sobota, 22 stycznia 2022

Od Mattii cd. Salomei

Mattia nie przyznał się, że największym zbiornikiem, w jakim zdarzyło mu się „pływać" była jego własna wanna, zaś kontakty z morską wodą ograniczały się dla niego do dwóch przypadków - raz jak poszedł z Isidoro moczyć nogi i, rzecz jasna, przewrócił się prosto między fale. Oraz drugi raz, gdy został niemal utopiony przez swą rekinią wtedy-jeszcze-żonę.
Przejście przez wodny „portal" było dla niego pierwszym testem opanowania, Mattia zdał go, biorąc pierwszy oddech morskiej wody. Sallandirska szata, luźna i strategicznie odsłaniająca bladą skórę hrabiego, teraz falowała wśród iluzorycznych prądów, odsłaniając nieco więcej.
— Zastanawiam się, gdzie w posiadłości jesteśmy — rzucił Mattia, gdy całą trójką podjęli wędrówkę w stronę miasta.
— Hm, pomyślmy. Weszliśmy na parterze, zaś przejście raczej nie było portalem - po prostu kolejną iluzją — zaczął Akshan, obejmując spojrzeniem widok przed nimi.
Mattia przez moment skupił uwagę na niewielkim, uroczym żółwiku, który upodobał sobie maga i właśnie wykręcał beczki nad jego lewym ramieniem.
— Czyli najpewniej zaczęliśmy gdzieś w piwnicach, a oba poziomy miasta to parter i piętro posiadłości — dokończyła Salomea. — Możesz spróbować powiedzieć o tym Euclio, na pewno doceni.
— Nie domyśli się, że to wy mi to podsunęliście?
— Wesprzemy cię tak, że będzie to wyglądało na twoją własną inwencję, nie martw się.
Tymczasem zaś podwodne miasto przybliżało się z każdym krokiem. Choć wcześniej zdawało się ledwie majaczyć na horyzoncie, koralowe wieże zbliżały się nadnaturalnie szybko, a szczegóły budynków rysowały się wyraźniej, niż normalnie pod wodą. Gdzieś przepłynął delfin, bliżej powierzchni swobodnie przemieszczała się ławica płaszczek - przemknęła na tle przeświecającego w morskiej toni słońca, niczym jakaś przedziwna, ciemna chmura.
Wkrótce otworzyły się przed nimi wrota miasta, zaś Mattia dostrzegł pozostałych gości. Nieznajome twarze odwracały się przelotnie w kierunku dwójki raasahirów, egzotyczne spojrzenia momentalnie ogniskowały się jednak na idącym między nimi astrologu. Ktoś nachylił się do towarzysza, szepnął kilka słów, ktoś spoglądał zdecydowanie za długo, kto inny trącił ramię stojącej obok osoby, oszczędnym gestem zwrócił jej uwagę.
Mattia przywołał na twarz jeden z szerokiego wachlarza swych stosownych do okazji uśmiechów, odpowiedział spojrzeniem co poniektórym osobom, starając się zapamiętać twarze i ich wyrazy. Nie wiedział jeszcze, kto jest kim, kto może okazać się potencjalnym sprzymierzeńcem, czyje słowa mają tutaj większą siłę, ale łatwo przyszło mu wyczytać, kto patrzył na niego z zainteresowaniem, kto zaś zerkał spod zmarszczonych brwi, wyczuwając brak tkwiącego w astrologu daru magii.
Jednak nim można było pogrążyć się na dobre w rozmowach, trzeba było przywitać choć jednego z gospodarzy.
— Zaraz się dowiemy, z którym z braci będziesz miał najpierw do czynienia — mruknął Akshan, przeczesując wzrokiem zatopione w iluzji pomieszczenie.
Nie trzeba było długo szukać. Ledwie parę kroków dalej miasto rozwinęło się w ozdobny plac, którego centralną część zajmowała olbrzymia, fantazyjna muszla. Różane wnętrze wyściełały poduszki, zaś wśród poduszek, w otoczeniu morskich syren, tańczących w prądach wody ukwiałów siedział władca siedmiu mórz.
— Pankracy — powiedziała Salomea.
Tymczasem zaś sayid zaśmiał się z dowcipu siedzącej obok kobiety, sięgnął po fantazyjnie wygięty kieliszek, który usłużnie podstawiła mu syrena. I gdy sięgał po kieliszek, jego wzrok odwrócił się od towarzyszki, przemknął w stronę nadchodzących gości, złowił perłowe szaty Salomei, charakterystyczną, wysoką sylwetkę Akshana, oraz egzotycznego jegomościa towarzyszącego obu raasahirom.
Pankracy odstawił kieliszek, uśmiechem odprawił kobietę, poprawił się wśród poduszek, wskazał dłonią, by nowi goście podeszli. Mattia zaś zaczął zastanawiać się, czy każdy egzotyczny konik morski czuje się podobnie, dostają się pod zaciekawione spojrzenie Pankracego.
Pasza był przygotowany na to, że trzeba będzie mu dostosować się do najściślejszej, sallandirskiej etykiety i powitać sayida w odpowiedni dla jego rangi sposób - z ukłonem, z „przyzwoitkami" w osobach Salomei i Akshana, jednak tym razem nie było to konieczne. Przynajmniej nie z Pankracym. Sayid był na swoim terenie, dyktował warunki i widać nie przejmował się konwenansami.
Cała trójka usiadła wśród poduch, wymieniono uprzejmości, przedstawiono Mattię.
— Z Tiedal? — Na wieść o pochodzeniu astrologa, sayid zamyślił się na moment, szukając w pamięci lokalizacji odległego państwa. — Tak, oczywiście, to w pobliżu Wysp Fliss - jedynego stanowiska hirundichthys affinis. Przybyłeś naprawdę z daleka.
Mattia rozsnuł wokół siebie roziskrzoną kurtynę gładkich, uprzejmych słów, zaś zaciekawiony powiewem egzotyki Pankracy radośnie wkroczył między krągłe zdania, formowane tak, by aż prosiły się o kolejne pytania.
Do rozchylonej muszli podeszła kolejna grupa gości, sayid przywitał ich uprzejmie skinieniem głowy, wymienił nieco słów, jednak gestem przekazał raasahirom i egzotycznemu paszy, by pozostali. Mattia uśmiechnął się przelotnie kątem ust, Salomea rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie znad swej woalki, Akshan pozornie wodził wzrokiem za jakąś iluzoryczną meduzą. Znikąd pojawiła się patera słodkości - kawałki chałwy uformowano w kształt drobnych rybek, błyskających łuskami z odłamków pistacji. Sayid poczęstował się jedną, zaśmiał z kolejnej wypowiedzi astrologa. Akshan oszczędnie pociagnął łyk z kieliszka.
Trudno było stwierdzić, czy to Pankracy zaczął temat, czy to Mattia delikatnie go nakierował, a może to Salomea o tym napomknęła. Dość jednak powiedzieć, że rozmowa spłynęła gładko i wartko w stronę istot z najzimniejszych mórz, zaś przez twarz astrologa przemknął nieco łobuzerski uśmiech.
— Owszem, mogę powiedzieć, że w kwestii co najmniej jednego gatunku mam doświadczenie z pierwszej ręki — powiedział, zakołysawszy w dłoni kieliszkiem w kształcie fantazyjnej konchy. — Napotkałem przedstawicielkę jednego z nich i przez przypadek wzięliśmy ślub.
Pankracy akurat niczego nie pił, dzięki temu się nie zakrztusił. Oczy rozbłysły zainteresowaniem.
— Nie wiedziałam, że w Iferii można przez przypadek wziąć ślub — wtrąciła Salomea, sięgając ku paterze. Te zabawne płaszczki wykonano sprytnie z kandyzowanych pomarańczy.
— Też się tego nie spodziewałem - moja ojczyzna zaskakuje mnie każdego dnia — odparł astrolog ze śmiechem. — A pomyśleć, że wszystko zaczęło się od niewinnego, wieczornego spaceru po plaży, a nim słońce wzeszło, z kawalera stałem się mężem, a następnie rozwodnikiem.
Zachęcony przez sayida, Mattia zaczął przywoływać historię swego pamiętnego spotkania, gdy przez przypadek znalazł wśród nadmorskich skał porzucony płaszcz, który okazał się rekinią skórą. Przypadkowe skaleczenie sprawiło, że astrolog skropił „płaszcz" własną krwią, cementując małżeński kontrakt ku rozpaczy drugiej strony.
— A jak zareagowała owa siorc fowk, gdy już dowiedziała się, że została twoją żoną? — dopytał Pankracy.
— Ach, oczywiście w jedyny słuszny sposób. Próbowała mnie utopić.
Zapadła chwila ciszy, Pankracy wybuchnął śmiechem, Akshan mu zawtórował. Salomea patrzyła przez moment na Mattię, a potem również się roześmiała. Astrolog z lekkim zadowoleniem patrzył, jak instynktownie podnosi dłoń do skrytych za woalką ust.
— Na szczęście udało mi się ją przekonać, by tego nie robiła. Porozmawialiśmy chwilę, wyjaśniłem nieco nieporozumień i z chęci utopienia mnie przeszła do propozycji, że złowi dla mnie mnóstwo ryb i uplecie hamak z wodorostów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz