wtorek, 11 stycznia 2022

Od Mattii cd. Salomei

Układając się do snu, Mattia zastanawiał się, czy lekcje jazdy na słoniu też go tu czekają. I o ile jeszcze poprzedniego wieczoru parsknąlby serdecznym śmiechem na samo wspomnienie czegoś takiego, o tyle teraz wziąłby sugestię na poważnie. Jego następny dzień miał ponownie obfitować w wydarzenia i kolejne porcje wiedzy, które musiał sobie przyswoić. I to wcale nie w stopniu jakimkolwiek - nie, wszystko musiało być idealnie, jakby od maleńkości wychowywał się na sallandirskim dworze. Przed południem - lekcje tańca z Salomeą. Po południu - iluzje z Akshanem. Nie dadzą mu się tutaj nudzić.
— Ciekawe, jak Isi sobie radzi — Słowa uleciały ku gwiezdnemu baldachimowi, gdy Mattia leżał na plecach, złożywszy dłonie pod głową, i wpatrywał się w haftowane konstelacje nad swym łóżkiem.
Jego brat dorósł w okamgnieniu. Mattia dobrze pamiętał te pierwsze dni w Gildii, kiedy denerwował się, że Isidoro miał gdzieś jechać z nieznajomą osobą, zaś dla Mattii Cervan przewidział inne obowiązki i bracia musieli się rozdzielić. Starszy z braci nie był pewien, czy Isidoro sobie poradzi, czy będzie miał dość sił, by stawić czoła wszystkiemu, co może się wydarzyć, czy jego wyjazd nie skończy się atakiem paniki. Teraz zaś Isidoro pewnie chwytał rękę przeznaczenia, stawiał kolejne kroki, drepcząc ufnie wyznaczoną przez nie ścieżką. Już się nie opierał, coraz krócej musiał zbierać siły przed każdą wyprawą, coraz mniej odchorowywał stresujące wydarzenia.
I tak, jak z jednej strony Mattia cieszył się z tego, jak samodzielny stał się Isidoro, tak z drugiej strony gdzieś na dnie jego serca rodziła się niepokojąca myśl. Że może ścieżki ich przeznaczenia, do tej pory splecione w jedną nić, stopniowo zaczynały się rozplatać, dzielić. I choć na pierwszy rzut oka wciąż biegły równolegle, bystry obserwator dostrzegłby tą niewielką różnicę kąta, która wraz z upływem czasu oddalałby od siebie ścieżki. Stopniowo. Nieuchronnie.
Astrolog przetarł dłonią twarz, odwrócił się na bok, nakrył mocniej kołdrą. Noc nie była dobrą porą na takie rozważania.


Mattia specjalizował się w tańcach dworskich, musiał jednak przyznać, że jego repertuar był dość monotematyczny pod względem geograficznym, bo zawierał głównie tańce iferyjskie. Astrolog lubił nowości, a poszerzenie owego repertuaru o więcej tańców egzotycznych było zachęcającą perspektywą. Jedyną obawę stanowił fakt, że pierwszy sprawdzian tego, jak sobie poradził z opanowaniem kroków, odbędzie się od razu na ważnym i oficjalnym przyjęciu, gdzie oceniający raczej nie spojrzą pobłażliwym okiem.
Fikuśny metronom wystukiwał miarowy rytm, Mattia szedł, ściągnąwszy łopatki. Kroki stawiał miękko, płynnie, głowę niósł wysoko, zaś prawa dłoń, odwiedziona łagodnym łukiem w bok, stykała się opuszkami z dłonią Salomei.
Mattia miał pewne obawy względem tego, jak będzie wyglądała jakakolwiek nauka tańca, jeśli Salomea przybędzie na nią spowita w swe zwyczajowe szaty. Sprawiały one, że astrolożka przypominała bardziej nierzeczywistą, pustynną zjawę o rubinowych oczach, a mężczyzna zastanawiał się, czy w ogóle by ją poznał bez jej charakterystycznego stroju.
Jeszcze trzy kroki, oboje zatrzymali się, synchronicznie obrócili i skłonili. Mattia podniósł wzrok na skryte za woalem oblicze Salomei. Nie, na pewno by ją poznał. Przez ostatnie dni zbyt mocno przyzwyczaił się do tych spojrzeń rzucanych mu zza zasłony długich rzęs. I tak, jak pierwszego dnia czuł dyskomfort, jako jedyne źródło wiedzy o nastroju Salomei mając tylko te spojrzenia, tak teraz miał wrażenie, że powoli się przyzwyczajał, że coraz lepiej szło mu odczytywanie tych subtelnych zmian i sygnałów, drzemiących na dnie rubinowych oczu.
Salomea doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej codzienne szaty nie są dobrym pomysłem na czas nauki tańca. Jeśli Mattii wydawało się, że z tego tytułu może liczyć na odsłoniętą kostkę lub nadgarstek, to mocno się przeliczył. Salomea wybrała nieco cieńszy materiał, nieco delikatniej spleciony. Taki, który podrywał się przy każdym muśnięciu powietrza, tańcząc wokół sylwetki kobiety. Każdy ruch ręką sprawiał, że rękaw otulał mocniej ramię, każdy krok - że na moment obrysowywał wyraźniej nogę.
Teraz zaś w oczach astrolożki zabłysły jakieś rozbawione iskierki. Podobne tym, które lśniły tam, gdy Salomea pytała go o sayidów. Coś planowała. Tylko co?
— Wspominałeś mi, że w twoich stronach zimą zamarza woda. Że całe jeziora skuwa lód — kolejne kroki, powolny obrót. — Co się wtedy dzieje z rybami? Nie powiesz mi chyba, że też zamarzają.
Mattia zdziwił się doborem pytania, odwrócił, zmienił dłoń, teraz taniec prowadził ich w przeciwną stronę.
— Powiedzmy, że biologia nie jest moją mocną stroną — zaczął, postępując kolejne, dostojne kroki. — Jednak jeziora nie zamarzają do samego dna. Głęboko pod powierzchnią woda nadal jest płynna i tam żyją przez ten czas ryby.
— I co robią, skoro mają mniej miejsca i jest zimno?
Astrolog przetrząsnął swoją wiedzę z zakresu ichtiologii. Wiele tego nie było. Kolejne trzy kroki.
— Chyba śpią?
Obrót. Salomea zawirowała łagodnie w prawo, Mattia w lewo, niemal wpadł na kobietę.
— Och, wybacz! — W ostatniej chwili się zatrzymał, Salomea rzuciła mu tylko rozbawione spojrzenie.
— Może spróbujemy z muzyką? — zapytała.
Ustawiczny stukot metronomu nieco irytował.
— Dobry pomysł.
Salomea odsunęła się, podeszła do komody, na której stał metronom. Zatrzymała go, rytmiczny stukot w końcu ucichł, zaś Mattia zaczął zastanawiać się, ile jeszcze ćwiczeń będzie mu potrzebne, by opanował sallandirską pawanę na tyle dobrze, by być w stanie bez problemu poświęcić cały umysł konwersacji. Nie mógł myśleć o tym, w którą stronę się obracać, jeśli miał rozmawiać z sayidami.
Tymczasem zaś Salomea wyjęła z jednej z szuflad niewielkie, ozdobne puzderko. Otworzyła klapkę, obróciła znajdującą się w środku dźwignię. Mattia zrobił mał krok w bok, wyciągnął się nieco, z oddali zerkając ponad ramieniem kobiety.
— To pozytywka?
— Tak. To dość prosty mechanizm, niemalże zabawka. Mieści tylko trzy krótkie utwory, ale na dzisiaj powinna nam wystarczyć.
Coś kliknęło we wnętrzu pudełka. Mattia wiedział już, że nie ma co liczyć na ten charakterystyczny, dźwięczny ton pozytywki. Spod wieczka wydobył się cichy oddech nienazwanych fletów, spłynęły szemrające kaskady dźwięków sallandirskich harf, ozwał się powolny krok bębnów.
— Jakie masz doświadczenie z sallandirską muzyką? — zagadnęła Salomea, odwracając się od pozytywki i wracając do mężczyzny.
Mattia wskazał gestem pudełko.
— Właśnie nabywam — odpowiedział z uśmiechem.
— A muzyka z twoich stron?
Dłonie znów się zetknęły, szata Salomei zafalowała wraz z pierwszym krokiem pawany.
— Bywałem w filharmoniach, słyszałem i ulicznych grajków. Muzyka, jako taka, nie jest mi obca. — Znów obrót. Tym razem w dobrą stronę. — Sam co prawda nie gram na żadnym instrumencie… To znaczy - uczyłem się, pamiętam jeszcze, jak się czyta nuty, ale gdyby ktoś kazał mi coś zagrać, zrobiłbym z siebie pośmiewisko. — Kolejny ukłon. — Jakoś nie trafiło to w moje gusta - tylko Isidoro gra trochę na cytrze i powiedziałbym, że całkiem dobrze mu to wychodzi. Ja zaś pozostałem przy śpiewie. — Zerknął na Salomeę znad ramienia, uśmiechnął się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz