poniedziałek, 31 stycznia 2022

Od Echa – Kshan

Szkło stuknęło o szkło, pozostawiając po sobie wspomnienie o pustym dźwięku, wrażenie, że o czymś zapomnieli i myśl o tych niewartych jakiegokolwiek namysłu smutkach, co na zawsze za pomocą tego prostego stuknięcia pogrzebali w zakamarkach umysłu. W rozpalonym przez nich kominku, z którym użerali się przez dobre piętnaście minut, ale przecież nigdy by się do tego nie przyznali, trzasnęło polano, zaskwierczało drewno. Iskra wyskoczyła zza wyznaczonej jej przestrzeni, Aaron stojący tuż obok przydeptał ją prędko butem. W jednej dłoni ściskał raczej nieśmiało i nieporadnie kieliszek, w drugiej metalowy pręt do przewracania polan, czego nie musiał już robić, bo rozpaliło się porządnie i wcale nie dogasało – dźganie drewna sprawiało mu najwidoczniej jednak wyjątkową przyjemność, a towarzysząca mu w urodzinowej niedoli dwójka nie miała serca, by odciągać jubilata od czynności, która aktualnie tak bardzo go bawiła.
— Ale żebyśmy tak w szkle? My? — zapytał w końcu, zaprzestawszy nękania polan. 
Zerknął przez ramię na siedzących towarzyszy przy szynkwasie. Xavier zakołysał się nonszalancko na swym stołku, machnął dłonią, palcem, wcale nie przypadkiem, wprawił złoty kolczyk w ruch. Wygiął się odrobinę, uniósł jedno ramię, opuścił więc drugie. Postukał palcami o kolano nogi przewieszonej przez tę drugą. Mruknął, zastanawiając się nad odpowiednią odpowiedzią. Echo uciekł swym spojrzeniem we wcale nie tak widowiskowe, trochę powycierane drewno jednej z naściennych szafek. W zadumie, a może próbie ukrycia jakiejkolwiek emocji, zakrył kieliszkiem wargi.
— Gdy specjalna okazja — podjął w końcu bard — pierwszy trunek warto wypić w szkle, tak dla zachowania chwili. Później…
— Później któryś z nas wyląduje pod stołem, na parapecie lub w wychodku, a wtedy szkło by tylko nam spożycie utrudniało. — Łucznik uśmiechnął się lekko zza łuku kieliszka, zakołysał nim lekko pomiędzy palcami, by chwilę później odstawić ów na szynkwas. Nóżka oparła się o drewno, całkiem smaczna ciecz poruszyła się niespokojnie, będąc przerażoną tą nagłą samotnością. Brakiem ciepłej dłoni, brakiem przybrudzonych już czerwienią warg.
— Czy mógłbyś mi łaskawie nie przerywać? — syknął bard, jak zwykle strosząc się niezwykle. Szkoda, że smukłe barki nie nadawały się do ewentualnego zaszczucia swojego, obiektywnie rzecz ujmując, lepiej zbudowanego oponenta.
Echo nie podjął jednak rękawicy, nie warknął i nie szczeknął. Zamiast tego ponownie gładko chwycił za nóżkę kieliszka, ciesz zafalowała jeszcze gwałtowniej niż przed chwilą. Szkło stuknęło o szkło trzymane pomiędzy smuklejszymi, nieprzyzwyczajonymi do bitew czy potyczek palcami. Łucznik uśmiechnął się.
— Dzyń. Rozejm.
Xavier pokręcił głową i choć na twarzy zatańczył cień uśmiechu, prędko schował się za kieliszkiem. Ten impulsem przyłożono do ust, odwrócono do góry nogami, po czym wino całkiem zgrabnie wychłeptano. Na raz, bo w końcu miało się w tym doświadczenie.
— To co, panowie — Aaron przerwał niezręczną ciszę, uśmiechnął się ciepło i klepnął potężną dłonią w wątły Xavierowy bark. Echo miał wrażenie, że biedny bard się zaraz złamie, spadnie ze swojego stołka lub, co gorsza, wyzionie ducha. — karty?

Karty pozbawiły łucznika godności. Pozbawiły go także prawie wszystkich ubrań – nie rozstał się tylko z jedną skarpetką oraz bielizną. Od Xaviera udało mu się wyciągnąć jedynie pierścionek mniejszej wagi, od niezwyciężonego, niedającego się nawet machlojkom iluzjonisty, Aarona sznurówkę od buta, którą zgrabnie przewiązał sobie wokół nadgarstka.
Nigdy nie uważał siebie za dobrego karciarza. Nie przypuszczał jednak, że był po prostu tak bardzo chujowy.
Jęknął głośno, chowając twarz w jednej z dłoni. Drugą rzucił karty na stół, a gdy te trzasnęły o drewno, czym prędzej sięgnął po butelkę czule ściskaną przez Delaneya, wyrywając ją z jego objęć. Pili już z gwinta, szkło zostawili kilka kolejek wcześniej na szynkwasie.
— To co, Echo? — Aaron pochylił się nad stołem, już i tak wcześniej górując nad całym towarzystwem.
Stuknął palcami w drewno. Przyjrzał się kartom łucznika, parsknął, nie wiadomo czy z resztkami współczucia, czy może jednak w kompletnym rozbawieniu tym niezwykle pechowym dla strzelca rozdaniem.
— Skarpetka czy bokserki?
— Ja proponowałbym skarpetkę. Wybacz, Echo, ale… — Xavier zlustrował łucznika oceniającym spojrzeniem, podniósł brew kpiąco. Rękaw koszuli Echa, którą obwiązał wokół swej głowy na wzór egzotycznego turbanu, opadł wzdłuż polika barda, wymykając się ze skrzętnego supełka.
— A może chcesz odzyskać sznurówkę? — Echo zerknął na mężczyzn przez palce błagalnie, uniósł dłoń z butelką nad stołem. Sznurki zafalowały.
I nagle to cały chłopak zakołysał się niebezpiecznie, tracąc równowagę.
Xavier parsknął za głośnym jak na siebie śmiechem. Odchylając się na krześle w spotęgowanym wypitym alkoholem rozbawieniu, wyciągnął szyję i głowę. Koszula łucznika rozwiązała się na dobre, rękaw opadł na odsłonięty obojczyk, reszta materiału z powodzeniem zakryła twarz. Bard, spłoszony utratą wzroku, fiknął niby ryba wyciągnięta z wody w rybackiej sieci.
Krzesło trzasnęło o podłogę, Xavier trzasnął chwilę później. Zajęczał głośno, w odpowiedzi jednak nie uzyskał jakiegokolwiek miłosierdzia – panowie wydarli się donośnym śmiechem. Aaron zgiął się w pół. Echo nie zauważył nawet, zajętym będąc łapaniem oddechu w swe płuca, gdy chytra dłoń wylegującego się na podłodze chyłkiem pochwyciła za nogę krzesła. I pociągnęła.
— Ty chuj…
I Echo również trzasnął o podłogę.
— Panowie! — kobiecy ryk przerwał hulankę i swawolę, zatrzymał również już w połowie ruchu rzucających się do swych gardeł panów na podłodze. Nadal siedzący przy stole Aaron zmrużył oczy, w ciemnościach starając się dostrzec stojącego w progu intruza. — No za przeproszeniem, ale chyba was pogrzało. Żeby tak się w środku nowy wydzierać, to wy się chyba nigdy nie wydzieraliście. Ja rozumiem, święto, impreza, urodziny, pijaństwo, ale w budynku tym mieszkają również ludzie pracy. I ludzie pracy chcieliby się wyspać, ale ludziom pracy nie dają się wyspać, bo trójka bałamutów zebrała się na wspólne picie i zdecydowała, że tej nocy będzie wydzierać się wniebogłosy. Echo, na miłość boską, ubieraj się! — Kochana Irinka ściągała kapcia ze swojej stopy.
Koszula tym razem zasłoniła już twarz swojego właściciela, w ratunku rzuconą mu będąc przez Xaviera hamującego w trzewiach swój śmiech.

— Ale Irina w piżamie to będzie mi się śnić jeszcze w grobie — ktoś mruknął w przestrzeni, ktoś odpowiedział mu równym mruknięciu mruknięciem. — Dawno tak szybko nie wytrzeźwiałem.
Ogień w kominku zaczął dogasać. Kanapa skrzypnęła w akompaniamencie nagle obciążonych desek, Aaron westchnął ciężko i podszedł do paleniska, sięgając po metalowy pręt oparty o ścianę. Zaskwierczało, trzasnęło, zapiszczało.
— Kurwa, więcej koców zabrać dla siebie nie mogłeś?
— Nie — kolejne mruknięcie, kolejne skrzypnięcie kanapy i jęknięcie obciążonych desek. — Ej! Oddawaj!
Aaron parsknął pod nosem śmiechem, oglądając się przez ramię.
Gdzieś uciekła kolejna sekunda. Gdzieś minęła kolejna minuta.
 
[ bo npc też zasługują na opka urodzinowe ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz