niedziela, 23 stycznia 2022

Od Małgorzaty cd. Tezeusza

Małgorzata na bal przybyła rzecz jasna stosownie spóźniona. Nie byłaby sobą, gdyby choć raz pojawiła się gdziekolwiek na czas, nie byłaby również sobą, gdyby nie przyprowadziła ze sobą trzech puchatych nowofundlandów. Nie godziło się zostawiać pchełek w hotelu, nie godziło się ignorować potencjału rozproszenia jaki sobą generowały. Małgorzata była pewna ich posłuszeństwa, a umiejętnie wpleciony w rozmowę gest czy słowo mógł uruchomić psi łańcuch reakcji, generujący niemałe zamieszanie w którym najpłynniej i najszybciej odnajdywała się właśnie De Verley. A wiadomo – ludzie skupieni na szalejących psach są o wiele podatniejsi. Czy to na atak, czy na subtelne wyciągnięcie czegoś cennego z kieszeni.
Ciemnoczerwony aksamit miękko zaszeleścił, kiedy Małgorzata zebrała w palce lejący się materiał sukni. Z gracją wspięła się po schodkach, a widząc, że w przedsionku nie ma absolutnie nikogo prócz niej i pchełek, pozwoliła sobie na kontrolę przy jednym z długich luster. Krytycznie obejrzała misterne upięcie włosów, poprawiła bogato zdobioną wstążkę wplecioną pomiędzy pasma. Poprawek wymagał także dekolt; szeroki wykrój odsłaniał ramiona, ale bywało, że przy zbytnim ruchu aksamit brzydko się marszczył, pozostawiając w temacie prezencji wiele do życzenia.
Gnatołam usiadł z boku, spojrzał w lustro, nie rozpoznał własnego odbicia i na nie naszczekał, zapamiętale broniąc swojej pani przed nieznanym mu intruzem. Małgorzata parsknęła, poklepała psa po głowie. Z boku Wisielec drapał się po szyi, przesuwał obrożę.
― O nie, nie, panie psie. ― Jadowniczka porzuciła przeglądanie się w lustrze, pochyliła się i poprawiła obrożę. ― Ja wiem, że ciężko, że niefajnie, ale czasem trzeba się pomęczyć.
Wisielec zwrócił na nią ciemne ślepia, popatrzył. Psia rozpacz ujmowała za serce.
― Mi też jest niemiło i niewygodnie w tym gorsecie, a jednak nie marudzę ― rzekła przekonywująco, jakby sam ton miał zwierzaka nakłonić do tego, by zaprzestał drapania. Wisielec, ni z tego, ni z owego, podał łapę, Małgorzata pochwyciła ją ze śmiechem. ― Czyli co, umowa?
Pies zaburczał, oblizał nos, ale nie zaprotestował.
― Chodźmy ― zarządziła, podnosząc się z kucek. ― Bo zaraz sam wicehrabia w nas zwątpi, a tego przecież nie chcemy, prawda?
Odpowiedziało jej szczeknięcie. Małgorzata, być może nieco zbyt rozbawiona, ruszyła korytarzem, znaną sobie ścieżką. Do przestronnych sal trafiła bez pomocy, można byłoby powiedzieć, że rozkład pomieszczeń znała lepiej niż rodzinny dom. Wchodząc ściągnęła na siebie parę spojrzeń, część gości ciekawa była psów, inni nieprzyjemnym komentarzem podsumowywali spóźnienie. Nie przejęła się tym nadto, świadoma tego, że nie każdemu podoba się styl życia, jaki oficjalnie prowadziła. Beztroska i lekkomyślność doprawiona kokieterią nie pasowała zbytnio wdowie, a przynajmniej tak zdawało się uważać hermetyczne, prawnicze grono, które sprosił na pożegnanie Tezeusz.
Pokonała pierwszą salę pełną cichych rozmów, przekąsek i fajkowego dymu, znalazła się w drugiej, równie przestronnej, choć skupiającej osoby szukające dobrego poczęstunku i pogawędki uderzającej w lżejsze tony. Małgorzata szybkim krokiem minęła paru znajomych, pozdrowiła ich uśmiechem i skierowała się do kolejnego pomieszczenia. To ostatnie, wypełnione zapachem ciężkich perfum, drogimi kwiatami i muzyką, interesowało ją najbardziej. Nie tylko dlatego, że lubiła tańczyć.
Wicehrabia, zgodnie z przewidywaniami, zajmował towarzystwo grą na fortepianie. Podczas bankietów i bali, podczas większych spotkań, dawał się znajomym poznać od tej innej, znacznie przyjemniejszej strony. Wielu ludzi, którzy znali go jedynie w wersji gospodarza i arystokraty, mogłoby mieć trudności z pojęciem jak bardzo Tezeusz potrafił się zmienić, kiedy w grę wchodziła praca. Małgorzata, choć znała go nie od tygodnia i nie od miesiąca, wciąż dziwiła się tą stale zachodzącą przemianą.
― Spóźniona, jak zawsze ― powitał ją mrukliwie Dymitr, stając tuż obok w niezobowiązującej pozie, kołysząc kieliszkiem pełnym wina.
― Mógłbyś się nieco wysilić, mój drogi ― odpowiedziała z przekąsem, mrugnęła zaczepnie. ― Zaczynanie rozmowy od wytykania mi spóźnienia nie jest szczytem kreatywności. Zwłaszcza, że wszyscy wiedzieliśmy, co zrobię.
Przez chwilę stali obok siebie, ramię w ramię. Psy, zgodnie z komendą, wciąż trzymały się blisko, nie dały się zwabić żadnymi cmoknięciami, machnięciem dłoni, czy rozczuloną miną.
― Udało ci się już czegoś dowiedzieć? ― ściszyła głos do szeptu, od niechcenia rozłożyła wachlarz. Dymitr wodził spojrzeniem po gościach, czasem skinął komuś głową, czasem odpowiedział półuśmiechem.
― Nie. Na razie nasze towarzystwo ma inne priorytety. Poza tym, lepiej byłoby poczekać, niż działać od razu.
― Wino ― mruknęła Małgorzata, obdarzając kieliszek szwagra beznamiętnym spojrzeniem.
― Wino ― potaknął Chernov. ― Zobaczymy czy wypicie stosownej ilości rozwiąże im nieco języki.
― Jeśli nie w ten sposób, to w inny. ― Małgorzata była zdeterminowana, by sprawę jak najszybciej doprowadzić do końca. Uniosła nieznacznie dłonie, palcami okręciła pierścień z pięknym, dużym szmaragdem. Dymitr przyjrzał się temu ruchowi, uśmiechnął półgębkiem.
― Czy to ten sławny pierścionek podebrany mojej babce?
― Zaraz podebrany ― parsknęła ― sprezentowany przez mojego drogiego męża, niech mu ziemia lekką będzie.
― Babka lubiła chować w nim sproszkowane lekarstwa ― wyznał z westchnieniem. ― A co ty w nim chowasz?
Małgorzata posłała mu trudne do zinterpretowania spojrzenie, ułożyła wargi w ładnym uśmiechu.
― Tajemnica ― szepnęła. ― Ale obiecuję, że zdradzę ci ją, kiedy zajdzie taka potrzeba.
Melodia instrumentu przycichła, uwagę jadowniczki pochłonęła osoba wicehrabiego. Dostrzegła subtelny gest, którym przywołał ją do siebie i zanim się spostrzegła, już podążała w jego kierunku jak po sznurku, ciągnąc za sobą psią świtę.
― Tezeuszu ― przywitała się, skłoniła z gracją.
― Małgosiu ― odpowiedział jej uprzejmie. ― Poświęcisz mi chwilę swojego czasu?
― Oczywiście.
Wicehrabia przesunął się, zrobił jej miejsce, oboje zasiedli przy fortepianie. Małgorzata odłożyła wachlarz obok nut, Tezeusz przerzucił parę stron, by znaleźć pożądaną melodię. Nie robili tego pierwszy raz, wiele razy grali wspólnie, choć do tej pory nie zdarzyło się, by robili to publicznie.
― Masz mi coś do przekazania? ― spytała, znów ściszonym głosem. Ułożyła palce na klawiszach, podążyła ścieżką wytyczoną przez nuty.
― Nie. ― Tezeusz nawet na nią nie spojrzał. ― Po prostu chciałem zająć twój czas, nim wszyscy skupimy się na realizacji planu.


z nimi to się nie da into sielanka, pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz