czwartek, 6 stycznia 2022

Od Isidoro cd. Serafina

Isidoro stał przed drzwiami. Od boleśnie długiego czasu kontemplował widniejące na nich słoje, zaciskał usta, skubał rękaw. Zbierał odwagę, by podnieść dłoń, zapukać. Nie było łatwo, miał wrażenie, że skoro tylko dotknie drzwi, te trzasną go piorunem, sparzą albo od razu spopielą tam, gdzie stoi. Mimo to astrolog się nie cofnął. Nie cofnął się przed raniącymi słowy, nie cofnął się przed pustynnym żarem ani zębami krokodyla. To nie cofnie się i teraz, na ostatnim z rozstajów, kiedy słowa i decyzje miały przesądzić o wszystkim ostatecznie.
Podniósł dłoń, zapukał.
Odpowiedziała mu martwa cisza. Isidoro wiedział, że Serafin był w środku, że wszystko słyszał i był doskonale świadom tego, kto od dobrych paru minut stoi mu pod drzwiami. Astrolog znów zapukał.
— Serafinie, to ja.
Cisza.
— Chciałem porozmawiać.
Cisza.
Isidoro oparł dłoń o drzwi, jakby w jakiś cudowny sposób drewno miało przekazać jego myśli i uczucia.
— Serafinie, proszę, wpuść mnie.
Cisza.
Astrolog przestąpił z nogi na nogę, ciężkie westchnienie wyrwało mu się z piersi. Oparł czoło o drzwi.
— Serafinie… To jest ostatni raz, kiedy do ciebie przychodzę. Obiecuję. Porozmawiaj ze mną jeszcze ten jeden raz. Jeśli nie zmienisz zdania, już więcej nie będę ciebie niepokoił. Masz moje słowo. — Isidoro przygryzł wargi. — Proszę.
Znów cisza, znów obojętność. Po niemożliwie długim czasie - metaliczne kliknięcie. Skobel odskoczył.
Isidoro niemal natychmiast złapał za klamkę, wszedł do pokoju.
W środku - czarnoksiężnik siedział rozparty w swym fotelu, wzrokiem przebiegał karty księgi. Na nogi narzucił koc, na stoliku ustawił dzbanek i kubek z herbatą. Isidoro zamknął za sobą drzwi, książę nawet nie drgnął. Nie zaszczycił go spojrzeniem, nie wskazał krzesła, nie oderwał się od książki. Astrologa mogłoby na dobrą sprawę nie być.
Isidoro musiał działać szybko. Wziął sobie krzesło, postawił, usiadł idealnie naprzeciwko Serafina.
— Jeśli pozostaniemy osobno, każdego z nas dopadną jego własne klątwy — wypalił bez żadnych wstępów. Wzrok Serafina, do tej pory gładko sunący wzdłuż linijek, zatrzymał się na moment. — Wcześniej o tym nie mówiłem, ale nade mną też ciąży klątwa. Śmiertelna, nie wiem kiedy…
— Ależ oczywiście. Wczoraj to wymyśliłeś?
— Nie. Nie wiedziałem o tym od początku, ale…
— Nie ty jeden — Serafin podniósł wzrok, przelotnie zerknął na rozmówcę — chciałbyś mieć potężnego maga u swojego boku. Nie bierz mnie na litość. To uczucie jest mi obce.
— Nie biorę cię na litość…
— I nie kłam.
— Nie kłamię! — Isidoro urwał, splótł dłonie. — Czy kiedykolwiek cię zawiodłem? Powiedziałem nieprawdę?
Serafin prychnął, jego wzrok znów opadł w stronę książki. Ponownie na ten sam akapit.
— Jest powód, dla którego nie przyznaję się innym do tego, że posiadam dar magii. A szczególnie nie przyznaję się Mattii.
— Twoje problemy rodzinne mnie nie interesują.
— Moja magia mnie zabije.
— Trudno.
Oddech Isidoro na moment uwiązł w płucach, coś w środku zabolało, obraz rozmył się wzbierającymi łzami. Astrolog zamrugał, złapał się siedziska krzesła, jakby miało mu to w czymś pomóc.
— To klątwa rodowa. — Kontynuował mimo wszystko. — Nie znam szczegółów, ale każdy mężczyzna, który w mojej rodzinie urodzi się z darem magii, zginie w młodym wieku. Tylko kobietom nic nie grozi, nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje. — Głos mu się załamał. — Mój dar tak długo był uśpiony…
— Czyli gdybyś pozbył się magii, klątwa zostałaby zdjęta?
— Tak, dokładnie…
Serafin parsknął śmiechem - zimnym, kpiącym i okrutnym.
— Nie przemyślałeś tej swojej bajeczki. Tam, w tej przeklętej wiosce, ratunek sam wyciągał do ciebie rękę. Mam uwierzyć, że przepuściłbyś taką okazję?
— Serafinie. — Astrolog powiedział z mocą. — Przecież bym cię stracił.
Czarnoksiężnik popatrzył - tym razem w oczy Isidoro. Zapadła cisza. Choć miała w sobie napięcie, było ono inne, nie tak bolesne, lodowate. Astrolog nic nie mówił, pozwalając drugiemu mężczyźnie samemu dojść do tego, że jego słowa były prawdziwe. Bez uśmiechu losu, bez tej drobnej porcji magii, to wszystko nie miało prawa się udać.
Serafin zamknął z trzaskiem książkę.
— Nie wiem, co tam zobaczyłeś w tych swoich kartach, ale chyba dość niewiele. Sprawa i tak jest stracona. Wspominałeś, że każdego z nas zabiją jego własne klątwy, ale widać nie dostrzegłeś, że moja klątwa może sięgnąć ciebie.
— Dostrzegłem. Wiem o tym.
Książę obdarzył go trudnym do określenia spojrzeniem.
— Moje kondolencje. Giniesz bez względu na obrót wypadków.
Isidoro pokręcił głową.
— Każdy kiedyś umrze. Ja nie zamierzam ginąć pozbawiony przyjaciela, a ty nigdy nie poddajesz się bez walki. — Urwał, mocniej spiął się w sobie, włożył więcej przekonania w słowa. — Mówiłem ci. Osobno nam się nie uda. Ale razem mamy szansę.
Serafin odłożył w końcu książkę, prychnął coś pod nosem.
— Jaką?
— Znikomą — przyznał Isidoro. — Ale niezerową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz