czwartek, 13 stycznia 2022

Od Salomei cd. Mattii

Astrolog zwalił się bezwładnie na ziemię, ramieniem wyrżnął w bruk. Salomea zamarła w bezruchu, w pierwszej chwili kompletnie zszokowana tym, co właśnie miało miejsce. Przez głowę przemknął jej tuzin myśli, możliwych rozwiązań i miejsc w których mogłaby szukać pomocy, ale nim poddała się dalszej panice, odezwał się głos rozsądku: działaj.
Szybko dopadła do Mattii, dłońmi obadała jego twarz. Przegrzanie było ewidentne, ponadto, na bladej skórze pojawiały się pierwsze czerwone plamy świadczące o zbyt brutalnej ekspozycji na słońce. Przesunęła dłoń w jasnoszare włosy, zaklęła brzydko pod nosem. Głowę też miał ekstremalnie nagrzaną, nic dziwnego, że nieprzyzwyczajone do sallandirskiego słońca ciało w końcu odmówiło mu posłuszeństwa.
Salomea rozejrzała się gorączkowo po bokach, spojrzeniem ułowiła jednego z kupców.
― Hej! ― krzyknęła, unosząc dłoń do góry. ― Potrzebujemy pomocy!
Mężczyzna podbiegł bez zbędnej zwłoki, astrolożka szybko objaśniła co muszą zrobić. Mattia musiał się znaleźć w możliwie chłodnym i przewiewnym miejscu, z dostępem do wody. Najlepiej byłoby wrócić do wieży, lub chociaż do świątyni, ale nie było na to szans. Teleport powrotny był za daleko, podobnie zresztą świątynia. Nie donieśliby go, a czas był tutaj ich głównym przeciwnikiem.
― Łap za nogi ― poleciła kupcowi, sama chwyciła nieprzytomnego pod pachy. Razem zdołali dźwignąć hrabiego z ziemi, choć Salomea zwątpiła po drodze w swoją siłę. Mattia prezentował się przecież szczupło, ale kiedy przychodziło do podnoszenia go z ziemi to mogłaby przysiąc, że nagle z powietrza przybyło mu z dziesięć kilogramów.
― Oaza, pani. ― Kupiec ruchem głowy wskazał jej wschodni kraniec targowiska, astrolożka skinęła głową, rozumiejąc.
― Doniesiemy go? ― spytała, wzdychając ciężko.
― Powinniśmy. Zawsze mogę zawołać po syna, po drodze ma swój kram.
Salomea milczała przez krótką chwilę, poczucie winy w tym czasie rozpoczęło ofensywne wiercenie dziury w brzuchu.
― Nie. Chyba, że będzie akurat przy straganie, to wtedy tak. Inaczej szkoda czasu, nie mamy go za wiele.
Mężczyzna posłusznie skinął głową, zniknęli w cieniu alejki, by następnie znaleźć się w kolejnym sektorze ze straganami. Całkiem żwawo, choć nie bez drobnych potknięć po drodze, dostarczyli astrologa do niewielkiej oazy, o której wcześniej wspominał kupiec, a o której Salomea zdążyła zapomnieć. Wspólnie ułożyli Mattię na prowizorycznie zbitych deskach, tuż pod rozłożystymi palmami, w pobliżu przyjemnego jeziorka.
― Dziękuję ― sapnęła, także opadając na deski ze zmęczenia. Jednak dźwiganie niezbyt jej służyło, już czuła ból w plecach. ― Z resztą już sobie poradzę.
Kupiec przeciągnął po nich spojrzeniem, w oczach odmalowała się troska, ale nie ośmielił się narzucać. Skinął głową i odszedł, zniknął w tłumie.
Salomea szybkim ruchem zdjęła długi szal, którym okrywała włosy. Miękki, zdecydowanie drogi materiał bezceremonialnie zanurzyła w chłodnawej wodzie, wykręciła jak pospolitą szmatkę. Wróciła do Matti, obłożyła mu głowę szalem, jeszcze raz obadała palcami policzki, później wymacała tętnicę na szyi. Miarowe i szybkie tętno niosło ulgę, podobnie jak widok unoszącej się klatki piersiowej, choć nie gasiło jej niepokoju. Po krótkiej chwili namysłu pozbyła się jeszcze jednego szala, purpurowe pasma opadły luzem na plecy, nieskrępowane żadnymi ozdobami, ani materiałem. Drugi szal także zanurzyła w wodzie, poskładała w krzywą kostkę i ułożyła mu na czole.
Od strony oceanu powiało przyjemnym, chłodnym wiatrem, liście palm zaszeleściły cicho.
Astrolożka siedziała w milczeniu przy Mattii, co jakiś czas nerwowo zerkała w jego stronę, kontrolowała jego stan. Czerwone plamy były coraz wyraźniejsze, jego skóra była kompletnie nieprzyzwyczajona do słońca i reagowała w buntowniczy sposób. Między zmartwieniem, a irytacją na samą siebie, uznała, że kiedy wrócą do wieży, poszuka w swoich szafkach balsamu, który łagodził poparzenia słoneczne. Wyglądało na to, że będzie mu potrzebny.
Mattia się nie budził, a jej rutynowe kontrole nie wnosiły zbyt dużo nowych informacji. Wciąż pilnowała, by oba szale były stosownie wilgotne, udało jej się także załatwić bukłak czystej wody od znajomego handlarza muszlami, który akurat szedł w kierunku plaży na poszukiwanie skarbów. Wydawało jej się nawet, że ma już nieco chłodniejszą skórę, że oddech się unormował, ale nie była pewna na ile to jej pobożne życzenia, a na ile twarde fakty.
Westchnęła. Ciężko, smutno.
Powinna była o to zadbać, przecież doskonale wiedziała o tym, że zarówno Mattia jak i Isidoro nie pochodzą z tych stron. Dla obcokrajowca wyjście w samo południe, kiedy Atu był w najwyższym punkcie nieba na swojej słonecznej barce, mogło być śmiertelne w skutkach. I jeszcze nie zabrali wody.
Prychnęła, urażona własną ignorancją. Nerwowym ruchem przeczesała długie włosy, przerzuciła je przez ramię. Palcami rozdzieliła je na trzy pasma, powoli zaczęła splatać z nich długi warkocz, przy okazji fucząc pod nosem sallandirskie klątwy pod własnym adresem. Nie zauważyła, kiedy Mattia odzyskał przytomność, jej uwagę zwrócił dopiero bliżej nieokreślony odgłos jaki z siebie wydał. Coś na pograniczu zmęczonego jęknięcia i westchnienia.
― Na bogów, Mattia. ― Zostawiła włosy, wpół spleciony warkocz poluzował się, pasma znów zaczęły się uwalniać. ― Ale mi stracha napędziłeś.
― Um… co? ― spytał nieprzytomnie astrolog, jeszcze nie do końca będąc sobą. ― Przepraszam, ja chyba nie do końca rozumiem…
Dotknęła jego policzka, przesunęła dłoń na czoło. Nie było źle, ale najlepiej też nie było. Zabrała znów szale, odeszła tych parę kroków by znów zanurzyć je w wodzie, po chwili wróciła. Kompres trafił na czoło, szalem owinęła jasnoszare włosy, krytycznie przyjrzała się swojemu dziełu. Milczała, obserwując go uważnie, w szczególności oczy, w tej chwili jakby przesłonięte jakąś mgiełką.
― Zemdlałeś ― wyjaśniła krótko, dosadnie, uznając, że lepiej będzie mówić do niego konkretami, w tempie w którym po tych wszystkich ekscesach nadąży.
Astrolog odwrócił nieznacznie głowę w jej kierunku, zdawał się kontaktować lepiej niż jeszcze chwilę temu.
― Słońce ci nie służy, Mattia.
Uśmiechnął się cierpko, uniósł ostrożnie dłoń, dotknął okładu.
― Nawet w Almerze… ― zaczął nieco schrypniętym głosem, ale nie dane było mu dokończyć.
― Nie, lepiej nic na razie nie mów. Odpocznij ― poprosiła z lekkim westchnieniem. Sama także zamilkła, choć wyrzuty sumienia nie pozwoliły jej na długie siedzenie w ciszy, bez próby wytłumaczenia się.
― To moja wina ― wypaliła w końcu, znów sprawdziła okład, choć przecież ledwie co go wymieniła. ― Nie wiem, zaćmiło mnie, powinnam przecież pamiętać, że nie jesteś z tych stron i takie wychodzenie na zewnątrz w samo południe może się źle skończyć. Może inna trasa, więcej cienia… ― zastanawiała się na głos ― nie, nie, powinniśmy przeczekać w tej świątyni. Albo wyjść szybciej, przecież rozmawiać można też w drodze.
Mattia, zalany potokiem słów, zamrugał niemrawo, uniósł dłoń uciszając astrolożkę.
― Bogowie, przepraszam ― wydusiła z siebie w końcu, jawnie zakłopotana i przejęta własną niekompetencją. ― Powinnam lepiej o ciebie zadbać, bądź co bądź, jesteś także naszym gościem. ― Sięgnęła po odłożony na bok bukłak, odkorkowała go, podsunęła Mattii. ― Masz, napij się. Na pewno cię niemiłosiernie suszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz