poniedziałek, 31 stycznia 2022

Od Hotaru - Event

Wieczór po kolacji był dobrą porą na drobne wypieki. Nikt już nie kręcił się po kuchni, pani Irina ścierała właśnie ostatnie stoły, zaś Hotaru myszkowała wśród zapasów, szukając odpowiedniej ilości mąki. Na kuchennym stole pojawiła się duża misa, pojawiła się też stolnica i wałek, tancerka sprawnie szykowała wszystkie potrzebne rzeczy.
— Nie siedź długo, dziecko, bo ty to zawsze wcześnie wstajesz i się nie wyśpisz — przykazała jej pani Irina na odchodnym, zaś Hotaru obiecała nie siedzieć długo.
Kucharka zniknęła w trzewiach fortu i w kuchni zapadła cisza. Hotaru zakasała rękawy, w misce wylądowało masło, mąka, jajko…
— Pieczesz ciasto?
Hotaru podniosła wzrok, spojrzała na stojącą w progu Leę. Jej rude włosy ładnie komponowały się z tą charakterystyczną, żółtą kulką, która tak często ostatnio siedziała na jej ramieniu. Dziewczyna weszła, zamknęła za sobą drzwi i popatrzyła na rozłożone na stole rzeczy.
— Może ci pomóc?
Hotaru co prawda nie potrzebowała pomocy, jednak uśmiechnęła się i skinęła Lei głową.
— Chętnie. Razem raźniej.
Lea odpowiedziała uśmiechem, zestawiła Lumiego na blat stołu, a kurczak z zaciekawieniem zaczął kręcić się między wyłożonymi rzeczami.
— Antares gdzieś poszedł? — spytała Hotaru, zerkając na interesującego się wałkiem do ciasta Lumiego. Drobna łapka wylądowała na drewnie, pchnęła lekko, wałek niemrawo zaczął się toczyć.
— Nie, nigdzie nie poszedł. Po prostu wzięłam sobie Lumiego na dzisiaj — Lea wyciągnęła rękę, zatrzymała turlający się wałek, położyła po skosie, blokując go o stolnicę.
Lumi stracił zainteresowanie wałkiem, który przestał się tak łatwo turlać, i poczłapał w stronę misek, w których Hotaru miała resztę potrzebnych składników.
— Właśnie - miałam dać mu jeszcze coś do zjedzenia. Zrobił się głodny po kolacji.
— Chciałam dodać siekanych orzechów do ciastek - nic się nie stanie, jeśli Lumi trochę zje.
Lea wzięła się za posiekanie orzechów, Hotaru wróciła do zagniatania ciasta. Pod wprawnymi dłońmi tancerki ciasto zaraz zmieniło się w gładką, jednolitą i sprężystą masę, zaś Lumi nie musiał długo czekać na swoją wieczorną przekąskę.
— Właściwie - skąd pomysł na pieczenie teraz ciastek? — spytała Lea, gdy dodały już do ciasta orzechy i teraz obie siedziały, formując z niego niewielkie kulki.
— Ach, byłam dzisiaj w mieście po sprawunki. I tam usłyszałam rozmowę dwójki osób - wspominali o kapliczkach rozsianych po drodze w kierunku granicy. Mówili o tym, żeby pomodlić się przy każdej z nich i złożyć ofiary za pomyślność przyszłych wypadków — wyjaśniła, rozpłaszczając kolejną kulkę na blasze do pieczenia. — Widzisz, to dokładnie taki sam obyczaj, jak w Yamato. Ludzie, gdy gdzieś idą, często mają z sobą niewielkie kulki ryżu, które zostawiają przy mijanych w drodze kapliczkach, prosząc o dobrą podróż. Niektórzy pielgrzymują po kraju całe życie, starając się znaleźć najbardziej zapomniane z kapliczek i zadbać o te najmniejsze, najbardziej zapomniane z bóstw, by nie czuły się samotne. Pomyślałam… — Następna kulka wylądowała na blasze. — Wiesz, nie potrafię pomóc ze znalezieniem Mistrza, nie wiem też nic o tym dziwnym śniegu. Ale jeśli mogę sprawić, by los choć trochę zaczął się do nas uśmiechać i żeby te nienazwane, górskie bóstwa nam sprzyjały, to warto się za to zabrać.
Lea patrzyła na nią przez pewien czas, w końcu na jej twarzy pojawił się uśmiech.
— W takim razie pójdziemy razem — powiedziała, a pierwsza blacha ciastek wjechała do pieca.


Dzień wstał chłodny, choć przyjemny i łagodny. Lea i Hotaru zdążały właśnie przez dziedziniec fortu, gdy trafiły na znajomą grupę geologów. Tym razem powiększyła się ona o jednego nowego członka.
Mały owczarek obarski brykał pod nogami zespołu, z wprawą oplątywał smyczą nogi, ciągnął w strategicznych momentach, niemal obalając na ziemię mniej fortunnych naukowców. Starszy profesor zerkał znad okularów na listę rzeczy do zabrania, po raz ostatni upewniając się, że ekipa jest gotowa na wyprawę.
— Jedzenie dla Piryta?
— Jest
— Zabawki?
— Są.
— Ten sznurek z supełkami też?
— Tak, sprawdziłem dwa razy.
— Miski?
— Są.
— Kocyki? Ten popruty też?
— Ten popruty, ulubiony, to przede wszystkim.
— No, to chyba jesteśmy gotowi.
Profesor schował kartkę, poprawił okulary.
— Liny i czekany też wzięliśmy — dodał doktorant.
— A, tak, to też trzeba było spakować, racja…
Lea zaśmiała się pod nosem, słysząc tę wymianę zdań, a potem obie kobiety podeszły do zbierających się do drogi naukowców. Wymienili kilka zdań, mały Piryt od razu zainteresował się nieznanymi sobie nogami, próbował swoich sił ze sprzączką od buta Hotaru.
Okazało się, że zarzekanie się, że zespół na pewno nie będzie miał żadnego pupila, a tym bardziej już owczarka obarskiego, na niewiele się zdało. Krótkie spotkanie z Fluorytem, widmowym psem profesor Justiniano sprawiło, że coraz częściej rozmawiano o tym, jak to miło byłoby mieć psa i że właściwie wystarczyło tylko trochę zmian w dzielonej przez geologów pracowni, by zwierzak mógł tam bezpiecznie przebywać. Nikt nie zostawiał już niedojedzonych kanapek z szynką, wszystkie badane minerały skrupulatnie chowano do pudełek, na ziemi przestały walać się porzucone okruchy skał, zaś ostre narzędzia zabezpieczono w szafce. Wzrosło bezpieczeństwo pracy, wymuszone pojawieniem się w zespole małej, pluszowej, ale za to bardzo ciekawskiej kuleczki.
— Zespół chciał pieska, to nie mogłem się nie zgodzić — wyjaśnił profesor, drapiąc Piryta za uchem, nawet słowem się nie zająknąwszy, że tą częścią zespołu, która najbardziej na to nastawała, był on sam.
Przez pewien czas Lea i Hotaru podążały w góry wraz z naukowcami, jednak w końcu ich ścieżki się rozeszły - badacze udali się w stronę osuwiska, zaś kobiety ruszyły w przeciwnym kierunku - tam, gdzie według mężczyzn spotkanych przez Hotaru na targu miały znajdować się kapliczki.


Droga przypominała bardziej leniwy spacer, niż cokolwiek innego. Niebo ukryło się za przejrzystą woalką chmur, a słońce przeświecało sennie zza leniwie płynących, białych kłębów. Śnieg prószył łagodnie, spokojnie, a tego powolnego opadania miękkich płatków nie burzył najlżejszy powiew wiatru. Świeży śnieg skrzypiał pod butami, Lea i Hotaru zostawiały w skrytej pod pierzynką drodze płytkie ślady stóp. Tego dnia góry miały jakiś zamyślony, nieco melancholijny nastrój, tak różny od ich zwyczajowej irytacji, której dawały wyraz zsyłając w doliny gwałtowne burze śnieżne.
Kobiety szły miarowym tempem, i oto na horyzoncie zamajaczyła pierwsza kapliczka. Ciemny kształt, przysypany śniegiem, zbliżał się z każdą chwilą i stał się w końcu lepiej widoczny. Kapliczka popękała po bokach, mrozy i roztopy okazały się bezlitosne dla kamienia, ale niewielki domek, w którym mieszkało bóstwo, wciąż się dzielnie trzymał. Figurka w środku nie przypominała Hotaru żadnego ze znanych jej bogów - wyrzeźbione w drewnie oblicze popękało nieco, zacierając rysy twarzy. Pod stopami figury wciąż leżało nieco kompletnie uschniętych resztek czegoś, co mogło być kiedyś kwiatami, teraz jednak stanowiło już tylko niepotrzebne śmieci.
Hotaru przyklęknęła przy kapliczce, zebrała pokruszone resztki i wyrzuciła je gdzieś dalej, w śnieg. Potem przetarła zabrudzone kąty śniegiem, zebrała resztki brudu wyciagniętą z plecaka szmatką. Lea zaś wyjęła z plecaka jedno z upieczonych poprzedniego wieczoru ciastek i położyła przy figurze. Nie było tego wiele, ale kapliczka od razu zaczęła wyglądać schludniej. Może to była tylko ułuda, może przywidzenie i Hotaru tylko się tak wydawało - ale i oblicze figurki zdawało się jakby bardziej pogodne, uśmiechnięte.
Obie kobiety stanęły przed kapliczką, na krótki moment pogrążyły się w ciszy, by w sercach zanieść prośby do bezimiennego bóstwa. Hotaru przymknęła oczy, skupiając swoje myśli na tym, by Mistrz się w końcu znalazł, by nikomu nie stała się w górach krzywda, a wszystkie przedsięwzięcia, które ktoś z Gildii podejmie, zakończyły się sukcesem. Nie wiedziała, czy sprawienie tak wielu rzeczy leży w ogóle w mocy mieszkańca kapliczki, jednak miała nadzieję, że choć część z tego się ziści. Może Mistrz nie znajdzie się od razu tego samego dnia, ale może nic mu się nie stanie. Może nie wszystko się uda, ale przynajmniej wszyscy będą cali i zdrowi, nikt nie odmrozi dłoni ani nie zwichnie kostki na zdradliwym lodzie.
Pierwsza z kapliczek została odwiedzona, i kobiety podjęły wędrówkę dalej, w górę szlaku. Rozmowa płynęła im spokojnie, naturalnie, błądząc po przeróżnych tematach, pojawiających się w głowach pozornie bez związku.
— Nigdy nie widziałam, żeby paproć kwitła — powiedziała w zamyśleniu Hotaru, właśnie w tym momencie uświadamiając sobie ten fakt. Widziała wiele kwitnących roślin, ale paproć…?
— To nie takie proste, żeby go znaleźć. Właściwie to nawet nie wiem, na ile jest prawdziwy - dziadek mi o tym opowiadał, a opowieści nie biorą się przecież z niczego. — Lea zawiesiła głos, przebiegła wzrokiem w kierunku horyzontu, a potem wróciła nim do Hotaru. — Widzisz, jak byłam dzieckiem, wybrałam się z wujkiem, Antoine, do lasu - by poszukać tego kwiatu paproci. Mówi się, że w Święto Przesilenia można znaleźć taki kwiat w lesie. Oczywiście - nie poszłam nieprzygotowana — dziewczyna uśmiechnęła się przelotnie, w zielonych oczach zatańczyły psotne iskierki. — Spędziłyśmy mnóstwo czasu z Miśką nad książkami, więc doskonale wiedziałam, czego szukać. I nie dałam się nabrać wujkowi, że pierwszy z brzegu dziwny kwiatek, to akurat kwiat paproci.
— Widzę, że wujek miał z tobą ciężko — Hotaru parsknęła śmiechem.
— Czasem miał, co poradzić. Kwiatu paproci nie znaleźliśmy, więc wujek uplótł mi na pocieszenie wianek i tak wróciliśmy do domu. Wiesz, zasuszyłam sobie ten wianek — przyznała Lea, otulając się szczelniej płaszczem. — Dalej jest w Brittlebury.
— A jak wujek wytłumaczył, że nie udało się znaleźć kwiatu?
— Wspominał, że może mieliśmy pecha, a może na poszukiwanie kwiatu trzeba się wybrać z ukochanym. — Lea wzruszyła ramionami, Hotaru zerknęła na nią spod oka.
— To może jest jeszcze szansa?
— M-może — przyznała, odwracając wzrok w stronę zaśnieżonego lasu.
Kolejna kapliczka ukazała im się niespodziewanie. Ot, minęły niewielki zagajnik uginających się pod ciężarem śniegu świerków, i wyszły wprost na ten charakterystyczny słupek z daszkiem, w którego cieniu kryła się deszczółka z wyrytym wizerunkiem. Twarz kolejnego bóstwa rozmywała się, ledwie widoczna w pociemniałym od starości drewnie, wycofana pod osłoną obrośniętych mchem dachówek. Hotaru zdjęła z kapliczki zawieszone na niej resztki roślin, przetarła całość tyle, ile mogła. Pociemniałe oblicze w końcu ujrzało światło dnia. Lea położyła ciasteczko, obie kobiety stały przez chwilę w milczeniu, modląc się, a potem ruszyły dalej tam, gdzie prowadził szlak.
Kolejną kapliczkę wyryto w skale. Niewielki posążek już dawno postradał pojedynczą, uniesioną dłoń - ostry kamień zabliźnił się, zmieniająca się pogoda uczyniła go dziwnie obłym i niegroźnym. Małe sprzątanie, kolejne ciasteczko, kolejne prośby zaniesione ku nieznanym bytom. I znów - kobiety ruszyły spokojnym krokiem, gawędząc po drodze, zaś śnieg padał leniwie, płynąc spokojnie w dół w cichym, nieruchomym powietrzu.
Krok za krokiem, kapliczka za kapliczką. Aż w woreczku pozostały tylko okruszki, zaś słońce przebyło zenit, niemrawo wskazując, że czas było już wracać do fortu. Dokładnie to chciała zrobić Hotaru, jednak Lea ją powstrzymała.
— Spójrz tam! — Wyciągnęła rękę. — Chyba jest jeszcze jedna…
Tancerka zmrużyła oczy, próbując doszukać się kapliczki w ciemniejszym kształcie majaczącym we wszechobecnej bieli.
— Ale ciastka już się skończyły, niczego nie mamy — powiedziała, marszcząc brwi.
— Najwyżej tylko trochę posprzątamy. Liczy się gest, prawda?
Lea miała rację - kapliczki nie wyglądały na odwiedzane, bóstwu na pewno zrobiłoby się miło, że ktoś o nim pomyślał, toteż tancerka skinęła głową i obie kobiety ruszyły w stronę kształtu.
Faktycznie, była to kapliczka - ostatnia na szlaku, najbardziej zniszczona i zapomniana. Posążek wewnątrz był już tylko bezkształtną, skalną bryłą, zaś daszek pękł wzdłuż kalenicy. Tylko zbrylony, ubity lód, który wypełniał pęknięcie osłaniał posążek przed padającym śniegiem. Śladu po kwiatkach czy innych podarkach - nie było.
— Ta wygląda naprawdę smutno — westchnęła Lea, dotykając zniszczonego cokołu.
— Chyba nikt tu nie był nawet w lecie albo na wiosnę — dodała Hotaru, ponownie zerkając do woreczka, ale im bardziej zerkała, tym bardziej nie było tam żadnych ciastek.
Przez moment obie stały, zastanawiając się, co w tej sytuacji zrobić. A następnie Hotaru zdjęła plecak, położyła go w śniegu. Zaraz wylądował na nim również płaszcz, tancerka zaczęła zdejmować rękawiczki.
— Co się stało? Przecież zmarzniesz — powiedziała Lea, marszcząc brwi z troską.
— Nie zmarznę, nie martw się. Taniec mnie rozgrzeje — Hotaru posłała jej uśmiech.
— Zamierzasz zatańczyć dla bóstwa?
— Tak. I dziwię się, że wcześniej nie przyszło mi to do głowy - przecież w Yamato tańczymy w każde większe czy mniejsze święto, robią to też kapłanki.
To mówiąc Hotaru dobyła swego wachlarza. Hikaru zalśnił w bladym świetle słońca, jakby tylko czekając na okazję, by w końcu się pokazać.
I tak jak Hotaru zazwyczaj starała się swym tańcem opowiedzieć jakąś historię, przywołać ruchami postać albo zwierzątko, tak teraz nic takiego nie miało miejsca. Jej zwykły strój zmienił się w zdobne kimono, znikąd popłynęły dźwięki nienazwanych instrumentów, zaś tancerka kroczyła dostojnie wśród śnieżnych zasp - te zaś zdawały się same wygładzać przed nią, jakby nie chcąc przeszkodzić w rytualnym tańcu.
I choć nie było żadnej historii, to jednak ruchy tancerki tchnęły jakimś rodzajem trudnej do uchwycenia emocji. Było tam pozdrowienie, zamknięte w głębokim ukłonie, były i pochwały w łagodnym, szerokim geście dzierżącej wachlarz dłoni. Hotaru obróciła się, płatki śniegu zdawały się zatrzymać na moment w powietrzu. Ręce kobiety wyciągnęły się prosząco, wzrok powędrował w dół szlaku - tam, gdzie stał fort - a następnie powrócił do figury. Kolejny obrót, kolejna prośba. Choć pozbawiona słów, to jednak jasna i wyraźna, wyrażona gestem, który przekazywał więcej, niż najpiękniejsze zdania.
Melodia wznosiła się i opadała, Hotaru zostawiała w śniegu drobne ślady butów, wachlarz lśnił miriadem pozłocistych świateł. Trudno było powiedzieć, ile czasu minęło, gdy wachlarz w końcu opadł, a Hotaru skłoniła się przed kapliczką, składając go.
— Niesamowite — odezwała się Lea, uśmiechając się, zaś tancerka odpowiedziała jej uśmiechem.
— Myślę, że teraz żadne bóstwa nie będą się czuły pominięte i zapomniane — dodała Hotaru, chowając Hikaru za pas i zakładając z powrotem swój płaszcz. — Zobaczymy, jak będzie z przychyleniem się naszym prośbom…
— Jestem dobrej myśli — Lea podała jej plecak.
Obie po raz ostatni zerknęły na kapliczkę z pękniętym dachem, a następnie ruszyły z powrotem w kierunku fortu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz