środa, 26 stycznia 2022

Od Hotaru cd. Lei

— Zastanawiam się też, na ile jest nawykły do pieszych wędrówek — podjęła Hotaru, splatając dłonie na stole. — Jako szlachcic pewnie wszędzie podróżował konno, nie musiał nosić plecaka. A tu czeka go od razu… może nie aż wspinaczka, ale chodzenie pod górkę i po kamieniach.
— Mogę nieść jego plecak — zaoferował się od razu Antares.
Hotaru skinęła głową, Lea obdarzyła mężczyznę uśmiechem.
— To na pewno nam pomoże.
Tak, piesze wędrówki po górach, nawet jeśli same góry nie należały do wymagających, bardzo szybko stawały się sprawdzianem silnej woli. Plecak, niezbyt ciężki, ale gdy trzeba było taszczyć go pod górkę, jakby sam dostawał nadmiarowych kilogramów. Zbyt szybko zaczynało brakować tchu, gdy podejście robiło się bardziej strome, a po całym dniu marszu uda zaczynały boleć, a łydki nieprzyjemnie twardniały. Czy panicz Edmund był na to gotowy? Nie mówiąc już nawet o tym, że wyprawiali się przecież w zimie.
— Jest możliwe, że Edmund postanowi zrezygnować, jak tylko góry natrą mu uszu — podjęła Hotaru dochodząc do wniosku, że taka możliwość w sumie nie jest wykluczona.
— Wydaje mi się, że jest na to zbyt dumny — odezwał się rycerz.
— I zbyt uparty — dodała Lea.
Hotaru uśmiechnęła się przelotnie.
— Można by tego jakoś użyć, żeby uczynić tę wyprawę nieco znośniejszą. Również i dla nas.
— Co masz na myśli? — Lea przechyliła głowę.
Hotaru poprawiła się nieco na ławie.
— Myślę, że Edmund nie podchodzi lekko do swojego pomysłu i że jego ojciec też nie chciał zgodzić się od razu na całą tę wyprawę. Edmund to jego jedyny syn, z tego co Mistrz Cervan wspominał, więc na pewno nie chciał, żeby jego dziedzicowi stała się krzywda i na pewno odwodził go od tego pomysłu.
— Tak, to ma sens.
— Więc Edmund musiał się postarać, żeby go w końcu przekonać. Gdyby nie był zapalony całym sercem do tej wyprawy, to pewnie w końcu by odpuścił i zajął się czymś innym. Ale udało mu się przekonać ojca. Toteż powiedziałabym, że ta jego pasja związana z zoologią i chęć znalezienia nowego gatunku tu, w górach, jest realna i bardzo dla niego ważna.
Gdzieś na zapleczu, w kuchni, ktoś dźwięknął garnkiem o piec, rozległ się hałas, przelotne pokrzykiwania rozdarły rozmowę.
— Może gdyby udało się go skłonić, żeby trochę opowiedział o zoologii, i o tym nowym gatunku, który chce znaleźć i zbadać… — zaczęła Lea.
— Mielibyśmy szansę, że choć trochę się otworzy — dodała Hotaru.
— Mógłby wtedy opuścić nieco gardę. Bo na razie widzimy tylko zamkniętą bramę i mury twierdzy. — Rycerz wzruszył ramionami.
— Mam tylko nadzieję, że nie uzna nas za niewartych dzielenia się swoją wiedzą — Dziewczyna odchyliła się nieco na swoim siedzeniu. — Bo tak też może pomyśleć.
— Dlatego nie spytamy go wprost. Tylko hm… zaczniemy rozmowę. I może sam dołączy. Wtedy będzie myślał, że to jego inicjatywa.
Hotaru posłała im obojgu uśmiech. Miała już pewien pomysł, jak wszystko rozegrać.


Poranek powitał ich mrozem i świeżo spadłym śniegiem skrzypiącym pod butami. Niebo było przejrzyste, słońce oślepiało, odbijając się od jednolicie białej, śnieżnej pokrywy. Powietrze pachniało krystalicznym chłodem, szczypało w nos i policzki, kąsało nieopatrznie wyjęte z rękawiczki dłonie.
Gildyjne wierzchowce zostały w stajni - karczma na końcu świata była ostatnim miejscem, gdzie można było dostać się bezpiecznie wierzchem, dalej pozostawały już tylko nogi i solidna laska. Plecaki wylądowały na plecach, Hotaru mocniej naciągnęła kaptur na głowę, Edmund podparł się o biodro. Wyglądał zupełnie poważnie i bojowo, niczym faktyczny podróżnik i odkrywca z prawdziwego zdarzenia.
— Ruszajmy — zakomenderował.
Toteż ruszyli.
Początkowo w milczeniu - Lea wybierała drogę, jak na razie nie działo się nic nadzwyczajnego. Edmund szedł zaraz za nią, bez narzekania niósł swój plecak. Droga wciąż była dość szeroka, gładka, oprószona niezbyt grubą warstwą śniegu. Taką, po której nadal dało się wygodnie iść, nie trzeba było koniecznie przedzierać się przez zaspy.
Tuż za Edmundem - Hotaru i Antares. Rycerz ogarniał spojrzeniem przestrzeń wokół, wzrokiem nadto często zatrzymywał się na pierwszej z idących postaci. Hotaru przyspieszyła nieco, wyminęła Edmunda, zrównała się z Leą. Przez pewien czas kobiety wymieniały niewiele znaczące słowa i komentarze, rozmowa toczyła się swobodnie, jej strzępki docierały do Edmunda. Mężczyzna, pozornie nie słuchał, nie zwracał uwagi, jednak skoro te wypowiedziane zdania stanowiły jedyny dźwięk, poza szumem wiatru i skrzypieniem śniegu, jego uwaga mimowolnie się na nich koncentrowała.
— Wspominałaś kiedyś, jak jeszcze w Yamato zajmowałaś się tymi magicznymi lisami — powiedziała Lea nieco głośniej. — Miały dwa ogony, prawda?
Hotaru uśmiechnęła się, zaczęła opowiadać historię, którą poprzedniego wieczoru przedstawiła Lei, podbarwiła nieco, i całą trójką uznali, że będzie to dobry zaczątek do rozmowy. Historia płynęła, Edmund nadal szedł w milczeniu, ale jakby skrócił nieco dystans, choć wzrokiem nadal błądził wśród mijanych po drodze drzew.
Potem rozmowa przeszła na Bambiego - uroczy jelonek Ayrenn rozczulał każdego, kto na niego spojrzał, i stanowił temat-rzekę dla każdego, kto lubił zwierzęta.
— I jak oswoiła tego jelenia? — spytał w końcu Edmund, zrównując się krokiem z kobietami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz