niedziela, 9 stycznia 2022

Od Calithy, CD. Małgorzaty

Ramie położone na biodrze było baczne. Silne. Nieustępliwe. I cholera jasna, szlag by to wszystko trafił, gdyby Cali nie przypadło to do gustu. W końcu ktoś z jajami, w dodatku oczywiście baba, bo faceci w gildii w oczach kobiety zdawali się być co najwyżej podrzuconymi fałszywkami na pokaz. Z racji tego, że sama robiła w tym biznesie, nie była w stanie zbytnio się nimi zainteresować czy nawet złapać z nimi większą nić porozumienia. Owszem, Tezia lubiła wnerwiać, Jamesa podszczypywała z satysfakcją, Serafina po cichu obrzucała błotem, Aherinowi podkradała drobnostki z pokoju, zazdrosna, że nie wykazał nią żadnego zainteresowania i nawet lichy podziw wobec Cervana skłaniał się wyłącznie na jeden wniosek.
Była cholernie znudzona.
― Cała przyjemność po mojej stronie, zaręczam. ― Calitha powachlowała się z teatralnym dramatyzmem, obserwując dworskie maniery Gosi w wykonaniu tak pięknego, męskiego skłonu. Nawet już ten dupek, który wymyślił sobie pobudkę o tej nieludzkiej godzinie biednej fałszerki wydawał się na tyle zbity z tropu, że ruszył w swoją stronę. I dobrze, przeszło Cali przez myśl, krzyżyk na drogę.
― Skoro pozbyłyśmy się niechcianego z rana intruza, to wypadałoby to uczcić.
Odwróciła się w stronę kobiety zaciekawiona jej nagłą zmianą tonu. Niby jedynie delikatna różnica, ale wyraźnie dostrzegła jak z przyjemnego, niskiego szeptu przeradza się on w bardziej drapieżny odpowiednik. Zadrżała, a może po prostu był to skutek wiatru, który wpadł przez otwarte drzwi stajni.
― Pić nie wypada, przecież ledwo co powitałyśmy ranek. Ale zatańczyć? Tańczyć przecież nikt nie broni. Ani o świcie, ani w środku nocy.
Przez moment nawet straciła rachubę, co się w ogóle dzieje, będąc na podobnym poziomie dezorientacji, co odprawiony jeszcze chwilę temu wieśniak, a tu takie czarcie harce. Pewne, silne ręce chwyciły Calithę w tali, splotły wzajemnie ich dłonie, a całością ciał wspólnie zaczęły podrygiwać w rytm nikomu nieznanej i niesłyszanej muzyki.
― Musimy się wybrać potem do karczmy. Urządzić zawody w piciu. No i obowiązkowo – zatańczyć na stole. Na Paradzie nie było czasu, ale nadrobimy. Już ja się o to postaram.
Czasem dwie dusze spotykały się w środku największego kurestwa, żeby wpaść ze sobą we wspólny, jak to woli, rezonans, bodaj inny mezalians. Zwłaszcza wtedy, gdy między unią dusz zawiązywało się coś więcej niż tylko byle uczucie oparte na jakiejś tam romantyczności, przyjaźni czy, już plując w te rejony z ręką na sercu w ramach przyrzeczenia, seksualności. Takie największe i najbardziej szlachetne połączenia tworzyły drobne pociągnięcia dłoni, odgrywanie tożsamych ról bez większego przygotowania czy choćby nawet wzajemne puszczanie sobie mentalnego oczka, które obie strony odbierały w ramach swobodnej zabawy.
Roseviańczycy mieli na to proste sformułowanie: vas`vidania. W wolnym tłumaczeniu na język używany na kontynencie mogłoby to przejść jako zwyczajne jedność, choć w Rosevii powszechnie stosowano tego określania w formie zawiązywania czegoś na wzór małżeństwa. Na wzór, bo tej niepotrzebnej, zbytnio ograniczającej formy nie uznawali i nie przykładali do niej zbyt wielkiej uwagi, raczej rozkoszując się samą idealistyczną wizją bycia z kimś na tyle blisko, że nie potrzebowaliście wspólnie ani obrączek, ani nawet przyrzeczeń, ani żadnych lichych umów. To wszystko zawierało się w końcu we wspólnym byciu, a niektórzy ludzie byli siebie najbliżej, gdy przebywali osobno i tak dalej. Tworzonej od tej filozofii teorie rzadko miały wiele sensu, toteż wśród krajów niewychowanych w typowej, czarnokręgowej kulturze solnego ludu, przeciwieństwie do właśnie Rosevii czy chociażby Liberanu, nie spotkały zbyt dużo zainteresowania, ostając się wyłącznie w sferze legend czy przyniesionych od barbarzyńców prawideł.
Dość powiedzieć, że przez ten jeden moment Calitha była gotowa paść na kolanka, pochylić głowę i szepnąć z uciechą vas`vidania, bo w końcu oto znalazła osobę, która tak jak ona nie traktowała całego tego durnego świata na poważnie.
Miała jednak rozum i godność człowieka, więc tylko uśmiechnęła się zdawkowo, rozpoznając w partnerce potencjał do zostania kumpelami, a przynajmniej wzajemnymi znosicielkami jednej i tej samej nudy.
― Gosiu ― zaczęła gardłowo ― z tobą to zawsze, a w dodatku i wszędzie ― mruknęła, przelatując palcami wzdłuż dłoni ramienia kobiety w trakcie jednej z figur. Malutki, delikatny dotyk, dokładnie jak ten, którego używała w trakcie wykonywania swoich drogocennych fałszywych błyskotek. Że subtelnie odchyliła przy tym nieco bardziej łaty koszuli, może nawet rozpinając ukradkiem jeden guzik, to już kwestia inna. Całkowicie pomijalna w ferworze zdarzeń.
― I na stole, i w stodole, i nawet w sianie. Tylko, że postarać się będziesz musiała, bo wy tu wszyscy na kontynencie niby jedne chucherka ― szepnęła, pochylając się w kierunku ucha kobiety. Może nawet wyciągnięty język przejechał czubkiem po małżowinie, a może była jedynie na tyle blisko, że tak się jedynie zdawało.
Jedna z rąk, która uciekła w trakcie obrotu, zakotwiczyła się na małgorzaciej talii.
Cala w gruncie rzeczy nie ptorzebowała prowadzić, jedynie dominować, dlatego z uśmiechem i wdzięcznym śmiechem szeptała kolejne stosy nasuwających się jej na myśl formułek. Tu coś o ładnych włosach, tam coś o tym sianie za nimi, żeby ostatecznie ująć dłonią kobiety jej podbródek i odchylić agresywnie do szyi.
Gosia miała ładną szyję. Długą.
― Poza tym tylko w waszym kraju przyjmuje się, że wcześnie pić nie można. U nas traktujemy, że ogólna odmowa alkoholu jest zwyczajnie niegrzeczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz