czwartek, 13 stycznia 2022

Od Mattii cd. Salomei

Ciemność i gorąco były wszystkim. Mattia nie był w stanie ruszyć ręką, wszystkie dźwięki dochodziły go z oddali. Jak przez mgłę poczuł, że chyba gdzieś się przemieszcza, ale gdzie i dlaczego - tego jego przegrzany umysł nie był w stanie stwierdzić. Zakołysało go, Mattia zdziwił się, że chyba trafił na jakiś statek, a potem był ten lekki chłód, który przynosił ukojenie.
Głowa powoli stygła, roztopione ogniem myśli znów się zestalały, nie rozlewały się już w pozbawiony czucia niebyt. Mattia niemrawo poruszył dłonią, poczuł pod palcami jakąś nową fakturę. Otworzył oczy, nie od razu rozpoznał, że te cienie tańczące wśród błękitu to palmowe liście. Głosy wciąż dochodziły z daleka, wszystko dominował jakiś nieokreślony hałas dobiegający z nieokreślonego kierunku.
Mattia westchnął, westchnienie przerodziło się w dźwięk, nad którym mężczyzna nie panował. Astrolog spróbował się podnieść, poruszyć - jego starania skazane na porażkę.
Chwilę zajęło mu, by zogniskować wzrok na siedzącej u jego boku kobiecie. Pamiętał te oczy - o głębokim, szkarłatnym odcieniu - jednak jego spojrzenie przepłynęło momentalnie w stronę włosów. Miękkich, długich, lejących się purpurową kaskadą na wpół splecionego warkocza.
Ciemna dłoń spoczęła na policzku, dotknęła czoła, przywołując świadomość astrologa do rzeczywistości. Mattia odpowiadał średnio składnie, wciąż próbując dojść do siebie, wyrwać się spod przemożnego wpływu palącego słońca.
Zimne kompresy pomagały, pomagała i woda z bukłaka, którą Mattia nie wypił, ale po prostu przelał do żołądka. Chłód wypełnił go od środka, przegnał w końcu trzymające go w swej władzy gorąco.
— Skąd mogłaś wiedzieć, że tak szybko opadnę z sił — odparł astrolog, próbując podnieść się do nieco wygodniejszego siadu. — Sam nawet się nie spodziewałem.
Salomea znów zaprotestowała, ale Mattia odzyskiwał już i siły, i swą elokwencję.
— Dziękuję za szybką i skuteczną pomoc. — Rozejrzał się, przebiegł wzrokiem po niewielkiej oazie. — Mam nadzieję, że nie próbowałaś transportować mnie w to miejsce w pojedynkę.
Kobieta pokręciła głową, warkocz rozplótł się do reszty.
— Nie, pomógł mi jeden z handlarzy.
— Powinienem mu podziękować. Uratował twoje plecy od dźwigania nadmiernego ciężaru.
— Już mu podziękowałam. Poza tym - wrócił na targ, zniknął gdzieś w tłumie, już go pewnie nie znajdziemy — Salomea pokręciła głową, wzruszyła ramionami. — Nie kłopocz się tym. I lepiej powiedz mi, jak się czujesz.
Kobieta wyciągnęła rękę, sprawdziła, czy okłady wciąż są zimne. Troska malowała się w jej oczach, brwi wciąż pozostawały nieco ściągnięte.
— Z każdą chwilą lepiej — Mattia próbował uspokoić ją uśmiechem. — Mam tak troskliwą opiekę, że nie może być inaczej.
Salomea spochmurniała jeszcze bardziej.
— Gdybyś faktycznie miał troskliwą opiekę, nigdy by do tego nie doszło — westchnęła.
Mattia poprawił się na siedzeniu.
— Salomeo — zaczął, pochylając się w jej stronę. Na dnie szafirów zaigrały pogodne, szczere iskierki. — Co się stało, to się nie odstanie. W efekcie - nie było w końcu źle, wszystko udało ci się rozwiązać, zajęłaś się mną i jest już w porządku. Ja sam - masz na to moje słowo - będę miał ten wypadek w pamięci jako przygodę, a nie straszne doświadczenie. Nie chowam żadnej urazy i jedynym, co czuję, jest wdzięczność za pozbieranie mnie z trotuaru. — Astrolog uśmiechnął się szerzej, może nieco łobuzersko. — Koniec zadręczania się?
Astrolożka przez moment uciekała wzrokiem, ale w końcu spojrzała na mężczyznę, oczy znów zdradziły formujący się na ustach uśmiech - tym razem spokojny, podszyty ulgą. Uśmiech Mattii był zbyt naturalny, zaraźliwy, nie dało się mu odmówić.
— Koniec zadręczania się.


Akshan zdziwił się, że tak wcześnie wrócili, a nad całym wypadkiem kręcił tylko głową. Salomea, tak jak postanowiła, znalazła jakieś egzotycznie pachnące balsamy, które ukoiły trochę bardziej, niż tylko „muśniętą słońcem" skórę hrabiego, zaś sam „poszkodowany" chętnie spędził resztę dnia w cieniu kamiennych murów wieży, co jakiś czas tylko mimowolnie wracając dłonią do czoła czy policzka, na których pozostały wspomnienia sallandirskiego ciepła.
Bankiet z okazji urodzin sayida Wieży Wody zbliżał się wielkimi krokami, zaś Mattia kończył właśnie przyspieszony kurs morskiej fauny Sallandiry. Bez konkretów - tyle tylko, by rozpoznać najbardziej efektownie wyglądające gatunki i móc bez przeszkód wybierać na bankiecie pomiędzy okazaniem zdziwienia nowościami a zupełnie szlacheckim opanowaniem i znaniem się na rzeczy. Akshan przechodził samego siebie, egzotyczne ryby i syreny pojawiały się znikąd na jeden gest jego dłoni, zaś Mattia, choć nigdy nie wszedł do morza głębiej, niż do kolan, miał wrażenie, jakby spędził pół życia w morskich głębinach.
Ostatnie poprawki i uwagi w kwestii tańca, ostatnie odpytywanie z szeroko pojętej wiedzy o sayidach, ostatnie przymiarki nowych szat hrabiego. I w końcu ów dzień nadszedł. A raczej - nadszedł wieczór.


O ile Mattia początkowo miał pewne obiekcje - jego własny strój, długo wymyślany i komponowany przez Akshana, wydawał mu się nadto ekstrawagancki, przeładowany, miejscami zbyt odsłaniający - o tyle wyzbył się ich całkowicie, widząc przepych szat pozostałych uczestników przyjęcia. Może była to kwestia egzotyki oraz tego, że iferyjskie salony nie zezwalały na niektóre połączenia, w innych elementach dając wyraz zamożności i gustowi gości. Astrolog doszedł do wniosku, że następnym tematem powinna być jeszcze moda i kreacje stosowne na salonach pustynnego kraju.
Szósty zmysł hrabiego wyczuwał chyba już nadciągający bankiet. Bo gdy całą trójką przeszli przez kolejny portal, by wylądować w okolicy znajdującej się na wybrzeżu Kassayary, krok Mattii nabrał sprężystości, oczy blasku, a uśmiech – pewnej zadziorności. Po jednej stronie astrolog miał Salomeę - kobieta płynęła u jego boku w kaskadach mieniących się subtelnym, perłowym połyskiem szat, cicho podzwaniała melodią złotej biżuterii. Po drugiej stronie miał Akshana - mag szedł powolnym krokiem, towarzysząc dwójce dużo niższych od niego osób.
Posiadłość - robiła wrażenie. Oszczędnie zdobiona budowla, wyciągała się rozlełgymi tarasami w kierunku morza, zwieszała z wysokości klifu w sposób niemal przeczący prawom fizyki. Słońce zachodziło łagodnie, oszczędzając ludziom swych morderczych promieni, od strony wody wiała chłodna bryza, zaś mieniące się złotem i oranżem niebo, nieśmiało przywdziewało swą gwiaździstą szatę. Gdzieś w tle zieleniły się ogrody, a płynący od nich słodki zapach kwiatów niósł się w powietrzu niczym woal drogocennych perfum.
— Doprawdy wiedzą, jak robić wrażenie — mruknął Mattia, gdy posiadłość ukazała się im w całej swej okazałości, na tle nierzeczywistych barw nieba.
— To szlachcice z urodzenia, ich ród jest od dawna w Sallandirze, a włości rozciągają się wyłącznie na wybrzeżu — dodała Salomea, obejmując wzrokiem widok.
— Zastanawiam się, co by powiedzieli na Castello Stellato.
— Pankracy na pewno doceniłby obfitość zamarzniętej wody, ale mógłby się nieco rozczarować brakiem wodnych stworzeń. Zaś Euclio zapewne zainteresowałby się odmrożeniami.
Krótki śmiech wypełnił przestrzeń, zaś Akshan szedł niespiesznie i w milczeniu, z lekkim uśmiechem błądzącym na wargach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz