poniedziałek, 10 stycznia 2022

Od Isidoro cd. Serafina

Przejście przez portal przypominało wejście do rozgrzanego pieca. A Isidoro dobrze wiedział, że to dopiero początek. Od pierwszych kroków poczuł, jak gorąco go przytłacza, jak wdziera się pod zwiewne szaty, które przygotował dla niego Serafin, i jak momentalnie parzy skórę. Astrolog odetchnął, duszne powietrze wypełniło mu też płuca, pot natychmiast zrosił plecy. Zapowiadała się ciężka przeprawa.
Isidoro zdążył postąpić ledwie kilka kroków, gdy poczuł to nieprzyjemne, dziwne uczucie, gdy fala dojmująco chłodnej magii przeniknęła go na wskroś. Suche, zimne palce zaklęcia przebiegły mu po ciele, obmacały bez pardonu. Astrolog zatrzymał się na moment, skrzywił. Nie znosił bycia dotykanym. Nie, kiedy czyniło to coś obcego, na dodatek bez pytania.
Dla odmiany Serafin zdawał się w ogóle niewzruszony zaklęciem. Szedł przez pomieszczenia jak przez własny dom, zaś podążający za nim Isidoro mało nie skręcił sobie karku, chłonąc każdy widok - czy to były malowidła, poduszki, koty, sadzawka, mag na latającym dywanie czy cokolwiek innego. Ponownie - w pewien sposób Isidoro znał te wszystkie elementy ze swych wróżb, nie zaskoczyły go. Ale to była zupełnie inna rzecz doświadczyć czegoś tak, jak opowiadały o tym kamienie, a widzieć to na własne oczy, poczuć na własnej skórze.
Ledwie wyszli z pomieszczenia, zrobiło się jeszcze goręcej. Choć Serafin wybierał ścieżkę w cieniu, wśród ogrodów, dla nieprzyzwyczajonego do tak porażających temperatur Isidoro nadal było to o wiele za gorąco. Astrolog wyciągnął dłoń, wysunął same palce poza bezpieczny obręb rzucanego przez kolumny cienia. Światło słońca niosło ból. Mężczyzna zaraz cofnął dłoń, ukrył ręce mocniej w rękawach. Jeśli wydawało mu się, że lato spędzone w Almerze było gorące, nie umywało się ono nawet do zimy w Sallandirze.
Ogrody zdawały się przeczyć prawom natury - tu, w płonącym słonecznym żarem powietrzu, kwitły wielobarwne kwiaty, a drzewa, dla których iferyjski nie miał nazwy, rzucały głęboki cień na przechodniów. Isidoro wychwycił krystaliczny szum płynącej wartko wody - oto między roślinami ktoś zmyślnie ułożył wijące się kanały otulone płytkami z ceramiki. Z drobnymi przerwami między każdą płytką, ze starannie wyznaczonymi nieszczelnościami. Woda sączyła się niespiesznie spomiędzy płytek, ciągle nawilżając rozgrzana słońcem ziemię, nie pozwalając, by ciemne pryzmy zmieniły się w pożółkły piasek.
Isidoro myślał o tym, że choć trudno było mu funkcjonować w tym upale, chętnie pozostałby w tym kraju nieco dłużej. Może nie przyciśnięty obowiązkami w rodzaju konieczności znalezienia sposobu na odbudowę Wieży Wiatru - gdyby miał nieco wolnego czasu, chętnie by tu po prostu pobył. Zobaczył inne części miasta, może porozmawiał z ludźmi, zjadł potrawę, o której dotąd tylko słyszał. Poleciał gdzieś na latającym dywanie. To nie byłby zły plan, prawda?
Zbliżali się do wyjścia z ogrodów, gdy drogę zagrodził im jakiś mężczyzna. Isidoro, choć nie znał się na sallandirskich strojach, rozpoznał w jego szatach coś na kształt uniformu - były zbyt symetryczne, surowe, uniwersalnie pasujące, by było to normalne odzienie. Mężczyzna wyciągnął dłoń na znak, by się zatrzymali. Skłonił się Serafinowi.
— Bądź pozdrowiony dostojny Alsaahirze.
Książę zaszczycił go bardzo przelotnym i bardzo znudzonym spojrzeniem. W interesie mężczyzny było się naprawdę streszczać.
— Nie chcę zatrzymywać cię w twej hm… ważnej podróży, jednakże — wskazał na Isidoro — ten tu osobnik…
— Mój towarzysz.
— T-tak, jednak w związku z ostatnimi wydarzeniami...
— Jest ze mną. Zejdź mi z drogi.
— Nie mogę przepuścić osoby z zewnątrz…
— Słowo arcymaga nie wystarczy?
— Ale procedury…
Isidoro złapał Serafina za rękaw. W ostatniej chwili.
— On tylko wykonuje swoją pracę — powiedział, starając się uspokoić rozsierdzonego czarnoksiężnika. Ten zmierzył strażnika spojrzeniem zdolnym zeszklić skałę.
— To może nie powinien jej wykonywać, skoro robi to tak źle.
Strażnik odnalazł w sobie widać resztki instynktu przetrwania. Cofnął się im z drogi.
— S-słowo arcymaga… wystarczy.
Książę tylko prychnął, ruszył, by przejść przez bramę. Isidoro dogonił go w pośpiechu. Serafin po kilku krokach uspokoił się, zwolnił. Astrolog poprawił zawój na głowie - poza granicami ogrodów było jeszcze goręcej.
— Ta sytuacja — zaczął — to mnie nie dotknęło. Nie musisz się tym denerwować.
— Nie tylko tym się denerwuję.
— Wiem.
Ale Isidoro chciał zdjąć z książęcych barków chociaż tyle. Serafin wyraźnie spochmurniał, brwi miał ściągnięte mocniej, niż zazwyczaj, usta zaciśnięte. Jego wolę zakwestionował właśnie prosty strażnik, co było dowodem na dwie rzeczy: długa nieobecność nadszarpnęła jego autorytet jako arcymaga, zaś sytuacja w Ataxiar była naprawdę zła.
— Będzie tylko gorzej — mruknął Serafin, trochę do siebie, trochę do Isidoro. Zerknął na astrologa, poprawił mu szatę na ramieniu, choć strój wcale nie wymagał żadnych poprawek.
— Wiesz, ucząc cię magii doszedłem do wniosku, że nauczanie innych to całkiem przyjemne zajęcie. Także nie martw się - jeśli ktoś będzie potrzebował wyjaśnienia, dlaczego możesz chodzić wszędzie tam, gdzie chcesz, chętnie mu takiego udzielę. Z demonstracją. — Uśmiechnął się nieładnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz