niedziela, 30 stycznia 2022

Od Michelle cd. Mattii

Świetlisty dysk nie wyglądał groźnie; ot, błyszczący się, może nieco za duży spodek talerza, który lewitował kilkanaście centymetrów nad ziemią. Nieco bardziej ekstrawaganckie i efektowne drzwi. Z takimi przemyśleniami i z solidnym postanowieniem natarcia nieodpowiedzialnej, zapewne już przemarzniętej głowy, Michelle wkroczyła razem z Mattią w portal.
Atria wyciągnęła tylko szyję, pozostała na swoim miejscu, a weterynarz zdało się, że słyszy zdziwiony skrzek, który wydobył się z gryfiego gardła. Nawet jeśli w dźwięku zawierał się jakiś komunikat, gildyjczycy nie byli w stanie go przełożyć na język ludzki. Kobieta jednak swoim zwyczajem uznała, że Atria nakazała im prędko wrócić z nowymi przysmakami, może dokładała kolejną cegiełkę do (w pełni zasłużonego) obsztorcowania Lukáša.
Starała się mieć cały czas szeroko otarte oczy, by nie uronić ani sekundy fenomenu — ale chyba musiała w którymś momencie mrugnąć, bo nagle krajobraz gwałtownie się zmienił. Dysk nie był już przed nimi, bardziej czuła niż wiedziała, że mają go właśnie za plecami. I całkiem możliwe, że zawsze chętne do ruchu wargi podążyłyby za umysłem równie skorym do dzielenia się opinią, że Mattia dowiedziałby się, jak bardzo kobietę zadziwił prędki czas podróży, brak magicznej liny, która uczepiłaby się takiego, powiedzmy, pępka i poniosła ją hen, przez kolejne wymiary. A może za bramą czekałby jakiś kolega Atrii, rączy i prędki strażnik światów, który przewiózłby ich na grzbiecie przez niezbadane dotąd tunele czasoprzestrzenne?
Te właśnie pytania nigdy nie zostały wyartykułowane; zamiast tego spomiędzy ust wydobył się obłok pary. Ba, Michelle na chwilę zapomniała nawet o bojowym nastroju, o tym stosie skarg, którymi miała dokładnie pokryć całe uszy maga. Zamiast tego patrzyła. Zmrużyła oczy, nieprzywykłe do wszechobecnej, oślepiającej bieli, ku ciągnącym się po horyzont śnieżnym wydmom, a zwłaszcza ku maleńkim ledwo widocznym punktom w oddali, które się poń przemieszczały. Nieznane widoki, które dotąd odmalować się mogły przed nią jedynie na kartach ksiąg, teraz otwierały się tuż przed nią i jej wszystkimi zmysłami. Huk wiatru wdzierał się w uszy, ostry zapach śniegu drażnił nozdrza, zimno kąsało skórę. Lodowa kraina witała ich z pełnym rozmachem.
Problem w tym, że Lukáša nigdzie nie było.
— G-gdzie on polazł? — jęknęła, szczęknęła zębami. Biorąc pod uwagę zdolności mężczyzny, które nie przestawały zaskakiwać wcale nie tak skorej do zaskoczeń Michelle, nie zdziwiłaby się, gdyby nie trafił do wyjścia w portalu. Właściwie uznała to za całkiem prawdopodobną, choć wyjątkowo niefortunną opcję.
— Nie mógł pójść daleko — Mattia, dużo bardziej odporny na mróz niż weterynarz, co prawda splótł ramiona ciasno na piersi, kobiecie naraz zdało się, że jego sylwetka zaskakująco pasuje do śnieżnego krajobrazu. Może to była kwestia tych jasnych włosów?
— W twoich stronach też tak zawiewa? — słowa połykał wiatr, musiała unosić głos, by cokolwiek miało szansę dotrzeć do astrologa.
— Podobnie. Tylko my mieszkaliśmy na większej wysokości.
Zielone tęczówki w końcu zogniskowały się na sylwetce nieszczęsnego maga, który przykucnął przy portalu. Śniade ręce zarzuciły płaszcz na trzęsące się ramiona, i przez moment się zdawało, że to tyle ze strony Michelle. A przynajmniej tak sądził Lukáš, który jednak miał rację dużo rzadziej, niż można by sobie tego życzyć:
— Znalazłem... — zaczął.
— Czyś ty oszalał? — przerwała mu. — Przełazić przez portal i słówkiem nie pisnąć?
— To był moment...
— O, tylko z tego wszystkiego już nam się taki moment nie zrobił — parsknęła weterynarz. — Będzie święto, jak cię żadne zapalenie płuc nie weźmie.
— Sami wcześniej stwierdziliście, że ten... no, coś, może być po drugiej stronie portalu — mag ostatnie słowa niemal wykrzyczał, jakby stanowiły koronny argument w sprawie. — Uznałem, że sprawdzę, chciałem tylko pomóc.
— Byłoby miło, gdybyś następnym razem poinformował nas o takich planach — astrolog uśmiechnął się. — Z pewnością oszczędziłoby nam to wielu zmartwień.
— O ile będzie kolejny raz. Więc właź już z powrotem, bo... — weterynarz urwała, spojrzała na Mattię, który nagle zmarszczył brwi, zapatrzył się wzrokiem gdzieś na ścianę śniegu. — Co jest?
— Coś nas obserwuje — odparł.
— Niedźwiedź?
— Ludzie.
Faktycznie — mieli towarzystwo. Michelle dotąd ich nie zauważyła, jedni skryli się bowiem za licznymi wydmami, drudzy wychynęli się zza jam, w których dotąd byli zagrzebani.
— Strażnicy portalu? — domyślił się Mattia.
— Tutejsi? — szczęknęła znów zębami, ledwo wytrzymywała tu bowiem drugą minutę. Jakaś część naukowczyni w niej zaczęła się zastanawiać nad fenomenem dostosowywania się do wszelakich warunków, nad niezwykłością organizmu i niemal biegła im na spotkania. Druga chciała, na litość boską, zgarnąć maga pod pachę oraz przeleźć wreszcie z powrotem przez portal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz