czwartek, 20 stycznia 2022

Od Serafina cd. Lei

― Jakieś nietypowe wydarzenia? Poza, rzecz jasna, tymi… stworami ― mruknął Serafin, niezbyt zadowolony z okrojonego zakresu informacji jakie posiadał Cervan. Nie uśmiechało mu się jechać na koniec świata tylko po to by ewentualnie machnąć ręką i zdusić klątwę, takie rzeczy mógł zrobić kto inny.
― List nie wspomina o niczym szczególnym. ― Mistrz spojrzał przelotnie na trzymany kawałek papieru, potarł dłonią brodę. ― Masz jakieś podejrzenia?
― Dość duże, humanoidalne i agresywne ― powtórzył Serafin ― to nie brzmi jak jakiś konkretny opis potwora. Zastanawiam się, czy ktoś ich przypadkiem nie stworzył. Choć stworzenie całej rzeszy potworów do atakowania pojedynczych, nic nie znaczących wiosek, wydaje się być dość idiotyczne, to w zasadzie niespecjalnie by mnie to zdziwiło. Lokalni magowie lubią robić dziwne rzeczy. ― Książę przyjrzał się szponom niezobowiązująco, bez większego zainteresowania prowadził także rozmowę.
Cervan westchnął, spojrzał na Leę, uśmiechnął się krótko, jakby pocieszająco.
― Więcej pytań nie mam ― stwierdził po chwili ciszy Serafin, podniósł się z krzesła, schował dłonie w rękawach szaty. Spojrzał na łuczniczkę. ― Jutro z samego rana ― przypomniał ich wcześniejsze ustalenia, skinął głową w geście pożegnania tak jej, jak i Cervanowi. Drzwi jęknęły cicho, otworzyły się zgodnie z wolą maga, wypuściły go na korytarz.


Serafin się nie spóźnił. Owszem, znany był ze swojego lekceważącego stosunku do wszystkich i wszystkiego, ale nie lubił się spóźniać. Oczywiście, sprawa ta ulegała zmianie, gdy nachodził go wyjątkowo kapryśny nastrój, ale szczęśliwie dla ich misji, książę wydawał się być umiarkowanie znudzony, co dobrze wróżyło.
Spotkali się w stajni, we względnej ciszy naszykowali wierzchowce do drogi, wyruszyli o ustalonej wcześniej porze. I przez dłuższy czas nie działo się naprawdę nic specjalnie ciekawego. Serafin nie szukał tematów do rozmowy, wiedział już wszystko, co było mu potrzebne, pracował nad planem. Lea nie wydawała się osobą specjalnie śmiałą, skupiła się po prostu na prowadzeniu konia, czasem rozglądała się po okolicy. Wszystko wskazywało na to, że ich podróż upłynie po prostu w ciszy i tak zwanej nudzie.
― Jakie największe zwierzę ustrzeliłaś? ― zagaił w końcu Serafin, przerzucił wodze w złote szpony.
Lea odetchnęła głębiej, zamyśliła się na krótki moment.
― Łosia. Długo się na niego czailiśmy, była z nim przeprawa, ale ostatecznie wszystko skończyło się dobrze.
Książę skinął głową, przyjął fakt do wiadomości. Rozmowa znów się urwała, umarła śmiercią naturalną. Gdzieś w oddali rozdarły się bażanty.
― Jakie było twoje największe zaklęcie? ― odwróciła pytanie łuczniczka. ― O ile można tak powiedzieć o czarach, rzecz jasna.
― Hm. ― Serafin podkręcił wąsa, zamyślił się. ― Nie potrafiłbym wybrać tego jednego, wykonałem sporo godnych uwagi czarów. Ale te najbardziej widowiskowe to te, których używałem w grobowcach i podczas pojedynków. Wiesz, kierowane błyskawice, magia ognia.
Lea, mimo chęci, zdawała się jednak nie wiedzieć.
Czarodziej pstryknął, po polach potoczyło się echo grzmotu, a w całkiem niedaleką brzózkę trzasnął piorun. Stado bażantów spłoszyło się, Falafel położył po sobie uszy, niezbyt zadowolony z takiego czarowania, ale nie spłoszył się. Błyskawica, choć powinna zniknąć, wciąż trwała w miejscu, wciąż dotykała czubka rozłamanego drzewa, jakby zastygła w czasie. Straciła nieco z koloru, rozmyła się, ale wciąż tam była. Serafin nie wypowiedział na głos żadnego zaklęcia, tylko sobie znanym sposobem sprawił, że błyskawica przeskoczyła na ziemię, przemknęła po niej i w mgnieniu oka osiadła na złotych szponach. Pomniejsze wyładowania roziskrzały powietrze, zapachniało ozonem.
― Coś w tym guście ― dodał po chwili, pozwolił błyskawicy jeszcze chwilę plątać się po złocie nim uwolnił czar. ― Choć na większą skalę.
― Czy takie… ujarzmianie żywiołów jest proste?
― Nie znam tutejszych systemów edukacji ― odparł ― ale w Sallandirze to jedna z podstaw. Dziecko wykazujące talent poddaje się testom, które wykrywają, który żywioł jest mu najbliższy. Potem poddaje się je edukacji w jednej z Wież Magii. Na każdy żywioł przypadają dwa lata nauki, więc powiedziałbym, że ogólnie to jedna z prostszych sztuk. No, chyba, że chce się zostać sayidem w danej dziedzinie, to sprawa się znacznie komplikuje. ― Książę ściągnął nieznacznie brwi.
― Kim jest sayid?
― To Mistrz danej dziedziny.
― Dużo jest takich sayidów?
― Jedenastu.
― To dość… niewielka liczba.
Sayid jest jakby… nie tylko mistrzem dziedziny. Obawiam się, że mamy tu do czynienia ze śliskim tłumaczeniem, nie wiem jak dobrze oddać to słowo w waszym języku. Ale cała sprawa rozbija się o to, że sayid ma pod sobą wszystkich magów danego rodzaju magii, kieruje działaniami Wieży. Stąd ich niewielka liczba.
― Rozumiem ― potaknęła Lea.
― Miałaś już do czynienia z magami? Albo ogólnie – magią?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz