czwartek, 13 stycznia 2022

Od Mattii cd. Salomei

— Gdyby opieka nad kotami była uznawana za modlitwę, świątynie nie mogłyby opędzić się od wiernych — odparł ze śmiechem Mattia.
Astrolog dzielił swą uwagę między liczne kotki oraz Salomeę. Mężczyzna lubił zwierzęta, zaś przesiadywanie w wieży alsaahira - w przeciwieństwie do siedziby Gildii, całkowicie pozbawionej kotów - uświadomiło mu, że obecność pluszaka do głaskania jest mu zwyczajnie potrzebna do życia.
— Obawiam się, że nie znam żadnych tak intrygujących form modlitwy ani kultu bóstwa. Nie wiem - na ile jesteś zaznajomiona z religią Iferii?
Rubinowe oczy zmrużyły się nieznacznie, przelotnie, zdradzając kryjący się za woalką uśmiech.
— Nie był to nigdy przedmiot moich studiów, ale wiem, że wyznajecie Erishę, Nathoriego oraz Asaima. Ten ostatni powinien być najbliższy twemu sercu, czyż nie? Bóstwo związane z księżycem, mądrością, do tego patron uczonych - wydaje się idealny dla astrologa.
Mattia roześmiał się, podrapał najbliższego kotka po głowie. Ten otarł mu się o dłoń, podstawił na moment grzbiet, ale wkrótce zmienił zdanie, odszedł kawałek, zaczął lizać łapkę.
— Ach, trafiony-zatopiony za pierwszym podejściem, nawet nie zdążyłem zadać pytania.
Kot skończył lizać łapkę, podszedł teraz do Salomei, wyłożył się tuż obok, od niechcenia trącił skrawek szaty. Salomea zajęła się zwierzakiem, astrolog kontynuował.
— Ta trójka bogów faktycznie jest ze sobą ściśle związana, jednak w moich stronach każdy może wierzyć, w co mu się podoba. Istnieje wielu pomniejszych bogów, ale ta trójka jest najważniejsza. Zaś w samej Gildii - powiedziałbym, że sytuacja jest nieco bardziej interesująca.
— Skoro należą tam różne osoby, zapewne mocno różnią się między sobą podejściem do tematu.
— Tak. Podejście do spraw religijnych to jedno, mamy jednak wiele osób z dalszych rejonów świata, każda z nich przybyła z własnym panteonem wierzeń. I tak, mamy mnicha wyznającego wiarę w Truina - pierwszy raz usłyszałem o nim wraz z przybyciem do nas Akamaia. Mamy też tancerkę z bodaj jeszcze dalszych stron - ona zaś, prócz wznoszenia modłów ku obliczu słońca i księżyca, pochyla czoło również przed siłami natury oraz czymś, co nazywa Pustką.
Salomea uniosła brew.
— Zdaje się, że Nathori związany jest ze słońcem, do Asaima pasuje księżyc, jednak z tego, jak opowiadałeś o tej tancerce, jej bogowie nie są tożsami z tymi iferyjskimi.
— Nie, to muszą być odrębne byty. Z tego, co Hotaru wspominała, słońce i księżyc to małżeństwo, które postanowiło powołać do życia ludzkość.
— A owa… pustka? To jakiś rodzaj bóstwa śmierci?
— I tak, i nie — odparł Mattia, starając się ubrać myśli w słowa.
Pamiętał, jak Hotaru tłumaczyła mu ten koncept, jak sam próbował zrozumieć, jak można czcić… nic. Isidoro zdawał się pojąć całość w lot, dla niego byt był tożsamy przeznaczeniu, zaś gdy chodziło o sprawy losu i fatum, Mattia nie znał bieglejszej w tym osoby.
— Pustka to wszystko to, co nienazwane, niepojęte i wymykające się ludzkiemu pojmowaniu. Odpowiada za tajemnice, których nie da się poznać, za wypadki, których nie da się przewidzieć i za więzi, które przekraczają granice niebytu.
— Hm, mamy bóstwa słońca i księżyca, a także cześć oddawaną żywiołom - wszystko to są rzeczy materialne, które… może nie można chwycić ich w dłonie, ale bardzo łatwo je zdefiniować. Naturalnym więc wydaje się, że potrzeba również czegoś, co zawiera w sobie to nie-zdefiniowane — powiedziała Salomea, w zamyśleniu głaszcząc kolejnego kota.
Mattii nie pozostało nic innego, jak przywołać na twarz kolejny uśmiech godny paszy i zastanawiać się, ile czasu Salomea mogła spędzić na przyswajaniu całej swojej posiadanej wiedzy.


Rozmowa, jak zwykle, płynęła zbyt wartko i zbyt gładko, zahaczała o przeróżne tematy, zbaczała z nich, by po zatoczeniu olbrzymiego koła, wrócić znów do punktu wyjścia. Tematy się zmieniały, od zupełnie poważnych, trudnych, by znienacka przejść do czegoś lekkiego, przyjemnego i zabawnego. Czas zdawał się nie istnieć, po pewnym czasie nawet łaszące się do niego kotki przestały interesować astrologa na tyle, by oderwać jego uwagę od rozmowy.
— Moment - jak to się stało, że zaczęliśmy dyskutować symbolikę zwierząt w heraldyce, a teraz temat zszedł na różnicę między rybą pieczoną i smażoną? — spytał Mattia, pocierając w zamyśleniu podbródek.
— Powiedziałabym, że jedno z nas może być już nieco głodne — odparła Salomea, zerknęła w kierunku częściowo przysłoniętego delikatnym materiałem okna. — I chyba czas najwyższy coś zjeść - nie planowałam, byśmy spędzili tutaj cały dzień.
— Nie narzekam — Mattia wzruszył ramionami, ale ostrożnym ruchem zdjął z kolan kota.
Salomea odłożyła trzymaną w dłoni miotełkę, jeszcze na pożegnanie pogłaskała kotka, z którym do tej pory się bawiła.
— Miałam nadzieję, że uda nam się uniknąć najgorszego spieku, ale trochę się zasiedzieliśmy — powiedziała, wstając. Mattia zaraz do niej dołączył.
— Jeśli nie będziemy iść daleko, nie powinno być chyba aż tak źle.
— Nie, masz rację. Wybiorę dla nas trasę w cieniu, nie powinno być źle.
Czego oboje nie wiedzieli to to, że nie miało być źle. Tylko dużo gorzej.


Opuścili salę, Mattia zaś rzucił ostatnie spojrzenie licznym kotkom. A następnie podążył za Salomeą, prowadzącą go przez kolejne korytarze. Astrolog, zasiedziawszy się w kamiennym pomieszczeniu - chłodnym i zacienionym - nie wziął pod uwagę tego, jak porażająca była różnica między sallandirskim słońcem wcześnie rano, a tym w samo południe.
Tak jak zimno potrafiło szczypać w nos późną jesienią, odmrażać palce w grudniu i zestalać oddech w najwyższych partiach gór, tak i pustynny gorąc nie miał wiele litości i do tej pory Mattia nie poznał jeszcze pełni jego możliwości.
Po przekroczeniu bram świątyni - nie było czym oddychać. Powietrze było ogniem, słoneczny blask raził oczy. Przechodnie gdzieś się pochowali, przytomnie pragnąc przeczekać tę najgorszą porę dnia. Mattia podniósł dłoń do twarzy - gorąc szczypał w nos, jakby mężczyzna znalazł się w suchej saunie. Astrolog zaraz jednak opuścił dłoń, schował ją w zawoje luźnej szaty. Gdziekolwiek palące promienie słońca dotknęły gołej, bladej skóry, Mattia miał wrażenie, jakby coś go oparzyło.
Salomea płynęła przez ten żar, jej szata tańczyła na niewyczuwalnym niemal wietrze, omywała jej sylwetkę.
— Spróbujemy przejść tamtędy, stragany powinny mieć wciąż wyciągnięte dachy, będzie cień — powiedziała, wskazując gestem drogę, prowadząc za sobą astrologa.
Nie było czym oddychać.
Mattia szedł za Salomeą, nie odrywał wzroku od kryjącej włosy woalki. Jego oddech stał się ciężki, mężczyzna ratował się nieco głębszymi westchnieniami, ale każdy oddech, zamiast nieść haust powietrza, niósł tylko palący ból gdzieś w gardle.
Stragany miały wyciągnięte dachy - słońce przeświecało przez materiał, jego promienie już nie oślepiały, zatrzymując się wśród barwnych splotów wielbłądziej wełny. Ale powietrze było tak samo ciężkie, tak samo gorące - może nawet gorsze niż tam, na otwartym placu. Astrolog nadal szedł uparcie.
Salomea odwróciła się przelotnie, coś do niego powiedziała. Mattia próbował skupić się na słowach, utonęły w jakimś dźwięku, ogólnym hałasie. Kobieta znów się odwróciła, zaczęła iść, astrolog ze zdziwieniem spostrzegł, jak jej sylwetka wygina się w dziwny sposób, jak Salomea skręca niespodziewanie, wbrew grawitacji i logice.
A potem był już tylko ból w ramieniu, gdy Mattia wyrżnął prosto w bruk, i ciemność, gdy słoneczny żar wygrał z astrologiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz