się jakiś inny problem.
— Czy to nieodpowiedni tytuł? Może powinienem go pominąć?
— Nie, nie, po prostu… — znów urwała, myśląc nad czymś intensywnie.
— Czy lepszy byłby magister?
— Magister?
Magister Astrologiae — wyjaśnił Mattia.
Magister to jak mistrz… — Oczy Salomei nagle się rozszerzyły. — Jesteś sayidem Wieży Astrologii w swoim kraju?
— Mam obserwatorium astrologiczne w domu, ale to tak nie działa. — Mattia wyciągnął dłoń w uspokajającym geście. — Może zostańmy przy tytule hrabiego, wolałbym nie ściągać aż tyle uwagi na swoje umiejętności wróżbiarskie…
— Hm, skoro tak… — Salomea rozluźniła się, na powrót wskazała miejsce przy stole. Oboje usiedli. — Będziemy się musieli zastanowić, jaki sallandirski tytuł odpowiada tytułowi hrabiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz