sobota, 22 stycznia 2022

Od Kukume cd. Jamesa

Nieco ciaśniej opatuliła się chustą, pod wzorzystym materiałem skryła swoje dłonie. Czekała cierpliwie na słowa historyka, na sprawę, przez którą zdecydował się wstąpić w progi jej pokoju:
― W trakcie próby doszukania się czegoś w pewnych… analizach, jeżeli mogę to tak ująć, natrafiłem na książkę, która opisywała bodajże pani plemię ― serce na chwilę zamarło, niemniej przyjęła podany przez historyka tomik.
Zerknęła jeszcze prędko na Jamesa, nic nie wskazywało jednak na to, by przyniesioną książką zamierzał ją w jakikolwiek sposób urazić, by za tą poczciwą, nieco zmartwioną twarzą, kryć się mogły jakiekolwiek złe intencje. Ot, znalazł wzmiankę o jej rodzinie; ot, postanowił się podzielić, być może po dojściu do wcale nie bezpodstawnej konkluzji, że chętnie zobaczy, co podróżnicy sądzą o jej plemieniu. Nie chciała.
― Nie przestanie mnie zadziwiać, dokąd to ludzi nie popchnie nauka ― westchnęła. Nazwisko, zapisane nieco już wytartymi literami, niewiele jej mówiło, ale to jeszcze o niczym nie przesądzało. Kiedy zatrzymywali się w wioskach, różni ludzie przychodzili i odchodzili, rzadko jednak wchodzili w interakcje z młodszymi członkami, raczej odgradzanymi od świata zewnętrznego, zwłaszcza jeśli byli osobnikami przeciwnej płci.
Zaczęła dzielić uwagę między słowa historyka a tekst; palce przewróciły kartki na zaznaczoną stronę, oczy w pierwszej kolejności odnalazły podkreślone ołówkiem fragmenty, pieczołowicie wyłuskane najważniejsze informacje. Bez dwóch zdań, James nie był gildyjnym historykiem bez powodu.
Koczownictwo, jedzenie przede wszystkim roślin i istot wodnych, przewodnictwo ohamie, kilka informacji na temat egzorcyzmów - kobieta uniosła wysoko brwi, gdy w tak krótkim tekście odnalazła tak wiele informacji o swoim plemieniu, które na pierwszy rzut oka zdawały się być w pełni trafną i dość dogłębną analizą ich zwyczajów. Według doktora, w czasie jego badań na czele grupy stała Nuttah, co ostatecznie dowodziło, że badacz nie zjawił się tam za jej życia. O ile dobrze pamiętała, ta ohamie była prababką Ayashy, jej rówieśnicy.
― Podobno natrafiono u was kiedyś na przypadek dziwnej choroby, biorącej się znikąd ― objaśniał dalej. ― Czarniejące kończyny, które po amputacji obracały się w proch, ropna wysypka, stopniowy paraliż, ale był to rzekomo jednostkowy problem.
Wypuściła powietrze z płuc, szczegółowo opisane przez historyka objawy odmalowały się w jej wyobraźni, nijak jednak nie mogła stwierdzić, by widziała kiedyś coś takiego na własne oczy.
― Zapewne przez zjedzenie czegoś nieczystego. Albo od zbyt długiego stania w miejscu ― pogodny ton nie współgrał ze zmarszczką, która przecięła czoło. ― Przepraszam. Dla Mushi nie ma czegoś takiego jak choroba znikąd. Problem w tym, że niekoniecznie znajdują tę przyczynę, którą należy. Bo wie pan ― gładko wróciła do odpowiedniej formy grzecznościowej, z którą historyk najwyraźniej czuł się swobodniej ― to nie są zbyt otwarci ludzie. Nie chcą mówić obcym o dawnych dniach, wiedza przodków w większości przepadła, a to przyczyniło się do pewnych... problemów, które na przestrzeni ostatnich lat miały katastrofalne skutki.
Znów westchnęła krótko, myślami powróciła do brata. Nie, zdecydowanie nie radzili sobie w zbyt wielu sytuacjach.
― Nie mam jednak pewności czy założenia doktora Johnsona były słuszne, ani nawet, czy to faktycznie było realne wydarzenie. Już nie wspominając, czy aby na pewno były to pani okolice. Czy jest pani coś może wiadome na ten temat, jakiekolwiek informacje? Może jakaś dawno zasłyszana historia za młodości albo plotki między plemionami?
Brak pewności. Jakiekolwiek informacje. Choćby strzępek historii, zasłyszane dawno temu zdanie - głos historyka zdradził pewne napięcie, którego przyczyn póki co nie uznała za stosowne dociekać. Przechyliła za to głowę, niechętnie uchyliła grubą zasłonę, którą odgrodziła wspomnienia tamtych dni.
― Wiadomo, jak sprawa się skończyła? ― wzrokiem zaczęła szukać odpowiedniego fragmentu. ― Badał plemię przed moimi narodzinami, jeśli wziąć pod uwagę, kto wtedy stał na czele. Dawniej potrafili lepiej pomagać ― odchyliła się na krześle. ― Trafiali się częściej obdarzeni magią, silni. Skoro ten przypadek nie jest z ostatnich lat, daje to pewne nadzieje.
Nie chciała od razu odprawiać go z kwitkiem. Wciąż tkwiła w niej starannie pielęgnowana przez lata niechęć do plemienia, do wszelkich praktyk, do zasad, którymi się kierowali. Gdy jeszcze tam przebywała, rzadko kiedy nadstawiała ucha, gdy starsi straszyli ich kolejnymi historiami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie - co nie znaczy, że dała radę pozostać na nie zupełnie głucha. Że nie wracały do niej w nocy.
― Pozwolę sobie zapytać, na ile ceni pan źródła, z których korzysta? Nie powinnam może tak mówić o ludziach, z którymi się wychowałam, ale wątpię, by ich przekazy można było zaliczyć do najbardziej wiarygodnych. Nawet jeśli taki przypadek się trafił, mogli biedakowi bardziej zaszkodzić niż pomóc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz