niedziela, 16 stycznia 2022

Od Isidoro - Dla Brata

Isidoro dreptał przez gildyjne korytarze, w dłoniach niósł dzbanek i dwa kubki. Astrolog szedł ostrożnie, przenosząc wzrok między parującą zawartością naczynia a drogą przed sobą. Byle się nie przewrócić, bo to byłby duży problem.
Los nie chciał jednak krzywdzić astrologa, żaden krnąbrnie zawinięty dywan ani zdradziecko krzywa deska nie zdołały pokrzyżować jego planów. Dotarł na miejsce. A nim zdążył zapukać - skobelek odskoczył, drzwi same się uchyliły, zapraszając do ciepłego wnętrza wypełnionego przyjemnie złotym światłem i zapachem cynamonu.
Isidoro wszedł, uśmiechnął się. Serafin właśnie wypuścił z dłoni książkę, ta zaś miękko odfrunęła na swą półkę. Czarnoksiężnik kątem ust odwzajemnił uśmiech astrologa, przeniósł wzrok na dzban i kubki.
— Widzę, że chciałeś trochę dłużej porozmawiać. — Szpony zamigotały, ze stolika zniknęły kolejne znajdujące się tam książki, krzesło przyjechało nieco bliżej. — Rozgość się.
Dzbanek i kubki same opuściły dłonie Isidoro, wylądowały na stoliku. Serafin zerknął w zawartość naczynia, uniósł brew.
— Alkohol?
— Grzaniec.
— Hm… Sprawdźmy.
Dzbanek posłusznie uniósł się w powietrze, napełnił oba naczynia. Powietrze przesycił intensywny zapach goździków, pomarańczy, czerwonego wina.
— Grzaniec, powiadasz. — Serafin podniósł kubek, drugi posłał w stronę Isidoro ledwie dostrzegalnym gestem. Puścił dopiero, gdy upewnił się, że ten bezpiecznie spoczął w dłoniach astrologa. — Pachnie interesująco.
— Jest dobry na zimę. Rozgrzewa.
Astrolog pociągnął łyk. Alkohol sparzył mu trochę język, aromat przypraw rozlał się przyjemnym ciepłem. Umysł Isidoro na moment pobiegł w stronę familiarnych stron - ośnieżonego szczytu na tle nocnego firmamentu, zamku o grubych murach, otulonych śniegiem ze wszech stron. Serafin upił oszczędny łyk, skwitował krótkim „hm". A następnie upił kolejny, tym razem nieco większy.
— Dawno nie przychodziłeś — podjął po chwili.
— Pracowałem nad czymś.
Książę zakołysał leniwie naczyniem. Głos mężczyzny stał się o pół stopnia chłodniejszy.
— Coś było ważniejsze od nadrabiania zaległości w wiedzy o magii?
Isidoro pokręcił głową, spojrzał w ciemną toń we własnym kubku. Po wierzchu pływała pojedyncza gwiazdka anyżu.
— Pracowałem nad czymś związanym z magią.
— To zmienia postać rzeczy. — Książę wrócił znów do grzańca. — I? Słucham pytań.
— Nie mam pytań. Wszystko mi się udało.
— Gratuluję?
— I teraz mogę ci to dać.
Serafin uniósł brew, jego wzrok przelotnie musnął dzbanek, kubki.
— Chciałem dać ci prezent. Taki sam, jaki ty dałeś mi wtedy. Na Paradzie Bogów.
Książę na moment zamarł, kołysany kubek - znieruchomiał. Zaraz jednak odfrunął w stronę stolika, posłany lekkim skinieniem złotych szponów, tak samo jak i kubek Isidoro. Serafin uniósł się, poprawił na fotelu, pochylił lekko w przód. Onyksowe oczy błyszczały w pozłocistym świetle, w kąciku ust tańczył uśmiech.
— Czekam. — I wyciągnął dłoń.
Isidoro długo zastanawiał się nad tym, co mógłby dać Serafinowi. Książę, okaleczony klątwami, odarty ze statusu, wygnany w obce strony, wciąż przerastał astrologa na każdym możliwym polu. Jego magia przytłaczała, bogactwo nie robiło na nim wrażenia, a wszystko, czego potrzebował, wydzierał przeznaczeniu okutą w twarde złoto dłonią. Co można było dać człowiekowi, dla którego wszystko to za mało?
I Isidoro w końcu znalazł swą odpowiedź - coś, czego wydrzeć się nie dało. Co nie leżało w zapomnianych skarbcach i grobowcach, czego nie można było stworzyć magią, a dane z własnej woli, miało dodatkową, nieuchwytną wartość. Czas, którego nie dało się ani odzyskać, ani kupić, a który Isidoro poświęcał wytrwale by przyswoić nauki o tak ukochanej przez Serafina magii. Wspomnienie, które leżało bezpiecznie w umyśle astrologa, a które według Isidoro stanowiło sam fundament tego, co zajmowało całe jego życie. Uczucie, które wypełniało jego serce, a którego Isidoro nigdy nie potrafił przekazać słowami, choć przecież starał się tak bardzo.
Isidoro włożył ręce w wyciągniętą oczekująco dłoń, zacisnął je na złotym metalu. Zamknął oczy. Skupił się na swoim darze magii.
Srebrzyste światło, miękkie i ciepłe, niczym blask księżyca w pełni, wiszącego na letnim nieboskłonie, popłynęło w stronę umysłu czarnoksiężnika, niosąc z sobą to niezwykłe wspomnienie.
Monte Cervino, majestatyczny szczyt w sercu ośnieżonych, Białych Turni. Na jego szczycie - Castello Stellato, siedziba rodu D'Arienzo. I najwyższy punkt owej siedziby - wąski, metalowy trap wokół złocistej kopuły obserwatorium. To tam było najwyżej. I najmroźniej.
Isidoro chciał jednak oszczędzić Serafinowi tego odczucia, toteż w jego wspomnieniu porażające zimno widać było tylko w otulonej przejrzystym lodem barierce, w nieruchomym powietrzu i kompletnej ciszy. Mróz nie sięgał skóry, nie kąsał dłoni i nie szczypał w oczy, by wycisnąć z nich zamarzające na policzkach łzy.
Najwyższy punkt Białych Turni.
Zaraz za wąskim trapem rozciągała się ziejąca przepaść, a w niej - skłębiony, granatowo-mleczny opar, rozbłyskujący od czasu do czasu błękitnawym światłem błyskawic. Pomruk burzy odbijał się dalekim, dalekim echem od wystających z kłębów szczytów. Mroźnych, ostrych, tak odległych i wysokich, gdy oglądało się je z dolin. I tak małych, nieznaczących, gdy patrzyło się na nie niemal z wysokości niebios. Gniewna furia żywiołu niczym pomruk małego kotka, majestatyczne szczyty niczym rzucone u stóp kamyki.
Horyzont giął się łagodnym łukiem, którego krzywizny nie dało się dostrzec z innych miejsc. Wydawało się, jakby sama ziemia cofała się przed przytłaczającą czernią nocnego nieba, przed powodzią srebra gwiazd i planet. Wyraźniejsze niż kiedykolwiek, zdawały się bliskie, niemalże na wyciągnięcie ręki - wystarczyło sięgnąć, by cała konstelacja posłusznie wpadła w dłonie. Droga Mleczna błyszczała niczym drogocenny, muślinowy szal, a wśród dobrze znanych gwiazd lśniło tak wiele innych, wcześniej niewidzianych, zbyt słabych, by ich światło sięgnęło samej ziemi. W pustce firmamentu - miriady baśniowych świateł.
To nie był jednak koniec.
— Spójrz na nie moimi oczami — powiedział Isidoro, ściskając mocniej dłoń Serafina, mimowolnie pochylając się głębiej do przodu.
Teraźniejszość zlała się z przyszłością, lśniące punkty stały się czymś więcej. Zakreślały fantazyjne trajektorie, ich ścieżki rozsnuwały się w bezmiarze czerni, łącząc i zbiegając, gubiąc wzrok i umysł wielowymiarową siecią. Zbyt skomplikowaną, by objąć ją rozumem, zbyt niezwykłą, by opisać słowem. Gwizdy nie były już gwiazdami. Pulsowały nienazwaną barwą, wylewały z siebie niepodobny niczemu, szklany dźwięk. W kakofonii barw, w splątaniu dźwięków, w pomieszaniu dróg - chaos. Wśród tego wszystkiego - obecność. Spoza granic czasu i świata, niepojęta i nieprzenikniona, bezgraniczna i przytłaczająca, tak odmienna od wszystkiego, że przerażająca.
— Spójrz… moim sercem — odezwał się znów Isidoro, marszcząc brwi, pochylając się jeszcze mocniej, dotykając czołem złotych szponów.
Nienazwane zyskało miano - miłe, familiarne, które dobrze brzmi z uśmiechem. Odległe stało się bliskie, niepojęte - jasne. Wśród chaosu pojawił się porządek, bezład zyskał symetrię i kierunek, zaś to, co zdawało się zbyt skomplikowane, nagle stało się proste, oczywiste. Obecność już nie przytłaczała, nie przerażała. Wciąż bezgraniczna i odmienna, już nie wzbudzała w sercu tego naturalnego dla człowieka strachu, pojawiającego się w obliczu niewytłumaczalnego. Bo po cóż bać się czegoś, co nie pragnie twojej krzywdy, co choć tak potężne, to rządzi się jasnymi, tak naturalnymi zasadami? Obecność zbliżyła się, tchnęła ciepłem zaciekawienia, zawibrowała enigmą uśmiechu.
Przeznaczenie.
I tak, jak w tej krótkiej chwili olśnienia przyszło zrozumienie, tak zaraz odeszło, pozostawiając znów po sobie chaos barw, ścieżek, dźwięków. Moment później - już go nie było. Przyszłość zniknęła, kryjąc oblicze poza zasłoną czasu, niebo przybrało swój granatowy odcień. Gwiazdy lśniły znów tym chłodnym srebrem, mrugały z wolna - stałe, nieruchome. Zwykłe.
Isidoro wyprostował się, zmęczony. Powoli otworzył oczy. W szafirowych tęczówkach wciąż tliły się ostatnie iskierki niepojętego.
— Wszystkiego najlepszego, Serafinie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz