niedziela, 9 stycznia 2022

Od Isidoro cd. Jamesa

Dla Isidoro Toirie było pełne wspomnień. Chciałoby się powiedzieć, że niemal każdy zaułek czy każda uliczka akademickiego miasta niosła dla astrologa jakieś wspomnienie, ale to nie była do końca prawda. Isidoro po prostu nie zapuszczał się w niektóre rejony. Ba, lepiej było powiedzieć, że jego bytność w mieście ograniczała się do kilku konkretnych miejsc, jednak astrolog nie poczytywał sobie tego jako jakiekolwiek ograniczenie. Wręcz przeciwnie - bywał tam, gdzie chciał, gdzie działo się dla niego coś interesującego, i nie trwonił czasu. Isidoro zaczął nieśmiało się zastanawiać, czy po konferencji nie zostać jeszcze chociaż jeden dzień, nie odwiedzić może Katedry Astrologii…
Te myśli uleciały jednak szybko z jego głowy, niepokój zza okna wlał się w jego serce, nie chciał łatwo go opuścić. Rozmowa o samej konferencji też nie pomagała, chociaż pan Hopecraft strategicznie omijał datę i temat wykładu Isidoro, starając się odwrócić jego myśli od nieuniknionego. Zadawał pytania, roztrząsał z Serafinem to czy tamto, wymieniał się spostrzeżeniami, planami. Isidoro po pewnym czasie wypadł zupełnie z tej rozmowy, obracając w dłoniach swoją filiżankę i przeczuwając, że sama konferencja będzie trudna na więcej niż jednej płaszczyźnie.
Postronnym obserwatorom mogło się wydawać, że środowisko akademickie pełne jest mądrych głów, którym obce są inne emocje, niż tylko pasja związana z dziedziną i chciwe dążenie do prawdy - do wydarcia naturze wszystkich jej sekretów i tajemnic. To nie była jednak prawda - naukowcy byli dokładnie takimi samymi ludźmi, jak wszyscy inni, także między nimi zdarzały się waśnie i niesnaski. Ktoś wpadł na podobny pomysł, ale zrealizował go lepiej i szybciej, wniwecz obracając starania swoich konkurentów. Ktoś miał więcej szczęścia, ktoś był bardziej wygadany, to do niego zgłosił się znany naukowiec w kwestii współpracy. Z Isidoro był ten problem, że prócz sukcesów, na które sam pracował, posiadał jeszcze nazwisko, które nieodmiennie łączyło go z astrologią i gwiazdami. W oczach wielu - dawało mu to nieuczciwą przewagę, każde wypowiedziane przez astrologa słowo obciążając brakiem wiary i zaufania.
Mężczyzna nie mógł nic poradzić na to, gdzie się urodził. Nie radził sobie w konfliktach, nie potrafił walczyć o swoje, w każdym słowie doszukiwał się jedynie dobrych intencji. W dyskusji stanowił aż zbyt łatwy cel, jeśli komuś przyszłoby do głowy atakować astrologa, nie zaś jego argumenty.
Wieczór zrobił się późny, długa podróż wszystkim dawała się we znaki. Pan Hopecraft starannie maskował coraz częstsze ziewnięcia, filiżanka Serafina w końcu zaświeciła pustym dnem. Przyszedł czas na spoczynek, mężczyźni rozeszli się do swych pokojów, jednak Isidoro nie spał dobrze tamtej nocy. Wiercił się, nakrywał kołdrą na głowę, słyszał, jak Serafin kręci się po ich wspólnym salonie, jednak postanowił nie wybudzać się do reszty, wstając i idąc do czarnoksiężnika. Trwał w płytkim półśnie, balansując między ciemnością sypialni, a kolejnymi wyobrażeniami tego, co miało czekać go w dniu konferencji.


Nie lubił oficjalnych strojów, nie lubił nosić biżuterii ani wyglądać zbyt dostojnie. Jednak okazja tego wymagała, toteż Isidoro - chcąc, nie chcąc - musiał wdziać na siebie szaty godne astrologa z prawdziwego zdarzenia. Długa toga plątała mu się nieco wokół nóg, zbyt długie (jak na jego gust) rękawy topiły dłonie w zwałach materiału. Isidoro mimowolnie sięgał drugą ręką do trzech pierścieni zdobiących palce, zdejmował i obracał w ręku swój pierścień rodowy. Ten z kliknięciem rozłożył się w sferę armilarną, astrolog popatrzył przez moment na widoczne teraz na srebrnej powierzchni symbole, ale ich widok nie ukoił jego serca. Klik, pierścień znów się złożył, wylądował z powrotem na palcu. Isidoro podniósł wzrok, trafił nim na podszyte czymś pomiędzy troską a zaniepokojeniem spojrzenie pana Hopecrafta.
— To jeszcze nie dzisiaj, spokojnie. Dzisiaj pierwszy dzień, wykład inauguracyjny, umiarkowanie ciekawe, ale jednak, seminaria i jakiś program artystyczny na wieczór, żeby wszyscy się nieco zapoznali.
Niewielka dorożka, którą zmierzali na miejsce konferencji, podskoczyła na nierównym bruku.
— Wiem. Ale mam jakieś złe przeczucia. Że będą problemy — westchnął astrolog.
— Jeśli ktoś będzie miał z tobą problemy, chętnie mu pokażę, czym są prawdziwe problemy — mruknął Serafin, niezobowiązująco przyglądając się złotym szponom, nieco niebezpieczny uśmiech błąkał się po jego twarzy.
— Może nie trzeba będzie uciekać się do takich środków. — Pan Hopecraft poprawił się na swym siedzeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz