Świetlisty
dysk nie wyglądał groźnie; ot, błyszczący się, może nieco za duży
spodek talerza, który lewitował kilkanaście centymetrów nad ziemią.
Nieco bardziej ekstrawaganckie i efektowne drzwi. Z takimi
przemyśleniami i z solidnym postanowieniem natarcia nieodpowiedzialnej,
zapewne już przemarzniętej głowy, Michelle wkroczyła razem z Mattią w
portal.
Atria
wyciągnęła tylko szyję, pozostała na swoim miejscu, a weterynarz zdało
się, że słyszy zdziwiony skrzek, który wydobył się z gryfiego gardła.
Nawet jeśli w dźwięku zawierał się jakiś komunikat, gildyjczycy nie byli
w stanie go przełożyć na język ludzki. Kobieta jednak swoim zwyczajem
uznała, że Atria nakazała im prędko wrócić z nowymi przysmakami, może
dokładała kolejną cegiełkę do (w pełni zasłużonego) obsztorcowania
Lukáša.
Starała
się mieć cały czas szeroko otarte oczy, by nie uronić ani sekundy
fenomenu — ale chyba musiała w którymś momencie mrugnąć, bo nagle
krajobraz gwałtownie się zmienił. Dysk nie był już przed nimi, bardziej
czuła niż wiedziała, że mają go właśnie za plecami. I całkiem możliwe,
że zawsze chętne do ruchu wargi podążyłyby za umysłem równie skorym do
dzielenia się opinią, że Mattia dowiedziałby się, jak bardzo kobietę
zadziwił prędki czas podróży, brak magicznej liny, która uczepiłaby się
takiego, powiedzmy, pępka i poniosła ją hen, przez kolejne wymiary. A
może za bramą czekałby jakiś kolega Atrii, rączy i prędki strażnik
światów, który przewiózłby ich na grzbiecie przez niezbadane dotąd
tunele czasoprzestrzenne?
Te
właśnie pytania nigdy nie zostały wyartykułowane; zamiast tego
spomiędzy ust wydobył się obłok pary. Ba, Michelle na chwilę zapomniała
nawet o bojowym nastroju, o tym stosie skarg, którymi miała dokładnie
pokryć całe uszy maga. Zamiast tego patrzyła. Zmrużyła oczy,
nieprzywykłe do wszechobecnej, oślepiającej bieli, ku ciągnącym się po
horyzont śnieżnym wydmom, a zwłaszcza ku maleńkim ledwo widocznym
punktom w oddali, które się poń przemieszczały. Nieznane widoki, które
dotąd odmalować się mogły przed nią jedynie na kartach ksiąg, teraz
otwierały się tuż przed nią i jej wszystkimi zmysłami. Huk wiatru
wdzierał się w uszy, ostry zapach śniegu drażnił nozdrza, zimno kąsało
skórę. Lodowa kraina witała ich z pełnym rozmachem.
Problem w tym, że Lukáša nigdzie nie było.
—
G-gdzie on polazł? — jęknęła, szczęknęła zębami. Biorąc pod uwagę
zdolności mężczyzny, które nie przestawały zaskakiwać wcale nie tak
skorej do zaskoczeń Michelle, nie zdziwiłaby się, gdyby nie trafił do
wyjścia w portalu. Właściwie uznała to za całkiem prawdopodobną, choć
wyjątkowo niefortunną opcję.
—
Nie mógł pójść daleko — Mattia, dużo bardziej odporny na mróz niż
weterynarz, co prawda splótł ramiona ciasno na piersi, kobiecie naraz
zdało się, że jego sylwetka zaskakująco pasuje do śnieżnego krajobrazu.
Może to była kwestia tych jasnych włosów?
— W twoich stronach też tak zawiewa? — słowa połykał wiatr, musiała unosić głos, by cokolwiek miało szansę dotrzeć do astrologa.
— Podobnie. Tylko my mieszkaliśmy na większej wysokości.
Zielone
tęczówki w końcu zogniskowały się na sylwetce nieszczęsnego maga, który
przykucnął przy portalu. Śniade ręce zarzuciły płaszcz na trzęsące się
ramiona, i przez moment się zdawało, że to tyle ze strony Michelle. A
przynajmniej tak sądził Lukáš, który jednak miał rację dużo rzadziej,
niż można by sobie tego życzyć:
— Znalazłem... — zaczął.
— Czyś ty oszalał? — przerwała mu. — Przełazić przez portal i słówkiem nie pisnąć?
— To był moment...
—
O, tylko z tego wszystkiego już nam się taki moment nie zrobił —
parsknęła weterynarz. — Będzie święto, jak cię żadne zapalenie płuc nie
weźmie.
—
Sami wcześniej stwierdziliście, że ten... no, coś, może być po drugiej
stronie portalu — mag ostatnie słowa niemal wykrzyczał, jakby stanowiły
koronny argument w sprawie. — Uznałem, że sprawdzę, chciałem tylko
pomóc.
—
Byłoby miło, gdybyś następnym razem poinformował nas o takich planach —
astrolog uśmiechnął się. — Z pewnością oszczędziłoby nam to wielu
zmartwień.
—
O ile będzie kolejny raz. Więc właź już z powrotem, bo... — weterynarz
urwała, spojrzała na Mattię, który nagle zmarszczył brwi, zapatrzył się
wzrokiem gdzieś na ścianę śniegu. — Co jest?
— Coś nas obserwuje — odparł.
— Niedźwiedź?
— Ludzie.
Faktycznie
— mieli towarzystwo. Michelle dotąd ich nie zauważyła, jedni skryli się
bowiem za licznymi wydmami, drudzy wychynęli się zza jam, w których
dotąd byli zagrzebani.
— Strażnicy portalu? — domyślił się Mattia.
—
Tutejsi? — szczęknęła znów zębami, ledwo wytrzymywała tu bowiem drugą
minutę. Jakaś część naukowczyni w niej zaczęła się zastanawiać nad
fenomenem dostosowywania się do wszelakich warunków, nad niezwykłością
organizmu i niemal biegła im na spotkania. Druga chciała, na litość
boską, zgarnąć maga pod pachę oraz przeleźć wreszcie z powrotem przez
portal.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz