poniedziałek, 10 stycznia 2022

Od Serafina cd. Isidoro

Suche, gorące powietrze nie robiło na nim wrażenia. Owszem, odczuwał dyskomfort spowodowany temperaturą i bardzo chętnie nie ruszałby się z chłodnej wieży, czy ogrodu z sadzawkami, ale wyjście na zewnątrz nie było dla niego tak szokujące jak dla astrologa; w końcu wychował się w tym klimacie, od małego miał do czynienia z palącym słońcem. Przez krótką chwilę analizował ciekawiącą go kwestię, zastanawiał się nad tym jak Isidoro – człowiek zimnych gór – poradzi sobie na nowym, wyjątkowo niesprzyjającym mu terenie. Niespodziewane przez księcia uczucie niepokoju towarzyszyło tym myślom, przyczyniło się do stwierdzenia, że w pewnym sensie niepokoi go ta kwestia. Wytrzymałość astrologa także postanowił brać pod uwagę, by zbytnio go nie zamęczyć. Stąd niedaleko już było do naturalnego stwierdzenia, by najgorszą porę dnia po prostu przeczekać gdzieś w cieniu i – jeśli to możliwe – chłodzie.
― Nie wiem czego oczekiwać po tym miejscu. Dużo się pozmieniało, a zawalenie się Wieży zmieniło jeszcze więcej ― stwierdził mrukliwie, kiedy w końcu opuścili ogrody i weszli na szeroką, pylistą drogę na której słońce operowało z pełną mocą. W zasięgu wzroku mieli jednak niewysoki budynek w kolorze piasku z którego dochodziło do nich parskanie koni i charakterystyczne, jękliwe porykiwania wielbłądów.
― Cokolwiek nas tam czeka, damy temu radę, tak jak w górach z tamtym artefaktem.
― Nie przypominaj mi nawet o tej zapadłej dziurze. ― Książę machnął szponami lekceważąco, ale nie zaprzeczył, ani nie wyśmiał słów astrologa. ― Ale co racja, to racja. Gorzej niż w pierdolonym polu antymagii nie będzie.
― Widzisz. ― Uśmiechnął się Isidoro. ― Zawsze warto szukać jasnej strony sprawy.
Budynek urósł w oczach, dało się już odróżnić zacienione boksy od siebie. Ktoś nawet ich już zauważył i usiadł z tej okazji przed budynkiem, na dziwnie niepasującym do krajobrazu kawałku kamienia. Serafin nieznacznie uniósł brwi, ale nie skomentował.
― Dwa konie ― zarządził Serafin, kiedy stanęli przy jegomościu, ten zmierzył ich oceniającym spojrzeniem. Wahał się, przynajmniej do momentu w którym zauważył złote szpony. Wtedy poderwał się ze swojego kamiennego bloku, prawie spadł mu turban.
― Do Wieży będziecie jechali, dostojni panowie?
― Do Wieży ― potaknął książę i przykucnął przy kamieniu. Przesunął dłonią po jego chłodnej powierzchni. Pod wpływem jego dotyku, na kamieniu zamigotały jasnobłękitne znaki i runy, zdradzając magiczne pochodzenie surowca. ― To blok z ruin?
― W rzeczy samej, alsaahirze ― potaknął stajenny, wyprowadzając spod słomianej wiatry jednego, osiodłanego konia. Wodze wręczył Serafinowi. ― Kiedy Wieża runęła, część bloków rozprysnęła się po okolicy. Niektóre ugodziły w budynki w mieście, inne zniknęły w górach. Jak widać, ja miałem sporo szczęścia, bo blok nie trafił ani w dom, ani w zwierzęta. Ale są i tacy, których zmiotły kawały dziesięć razy większe od tego.
― Mhm. ― Serafin, o ile było to jeszcze możliwe, spochmurniał bardziej. ― Co się tam dzieje? Konia miałeś już osiodłanego, spodziewałeś się, że ktoś przyjdzie.
Mężczyzna pokiwał głową, zniknął w stajni by naszykować drugiego konia.
― Magowie co chwila przychodzą, co jeden to nowszy, co nowszy to mądrzejszy. Radzą się tam wśród kamiennych kloców i zwietrzałej magii. A magowie to niecierpliwe bestie, to i staram się odpowiadać na potrzebę rynku. Konika zawsze mam wyszykowanego, a jak koników brak, to chociaż wielbłąd. ― Jakby na potwierdzenie jego słów, wielbłąd zaryczał głośno i przeciągle. ― No panie, macie tu. ― Stajenny wychynął z wnętrza budynku, odetchnął nieco głębiej, bo mówienie donośnym tonem, by wszyscy słyszeli, nieco go zmęczyło. Otarł pot z czoła, wodze trafiły w bladą rękę Isidoro.
― Rozliczymy się jak wrócimy ― zarządził książę z siodła i nikt mu się nie sprzeciwił. Mieszkaniec magicznego miasta skłonił głowę, pamiętając doskonale co mówiło się na temat dotąd nieobecnego arcymaga.
Serafin odczekał jeszcze moment, aż Isidoro dosiądzie swojego wierzchowca i ruszyli w kierunku zawalonej Wieży.


Droga była prosta, nudna wręcz. Najpierw poprowadziła ich przez szerokie, pyliste połacie niczego, potem wprowadziła pomiędzy wysokie i masywne wzniesienia z czerwonego piaskowca. Zrobiło się nieznacznie chłodniej za zasługą długich cieni, choć marna była to pociecha, kiedy powietrze wciąż było martwe i nieruchome, przesycone gorącem. Serafin milczał przez znaczną część drogi, podobnie Isidoro, każdy zaprzątnięty innym zestawem myśli. Kiedy jednak dotarli na miejsce, dłużej milczeć się nie dało. Przed nimi, zamiast wtulonej w potężny piaskowiec wieży, leżały kamienne bloki rozrzucone kompletnie bez ładu i składu. Wśród nich było sporo elementów lokalnej materii; piasek, skruszone kawały granitu i szarego kamienia. Gdzieniegdzie można było wyłowić pozostałości po meblach, z rzadka po oczach poraziło bielą kości. W całym tym pobojowisku – zbiegowisko magów. Zbiegowisko oglądające, podziwiające, notujące i donośnym głosem dyskutujące na tematy katastrofy. Zbiegowisko liczące poległych i straty, zbiegowisko bardzo dobrze kryjące przepalający trzewia niepokój.
Silny, niespodziewany podmuch wiatru targnął białymi szatami Serafina, popchnął Isidoro w siodle tak mocno, że ten spadłby z konia, gdyby nie wsparł się o końską szyję. Wiatr ustał, kiedy książę uniósł dłoń, szpony zamigotały w świetle dnia.
― Dużo posprzątali ― orzekł obojętnym tonem książę, kompletnie niewzruszony rozmiarem tragedii. Przeciągnął spojrzeniem po ruinach, po sylwetkach dyskutujących zaciekle magów.
― Czy… wszyscy w wieży zginęli? ― spytał Isidoro cicho, również spoglądając na ruiny.
― Nie mam co do tego absolutnej pewności, ale obstawiałbym to rozwiązanie. Zawalenie wieży było niespodziewane, w środku byli adepci, mentorzy, cała masa ludzi. Ciekawe czy został nam jeszcze mag o tej specjalizacji… ― zastanowił się na głos i odwrócił do astrologa. ― Wyjmij wahadełko, Isidoro. W ruinach mogą zalegać artefakty o ukrytej aurze, wysoce niebezpieczne. Musimy je znaleźć i zabezpieczyć, zanim zrobi to ktoś inny.
― Nie ufasz tym magom? ― spytał astrolog, wyciągając z kieszeni szaty wahadełko. Obsydian zakołysał się wdzięcznie na łańcuszku.
― Nie. Magowie zawsze chcą więcej, jestem przecież tego idealnym przykładem. Trzeba przejąć tyle artefaktów, ile się da, żebym potem mógł z nimi zrobić, co chcę, a nie konsultować każdy ruch z tymi bęcwałami. Na całe szczęście, posiadam magicznego astrologa z unikalnym talentem do wykrywania magicznych świecidełek, a oni wciąż opierają się na przestarzałej metodzie Nassera al-Irani.
― Kim był Nasser al-Irani?
― Całkiem znanym poszukiwaczem przygód, przy okazji magiem. Obmyślił pewien sposób na szukanie skarbów, bardzo często sprawdzał się właśnie przy artefaktach. Problem polega na tym, że Nasser pominął na swoich szlakach całkiem sporo takich świecidełek, co stawia jego metodę pod dużym znakiem zapytania.
― Poszedłeś jego szlakiem? ― domyślił się Isidoro. ― I znalazłeś artefakty, dlatego podważasz metodę?
Serafin uśmiechnął się paskudnie i zsunął zwinnie z końskiego grzbietu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz