czwartek, 6 stycznia 2022

Od Serafina cd. Isidoro

Serafin długo milczał, pozostawił Isidoro samemu sobie, nie ingerował w to co astrolog robi. Mógłby nawet wstać i wyjść, mógłby coś mówić, mógłby doprawdy wszystko, a reakcji nie doczekałby się żadnej. Książę został oto postawiony przed dylematem, przed problemem, którego się nie spodziewał. Dotąd jedynie Serafina uparcie przy nim trwała, mimo wszystkiego co jej zrobił. Wytrwale, niezmiennie, bez względu na okoliczności. Tłumaczył to młodzieńczą naiwnością i więzami krwi, jakąś nienazwaną magią, czy inną, mistyczną siłą, która spajała rodziny w jedno, sprawiała, że dla drugiej osoby było się gotowym na najgorsze poświęcenia.
Teraz jednak dziwka Fortuna postanowiła obdarzyć go kolejnym, teoretycznie nierozwiązywalnym problemem. Problem ów był astrologiem, nazywał się Isidoro i uparcie nie chciał mu dać spokoju. Ponadto twierdził, że woli umrzeć, niż stracić przyjaciela. A to bardzo komplikowało książęce sprawy.
Serafin podniósł się z fotela, rzucił koc w wygrzane siedzisko. Wolnym krokiem podszedł do okna i skrzyżował ręce na piersi. Złote szpony wybijały rytm na przedramieniu, ciemny materiał szaty pochłaniał charakterystyczny dźwięk towarzyszący tej czynności.
― Co widziałeś? ― spytał w końcu.
― Nie mogę ci powiedzieć.
Serafin prychnął, przewrócił oczami. Szansa na dogadanie się drastycznie zmalała. Isidoro zacisnął palce na rękawach płaszcza.
― Jeśli ci powiem, nic z tego się nie spełni, a droga, którą powinniśmy pójść - zniknie. Przeznaczenie zmieni kierunek, możliwe ścieżki wywiną się w inne strony. Chciałbym, ale…
― Tak, tak, nie możesz ― przerwał mu książę, podsumował wypowiedź teatralnym westchnieniem. ― A co możesz w takim razie?
― Mogę wciąż ci towarzyszyć ― ożywił się astrolog, słowa znów nabrały mocy. ― Prowadzić tą dobrą ścieżką, dopilnować, żeby i do ciebie los się uśmiechnął.
Czarodziej wciąż stał przy oknie, pozornie wciąż tak samo niewzruszony. Szpony wybijały ten sam rytm, choć znacznie wolniej. Spojrzenie, jakim spoglądał przez podrapaną szybę było łagodniejsze, pełne melancholii.
― I tak po prostu wierzysz, że dziwka Fortuna będzie na tyle łaskawa, by przymknąć oko na tę twoją klątwę? Uważasz, że równie chętnie zignoruje siedem moich?
― Nie. Nie zrobi tego chętnie. Nie będzie łatwo, Serafinie. Ale działając razem możemy to przetrwać ― powtórzył astrolog z nadzieją spoglądając na plecy dotychczasowego towarzysza. Czy może raczej – przyjaciela. ― W górach cię nie zawiodłem. Przeprowadziłem bezpiecznie przez każdą przeszkodę, póki nie działało pole antymagii przewidywałem co może nadejść. Zaufaj mi i tym razem. Proszę.
Serafin długo nie odpowiadał, zajęty rozmyślaniem nad prawdziwymi powodami, jakie musiał mieć astrolog. Bajka o utracie przyjaciela niezbyt do niego trafiała, podobnie jak cała sprawa z rzekomą klątwą rodową. Ale jednocześnie tam, gdzie jego sceptycyzm był największy, odzywało się dawno zapomniane i zamienione w kamień serce podpowiadające, że nie ma tu drugiego dna. Że to nie tania próba zyskania potężnego sojusznika, a zwykła szczerość i przywiązanie.
Nie odwrócił się, kiedy zapadł wyrok.
― Odejdź ― polecił.
Isidoro zachłysnął się powietrzem, jakby raniony w samo serce. Zamrugał szybciej, zacisnął wargi i podniósł się powoli z krzesła.
― Ja… ― zaczął stłumionym głosem, wzrok wbił w podłogę.
Serafin podniósł szponiastą dłoń, machnął nią niedbale. Drzwi otworzyły się z cichym jękiem wysłużonych zawiasów. Odprawa była wyraźna, niezaprzeczalna. Ostateczna.


Isidoro rzeczywiście nie zakłócił jego spokoju ani razu, Serafin został sam. I choć wszystko pozornie wyglądało tak jak przedtem, to jednak siedzenie i czytanie książek nie przynosiło mu spokoju ducha. Spacer z krokodylem nie odprężał, nie porządkował myśli. Zaklęcia, nawet te banalne, czasem wymykały mu się spod kontroli, gubiły swój bieg, trącały chaosem i nieprzemyślaną formułą, brakiem skupienia. Teoretycznie przecież zakończył rozdział, uznał, że lepiej i bezpieczniej będzie, jeśli się od astrologa odetnie. Skoro przeznaczenie mu sprzyjało, to znajdzie inną drogę by się ratować. On nie będzie obarczał go dodatkowym ryzykiem. Byłoby mu ciężko, gdyby historia Isidoro zakończyła się z jego powodu. Z powodu klątwy sfinksa.
Przeznaczenie, czuwające nad młodszym D’Arienzo, nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa, a znienawidzona przez Serafina dziwka Fortuna także nie wypowiedziała jeszcze ostatniego życzenia.
Kiedy czarodziej zasiadł w końcu przy swoim biurku, by zająć się pisaniem nudnego raportu, coś pyknęło w powietrzu, trąciło wonią magii i charakterystycznym zapachem pustyni. Serafin uniósł spojrzenie, spostrzegł zgrabny rulonik papieru opieczętowany charakterystyczną, pozwijaną żmiją nad którą czuwał sierp księżyca i gwiazda. Symbol, którego używał on sam. Symbol sallandirskiego arcymaga, lub strażników jego wieży.
Sięgnął po list bez chwili zastanowienia, żmija uciekła z pieczęci, kiedy tylko dotknął papieru, przemknęła cieniem gdzieś po jego biurku, utonęła w mrokach nocy. List napisany był eleganckim, starannym pismem, lekko pochyłym. W języku, którego nie używał od przeszło pięciu lat.
Serafinie,
chciałabym mieć lepszy powód by się z Tobą kontaktować. Chciałabym Ci napisać, że wszystko jest w porządku, a przepływ magii trzyma się ogólnie pojętych norm. Być może nawet napisałabym Ci coś zabawnego o nowych adeptach w Wieżach, ale niestety to nie ten rodzaj wiadomości.
Zdarzył się okropny wypadek, którego nie potrafimy wyjaśnić, a tym bardziej okiełznać jego skutków. Zawaliła się jedna z wież magii – Wieża Wiatru. Mury zabrały ze sobą sayida i wszystkich, którzy aktualnie byli w środku. Pod gruzami, na magicznym rumowisku leżą pogrzebane ciała magów, adeptów i artefakty. Hieny z Ataxiar już żerują na krzywdzie, magiczne przedmioty trafiły w drugi obieg. Ponadto – magia spajająca wieżę rozpierzchła się, wywołując silne burze piaskowe i anomalie, których ten kraj jeszcze nigdy nie uświadczył.
Wiem, że proszę Cię o wiele, ale sytuacja – jak sam widzisz – jest tragiczna. Pozostali sayidzi burzą się, podkopują twój autorytet. Nie dajemy sobie z Akshanem rady. Nastąpił rozłam tak głęboki, że zastanawiam się, kiedy skoczymy sobie wszyscy do gardeł. Czasu jest niewiele, a każdy dzień działa na naszą niekorzyść.
Wierzę, że odpowiesz na moje wezwanie, że wrócisz – choćby na ten krótki, krytyczny moment. Wspólnie na pewno uda nam się wypracować jakieś rozwiązanie.
Twoja wierna przyjaciółka,
Salomea


Serafin stał przed drzwiami obserwatorium od dłuższego czasu. W dłoni trzymał zwinięty w rulon list, spojrzeniem pozbawionym wyrazu wpatrywał się w ciemne drewno. Dziwka Fortuna zadrwiła sobie z niego okrutnie, zadrwiła bez litości, zmuszając go do tego by teraz sam szukał astrologa i co gorsza, prosił go o pomoc. Po tym wszystkim co powiedział i po tym jak go potraktował. Bo wbrew wszystkiemu, takie zachowanie nie przychodziło mu już tak łatwo, prosto, jak w stosunku do kogoś kompletnie obcego.
Książę westchnął, z irytacją nacisnął klamkę, wszedł do pomieszczenia. Isidoro już na niego czekał. Wciąż niezbyt wyraźny, wciąż ewidentnie poturbowany po ostatnich przejściach. A jednak, kiedy podniósł wzrok, w szafirowych oczach mignął promyk nadziei.
― Klątw jest siedem ― odezwał się Serafin, podchodząc do stolika na którym wyjątkowo nie zalegały żadne karty tarota, kamienie, czy inne astrologiczne narzędzia. ― Druga z nich mówi o tym, że każdy, kto stanie mi się bliski, zginie szybciej niż jest to zapisane w gwiazdach. Nie chciałem być odpowiedzialny za to co się z tobą stanie, jeśli los się upomni o twoje życie przedwcześnie. Wolałem się odsunąć, zawsze tak robię.
Chwila ciszy. Serafin spojrzał gdzieś w bok, w stronę częściowo pozasłanianych okien.
― Ale rzeczywiście, los nader często musi się do ciebie uśmiechać. Bo gdyby nie to ― czarodziej wyciągnął w kierunku Isidoro dłoń z papierowym rulonem ― to nie spotkalibyśmy się tutaj. A tamto spotkanie byłoby rzeczywiście naszym ostatnim.
Astrolog odebrał list, ale nie rozwinął go. Popatrzył na Serafina, przez smutną aurę powoli przebijała się jakaś nowa siła.
― Cieszę się, że jednak przyszedłeś ― odpowiedział i uśmiechnał się nieznacznie, słabo.
Książę pokręcił głową, parsknął. Uśmiechnął się pod nosem.
― Ja też się cieszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz