środa, 12 stycznia 2022

Od Isidoro cd. Serafina

Isidoro sięgnął do torby, wyłowił z niej futerał. Odetchnął, bo oto udało się pokonać pierwszą zawieruchę - pozbawiony instynktu przetrwania mag nie skończył zbyt tragicznie, najbardziej ucierpiała chyba jego duma. Jednak astrolog wiedział, że to dopiero początek. A następny etap będzie musiał rozegrać naprawdę uważnie.
— A co robi tu ten dziki mag? — rozległo się pytanie kolejnego maga pozbawionego instynktu przetrwania. — Nie panuje nad swoją magią, na pewno jest niebezpieczny! Jego obecność tu jest błędem!
Niebezpieczny, to był w tym momencie uśmiech Serafina. Czarnoksiężnik zmrużył oczy, ogarnął ciepłym spojrzeniem grupę swych kochanych bęcwałów.
— Czy mnie słuch myli, czy ktoś właśnie zasugerował, że jakiś mag może być dla mnie niebezpieczny? I że się pomyliłem?
Trzy razy zakwestionowano zdanie alsaahira. Czyli - co najmniej o dziesięć za dużo. Powietrze zadrżało od tego specyficznego napięcia, które poprzedzało eksplozję.
— Serafinie.
Książę spojrzał, napięcie nieznacznie opadło.
— Udowodnię im — kontynuował Isidoro — że się nie pomyliłeś. Że alsaahir nigdy się nie myli.
Isidoro poczuł ciężar dłoni Serafina na swej głowie. Czarnoksiężnik odezwał się do magów.
— Wspaniałomyślnie wybaczyłem wam tą zawstydzającą nieskuteczność w okiełznaniu skutków zawalenia Wieży, wspaniałomyślnie wybaczę wam też i kolejną pomyłkę, kiedy w końcu zrozumiecie, jak bardzo się mylicie. Ale czego się spodziewać po ludziach używających przestarzałych, nieskutecznych metody.
Serafin zerknął, Isidoro już miał w dłoni wahadełko. Obsydian zalśnił chłodnym blaskiem, zakołysał się na cienkim łańcuszku. Astrolog nie rzekł słowa, strumień jasnej, gwiaździstej magii popłynął w stronę kamienia, ten zaś wychylił się wbrew prawom ciążenia, w głowie Isidoro rozbrzmiał dźwięk - czysty i klarowny, choć odległy, odbił się zwielokrotnionym echem.
— W tamtą stronę — wskazał. — Ale to głęboko, w piwnicach, ponad pięć pięter.
— Co to jest - pięć pięter — prychnął Serafin lekceważąco.
Podszedł do miejsca, które wskazał astrolog, złożył dłonie, przymknął w skupieniu oczy. Powietrze wokół niego zadrżało z gorąca, zabarwiło się złocistym pyłem, wypełniło rozlewającą się wokół magią. Głęboki pomruk wydobył się spod zwałów piasku, jakby jakaś nienazwana, antyczna bestia budziła się daleko w trzewiach ziemi. Złoty błysk przemknął po krawędziach szponów.
Serafin gwałtownie wzniósł ręce, nagły wiatr szarpnął jego białą szatą. Pustynia - wyleciała w powietrze. Zwały piasku popłynęły w stronę błękitu nieba, niczym jakieś przedziwne, piaskowe gejzery. W środku - ziejący ciemnością lej, coraz głębszy i głębszy, wirujący hipnotycznie pustynnym żarem. Ciężkie bryły strzaskanego marmuru płynęły w powodzi piasku tak lekko, jak delikatne liście niesione prądem rzeki. Piasek, na którym stał Serafin z Isidoro zaczął powoli zapadać się w stronę leja, któryś z magów krzyknął ostrzegawczo, ktoś zaczął uciekać, ktoś inny - wzniósł wokół siebie barierę. Serafin nie zaszczycił nikogo spojrzeniem, Isidoro nie odstąpił księcia na pół kroku. Krawędź żarłocznego, piaskowego cyklonu podpłynęła pod same stopy czarnoksiężnika, rycząc gniewnie, jednak nawet jedno złote ziarenko nie odważyło się chociażby spocząć na sandałach księcia albo szacie Isidoro.
W końcu - w głębi podziemnej ciemności coś zamigotało, zalśniło perłowym blaskiem. Strzępek bieli pofrunął w górę, wyskoczył z powodzi piasku niczym delfin, posłusznie przedryfował prosto w wyciągnięte, książęce ręce.
I tak, jak wszystko się zaczęło, tak i nagle ustało - lej zniknął, piasek opadł. Tylko kaszlący wokół magowie, oraz nowe wydmy, które powstały w przypadkowych miejscach, pozostały jako wspomnienie zaklęcia alsaahira.
Tymczasem zaś Serafin obejrzał trzymany w dłoniach artefakt, prześlizgnął wzrokiem po jasnym drewnie, po fantazyjnie wygiętym zwieńczeniu, przypominającym targaną wiatrem gałąź, błyszczącą chłodem kryształowych żyłek. Orzeźwiający powiew otulił czarnoksiężnika, wiatr zaśpiewał jakąś nienazwaną skargą, kapryśnie rozwiał włosy maga.
— I ile to zajęło? — mruknął Serafin, prześlizgując się ganiącym spojrzeniem po otrzepujących się z piasku bęcwałach. Wrócił wzrokiem do Isidoro. — To teraz…
— Skarbiec, wiem.
Onyks zakołysał się na łańcuszku, zaczął zakreślać nieregularne, poszarpane okręgi. Serafin zmarszczył brwi - wahadełko miało wziąć i wskazać drogę, tak jak zawsze. A teraz tego nie robiło.
— Jest ukryty — wyjaśnił Isidoro.
— Oczywiście, że jest ukryty. Miałem nadzieję, że nie przed twoim wahadełkiem.
Astrolog uśmiechnął się enigmatycznie.
— Obiecałem udowodnić, że alsaahir nigdy się nie myli. I dotrzymam obietnicy.
Isidoro zamknął oczy. To nie była kwestia mocy, przebicia magią zasłon niepozwalających na odnalezienie skarbca. Jasnowidz zawsze dostawał odpowiedź - musiał tylko zadać odpowiednie pytanie. Wahadełko drżało, kołysało się, wirowało niespokojnie, błądząc swymi wskazaniami, gdy Isidoro starał się uformować swoje myśli. Szukał i pytał. Aż znalazł.
Ciemny kamień znieruchomiał, na moment zawisł martwo na łańcuszku. A następnie wyprysnął w górę, uniósł się na skrzydłach wiatru nad dłonią astrologa. Srebrne ogniwa zacisnęły się na palcach Isidoro, gdy onyks rwał się gwałtownie ku nieboskłonowi.
— Jest nad nami. — Astrolog westchnął. — Na najwyższym piętrze.
Serafin zerknął w górę, prosto ku bezkresowi błękitu, którego nie burzyła nawet jedna chmurka. Powietrze, kompletnie puste, nie niosło już nawet jednego zbłąkanego ziarnka piasku, nie mówiąc już o całym skarbcu. Książę podkręcił wąsa, uniósł brew. Pstryknął palcami.
— Oczywiście. Skarbiec to nie komnata, tylko zapieczętowana, międzywymiarowa kieszeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz