czwartek, 6 stycznia 2022

Od Małgorzaty cd. Calithy

― Gosiu, tak naszego gościa ciężkim słowem raczyć? Z raniutka samego? Kto by pomyślał.
― Sam zaczął przecież, występuję tu jedynie w roli adwokata, nic ponadto ― odparła płynnie, z zawadiackim błyskiem w oku. Objąć, rzecz jasna, się pozwoliła. Nigdy nie miała nic przeciwko nagłej bliskości, a już zwłaszcza wtedy, kiedy w bezpośrednim sąsiedztwie znajdował się przyjemny stos siana. Małgorzata uśmiechnęła się pod nosem, trochę złudnie, a trochę nie.
― Tezia do tego jeszcze zagarniać? Naszego pana, dla którego tylko wino jest wystarczająco niewinne? ― Calitha pochyliła się, mruknęła nisko, a w mruknięciu tym było zdecydowanie coś przyjemnego. Coś, co wywołało falę dreszczy przebiegającą po plecach, coś, co w przyjemny sposób podnosiło włos na karku.
Wywołany przez fałszerkę Tezeusz powiedziałby, że trafił swój na swego. Ewentualnie, że trafiła kosa na kamień. Małgorzata zaś, ryzykant numer jeden, absolutny fan adrenaliny i nieprzystojnych zachowań, poczuła się zobowiązana by sprawdzić kto w tym przypadku jest kosą, a kto kamieniem. Starcie zatem, rozgrywka, którą miała zamiar rozegrać z Calithą między wierszami, zapowiadało się nader interesująco. Apetycznie wręcz.
Metaliczny zapach rdzy, specyficzna woń oliwy. I kwiatowa nuta, kojarząca się Małgorzacie z polem lub łąką, choć nazwa samego kwiatu – lub trawy – wciąż jej umykała. Osobliwa mieszanka, wyłamująca się ze schematu. Zdecydowanie charakterystyczna, łatwa do wytropienia, sklasyfikowała fachowo Małgorzata w całej tej akcji z obejmowaniem i naruszaniem czyichś granic nie pozostając bierną. Sięgnęła ramieniem w bok, sugestywnie ułożyła dłoń na damskim biodrze. Bo jak się bawić, to się bawić. Drzwi wyjebać, okno wstawić.
― Masz rację, Calu. Tezeusza może w to nie mieszajmy ― przyznała całkiem ugodowo.
― Poza tym, będzie się pan tak burzył o byle wisiorek? W dodatku fałszywkę?
― Wstyd. I hańba ― wtrąciła z lubością obserwując jak młodzikowi niemalże para z uszu idzie.
Na kopnięcie go w zad zareagowała parsknięciem, całkiem wesołym zresztą.
― Jak już było mówione, chce pan, to pozwij pan. A nie przeszkadza w wyspaniu się.
― Ale… ― zaczął chłopak, jakby nie całkiem świadom tego, że nie było dla niego już ratunku. Cala uwolniła się od uchwytu Małgorzaty, wyglądało na to, że sprawa medalika zaraz się zakończy. Polubownie lub nie. Z obitą rzycią lub nie.
― No, a tu się Gosieńka bardzo dobrze na prawie zna, Gosieńka mówi, żeś kurwa gówno zdziałasz, to co głowę zawracać, durniu jeden, będziesz porządnym ludziom.
― Poskarżę się!
― Komu? ― parsknęła Małgorzata. Calitha, niezrażona kompletnie, kontynuowała swoją tyradę:
― Za to Gosieńce bardzo dziękuję oczywiście, że tak rzuciła się mię, damie w opałach, oczywiście na ratunek. Zupełnie po dżentelmeńsku, to się ceni.
Jadowniczka skłoniła się wdzięcznie, po dworsku, po męsku, bo do diabła z jakimś dyganiem.
― Cała przyjemność po mojej stronie, zaręczam.
Pachołek, kompletnie zignorowany, zagadany i kopnięty chwilę temu w dupę, uznał najwidoczniej, że sporu z niewiastami prowadzić dalej nie może. Zirytowany wybitnie z czerwonymi uszami i nietęgą miną, udał się z powrotem do wioski, a przynajmniej Małgorzata założyła, że tak właśnie zrobi. Bo co innego, do Cervana na skargę pójdzie? Za fałszywkę? Bez dowodów i świadków?
Prychnęła nieznacznie, cicho, jakby do siebie. A potem znów poświęciła całą swoją uwagę Cali. Przywołała na twarz uśmiech, miękki i przebiegły, odgarnęła z czoła jasne loki.
― Skoro pozbyłyśmy się niechcianego z rana intruza, to wypadałoby to uczcić ― zasugerowała i postąpiła parę kroków do przodu, zmniejszając dystans między nimi. ― Pić nie wypada, przecież ledwo co powitałyśmy ranek. Ale zatańczyć? Tańczyć przecież nikt nie broni. Ani o świcie, ani w środku nocy.
Nie czekała na pozwolenie, ani na zachętę. Przekroczyła pewną granicę, podobnie jak Cala chwilę wcześniej i porwała ją w tan. Ramieniem otoczyła kobietę w talii, wzajemnie splotły palce wolnych dłoni przyjmując coś, co wyglądało jak bardzo ładna parodia sztywnej ramy oficjalnych, dworskich tańców. Zakręciły się zwinnie do nieistniejącej muzyki, postąpiły parę kroków zgodnie z nieistniejącym rytmem. Ładnie zgrane, rozbawione, pod chwilowym prowadzeniem jadowniczki.
― Musimy się wybrać potem do karczmy ― odezwała się lekkim, niezobowiązującym tonem Małgorzata, potraktowała Calę obrotem. ― Urządzić zawody w piciu. No i obowiązkowo – zatańczyć na stole. Na Paradzie nie było czasu, ale nadrobimy. Już ja się o to postaram.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz