środa, 12 stycznia 2022

Od Mattii cd. Salomei

Mattia bardzo starał się być kulturalny, nie dać po sobie poznać, że mimo cienkich, zwiewnych szat zasłaniających jego sylwetkę przed morderczymi promieniami słońca, z tego starcia z sallandirską pogodą wcale nie wychodził obronną ręką. Już w ogrodach Wieży było mu nieco zbyt gorąco i zbyt duszno, zaś tu, w mieście, wydawało mu się, że słońce zwyczajnie go rozgniecie. Astrolog po raz kolejny zastanawiał się, jak się ma jego brat - miał nadzieję, że Serafin dba o Isidoro. Bo choć na jego gust książę nie wyglądał na nadmiernie opiekuńczego, to jednak Isidoro uparcie twierdził, że mężczyzna jest troskliwy. Na swój własny, czasem szorstki sposób. I co najważniejsze - troski tej nie roztaczał na wszystkich wokół, tylko na tę garstkę osób, które sobie upodobał. Na pytanie, czy Isidoro jest pewien, że Serafin wlicza go do tej grupy, młodszy astrolog bez wahania odpowiedział, że oczywiście.
Myśli te jednak szybko wywietrzały z głowy Mattii - wokół zbyt wiele było do zobaczenia, do poznania. To, co Mattia jako dziecko widział na kartach książek, ożyło przed jego oczami miriadem barw, zapachów i dźwięków. Już wnętrze Wieży - niezwykłe, egzotyczne i baśniowe, ale nadal dość spokojne, mimo przenikającej cały budynek magii. Bazar, przez który próbowali się przedrzeć, stanowił całkowite zaprzeczenie tego, co można było uznawać za spokojne, Mattia zaś musiał naprawdę pilnować się Salomei i podążać za nią krok w krok obawiając się, że jeśli na dłużej zawiesi spojrzenie na czymś innym, niż jej charakterystyczna szata, zaginie na bazarze i nikt go nigdy nie odnajdzie.
Ostatnie słowa Salomei sprawiły, że astrolog zamyślił się na moment, uniósł brew.
— Hm, a z czego mogę wybierać? — spytał, płynnie dopasowując się tonem do głosu Salomei, zamykając za nimi ten poważniejszy, bardziej bolesny rozdział ich rozmowy.
— Cóż, to miasto akurat nie odznacza się zbyt wieloma magicznymi elementami, jest dość zwyczajne, ma w sobie wszystko to, co jest typowe dla nadmorskich miast. — Salomea rzuciła mu spojrzenie znad ramienia. — Jest tu bardzo urokliwa plażą, po drodze są kramy z przeróżnymi drobiazgami do kupienia - naszyjniki z muszelek, kolorowe chusty, jakieś kosze z trzciny… Są też stoiska z lokalnym jedzeniem, ale jeśli liczysz na coś wykwintnego, to muszę rozczarować - to głównie proste i tanie przekąski.
— Takie jedzenie też ma swój urok — odparł astrolog.
Na wspomnienie plaży nie mógł nie wrócić myślami do Almery i tych pierwszych paru tygodni, kiedy pogoda obdarzała ich słońcem i łagodną bryzą. Dopóki oczywiście wszystko się nie posypało i miasto niemalże nie zatonęło od wciąż lejącego im się na głowy deszczu.
— Jeśli stęskniłeś się za fajką wodną, możemy znaleźć też lokal, gdzie prócz fajki można napić się też tutejszej kawy. Pamiętasz, rozmawialiśmy o tym wcześniej.
— Tak, pamiętam. Ale powiedziałbym, że jak na razie nie nachodziliśmy się zbyt dużo, a i pora jest dość wczesna. Może lepszym pomysłem byłoby nie zasiadać jeszcze i nie raczyć się kawą, fajką ani przekąskami?
— Hm, jest to racja — odparła Salomea, jakiś błysk zatańczył w jej oczach. — Miałam nadzieję, że coś takiego powiesz.
— Och, widzę że daję się prowadzić nie tylko przez miasto, ale i w rozmowie.
— Czy zgłaszasz jakieś zastrzeżenia?
— Nie śmiałbym — Mattia odpowiedział uśmiechem na ten specyficzny błysk. — I z niecierpliwością czekam na dalszą część opisu miasta.
Rubinowe oczy, lekko zmrużone skrytym pod woalką uśmiechem, przebiegły od twarzy Mattii ku jednej z ulic.
— W tamtym kierunku prowadzi droga do świątyni bogini Ouei. Moglibyśmy ją odwiedzić.
— Czy nie będzie przeszkadzało, że wyznaję innych bogów?
— W najmniejszym stopniu. Powiedz mi, czy lubisz koty?
Mattia uniósł brwi, nad odpowiedzią nie musiał zastanawiać się nawet chwili.
— Oczywiście. To cudowne stworzenia, w Gildii mamy ich całkiem sporo. Chętnie przychodzą do obserwatorium. Czasem trochę broją, ale na koty nie można się gniewać.
Salomea roześmiała się na jego słowa.
— W takim razie coś czuję, że wizyta w świątyni może nakłonić cię do zmiany wyznania…
Astrolożka prowadziła ich chyba od początku w kierunku świątyni, bo gdy tylko Mattia pozbył się ostatnich obaw związanych z wizytą w tym przybytku, oto skręcili w jakąś alejkę i ich oczom ukazał się okazały fronton świątyni.
Budynek, wykonany w jasnym piaskowcu, odznaczał się spokojem symetrii surowych, geometrycznych kształtów. Mattia zmrużył lekko oczy, przysłonił je otwartą dłonią. Tak jak się spodziewał - zdobiące fronton kształty wyryte w piaskowcu, pociągnięte farbą, przedstawiały głównie koty. Podeszli bliżej, przecinając po skosie plac, manewrując wśród barwnego tłumu przechodniów.
— Architektura Sallandiry jest interesująca — podjął Mattia, przebiegając wzrokiem ku krótkiej kolumnadzie na wyższym piętrze świątyni.
— Pod jakim względem?
— Kontrastów — Astrolog na moment się odwrócił, niby coś gdzieś dostrzegł. I otarł dłonią pot spływający mu po twarzy. — Sama forma większości budynków jest dość prosta - to symetryczne bryły, większość z tego samego materiału. Mogłyby przytłaczać albo nużyć swą prostotą, jednak Sallandira daleka jest od tego, by nużyć obserwatora. Powiedziałbym, że dodatek fresków i reliefów na zewnątrz sprawia, że budynki wyglądają tutaj niemalże jak książki.
— Nie wiedziałam, że interesujesz się architekturą.
— Nie muszę być architektem, by docenić piękno budowli — odparł astrolog, zaś Salomea milczała przez chwilę, patrząc na niego spod oka.
— Wiesz, że mamy w Sallandirze powiedzenie, które ma bardzo podobną konstrukcję? „Nie muszę pochodzić z Sallandiry, żeby znać kolor piasku pustyni" - tak ono brzmiało.
Teraz to Mattia na moment zamilkł.
— Albo mnie pamięć myli, albo gdzieś już coś podobnego słyszałem — mruknął, marszcząc brwi w zamyśleniu. — Tylko gdzie?
Nie dane było mu dłużej się nad tym zastanawiać, bo oto oboje wkroczyli w głęboki cień rzucany przez mury przybytku, a następnie Salomea wprowadziła astrologa do jego wnętrza. Mattia odetchnął głębiej, z ulgą witając chłód otaczającego ich zewsząd kamienia.
Pokonali kolejne przedsionki, wkroczyli w końcu do głównej sali. Mattia ogarnął wzrokiem pomieszczenie. Łatwo można było wskazać elementy wspólne z tym, jak wyglądały analogiczne miejsca na terenach Iferii, gdzie lud czcił znane mu od kołyski bóstwa - Erishę, Nathoriego i Asaima. Astrolog myślał, że to tu kończyła się ich wędrówka, i że Salomea oprowadzi go teraz wśród pokrytych reliefami ścian, opowiadając o przedstawionych tam wydarzeniach - niemal bez wyjątku zawierających jakieś koty. Tak jednak się nie stało, kobieta znów rzuciła mu nieco łobuzerskie spojrzenie i poprowadziła go dalej, w kierunku jakiegoś niewielkiego korytarza, którego Mattia w pierwszej chwili nawet nie dostrzegł.
O ile poprzednie miejsca był kompletnie otwarte, zaś astrolog nawet nie mógł sobie przypomnieć, czy mijali jakieś drzwi z prawdziwego zdarzenia, o tyle w korytarzu już ich ktoś zatrzymał. Towarzyszący im do tej pory inni wierni mocno się przerzedzili. Błysnęła pieczęć raashira, strażnik świątynny skłonił się, zaprowadził Salomeę i Mattię do jakiegoś pomieszczenia.
— Och! — wyrwało się z piersi astrologa — Kotki.
Pokój - przestronny, jasny, wypełniony miękkością poduszek i leżanek, mógłby przypominać jeden z tych lokali, gdzie dało się dostać fajkę wodną i zaparzaną w pustynnym piasku kawę. Jednak zamiast fajek wodnych, pokój wypełniały koty. Wyciągały się na poduszkach, podchodziły do siedzących tu i tam grupek ludzi. Mattia złowił wzrokiem jakieś dwie rozmawiające z sobą damy, jedna z nich potrząsała małą, kolorową miotełką. Na jej koniec zapamiętale polował mały, łaciaty kociak.
— To dużo kosztuje? — spytał Mattia, popatrując na kolejne scenki - oto jakiś starszy pan przysypiał na siedząco pod kolumną, na kolanach zwinął mu się ciemny, włochaty kłąb kolejnego kota.
— Co takiego?
— Wstęp tutaj.
Salomea znów parsknęła śmiechem, poprowadziła Mattię w stronę kilku wolnych poduch.
— Nic nie kosztuje. Dbanie o koty traktuje się tutaj jako formę modlitwy i służby na rzecz świątyni.
Astrolog doszedł do wniosku, że Asaim właśnie dorobił się w jego sercu bardzo poważnej konkurencji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz