sobota, 15 stycznia 2022

Od Małgorzaty – Śpij kochany, śpij

Różowy płatek ciemiernika opadł bezszelestnie na blat biurka, zaległ wśród papierów, dokumentów i map. Ułożył się między kałamarzem, a odrzuconym na bok piórem, za towarzystwo mając połyskującą promieniami słońca stalówkę i list pokryty plamami atramentu. Bukiet, mimo najszczerszych chęci i najlepszej opieki, powoli dokonywał żywota, niebywale przygnębiając tym faktem i tak dostatecznie przygnębioną Małgorzatę.
Obserwowała kwiaty w milczeniu, niedbale wsparta biodrem o blat biurka. Raz po raz owijała białą wstążkę wokół dłoni, wzdychała ciężko i kręciła głową, odrzucając kolejne pomysły i kolejne plany, które po krótkiej analizie okazywały się niewystarczające, wybrakowane. Czasu na reakcję miała coraz mniej, a wicehrabia – choć cierpliwy – wyraźnie zaznaczył w swoim liście, że i on ma dość czekania na rozwój sytuacji.
Małgorzata znów westchnęła, ciężko i smutno, spojrzała na rozłożone na biurku plany Sorii. Ciepły, ciemny kształt wsparł się o jej nogę, zaskomlał cicho, jakby mając na uwadze wczesną porę.
― Mogłam prosić go o pomoc ― odezwała się ściszonym głosem, biała wstążka znów przemknęła między palcami niosąc ze sobą wspomnienie grudniowego poranka. Małgorzata przykucnęła by znaleźć się na równi z Wisielcem, pies spojrzał na nią nader rozumnie, troskliwie. Trącił ją w ramię zimnym nosem. ― Dwie myszy grasujące w sądzie zawsze ciężej dopaść niż jedną. Ale teraz już jest za późno, pchełko.
Wisielec przekrzywił łeb, wydmuchał nosem bańkę smarków.
― Z wiceproblemem musimy poradzić sobie sami. Ja muszę sobie poradzić ― uściśliła ― a to oznacza, że będzie trzeba wam znaleźć opiekę.
Pies cofnął się nieznacznie, znał to słowo. Zabulgotał pod nosem, szczeknął nisko, jakby gburowato. Małgorzata zaśmiała się cicho, opadła tyłkiem na podłogę. Zebrała włosy, przerzuciła je przez ramię i splotła w warkocz z wprawą, związała wstążką.
― Nie brzęcz ― upomniała go łagodnie, wyciągnęła ramiona. Wisielec chętnie podszedł, zwalił się na deski, częściowo przygniótł jadowniczkę. ― Będzie wam tu lepiej. W Sorii może być niebezpiecznie. ― Poklepała pupila po głowie, zanurzyła palce w ciemnej sierści. Wisielec zamerdał niemrawo ogonem, nie do końca przekonany.
― Pilnuj braci i bądźcie grzeczni, żebym nie musiała za was świecić oczami ― dodała po chwili i pochyliła się, ucałowała psi łeb. ― Wrócę za jakiś czas.

Korytarz był cichy, pusty, pogrążony w ciemności. Małgorzata przyczaiła się przy ścianie, zamarła w bezruchu, nadstawiła ucha. Kroki najbliższego strażnika były coraz trudniejsze do wyłowienia, światełko latarni oddalało się, sunęło po ścianach, zdradzając kierunek w którym szedł. Ścieżka do celu wyglądała na względnie bezpieczną, nieuczęszczaną. Wychyliła się zza rogu, spojrzała w kierunku szerokich schodów prowadzących do archiwum, przywołała w pamięci obraz studiowanej godzinami mapy i skierowała się w przeciwną stronę, w lewą odnogę korytarza.
Było późno, bardzo późno, a jednak mimo tak okropnej pory i wbrew oczekiwaniom, gmach sądu nie był opustoszały, wciąż kręcili się po nim nadgorliwi pracownicy pokroju Tezeusza. Jak na złość, akurat dziś. Jak na złość, akurat teraz.
― Akta sprawy profesora Blaxlanda…
Małgorzata uskoczyła za filar, schowała się w głębszym cieniu, skuliła. Nie minęła chwila, a minęła ją jakaś kobieta, mamrocząc co chwilę o aktach. Wymawiała znajome jadowniczce nazwisko, które szybko skojarzyła z osobą sędziego. To była jego sprawa, wałkował ją od dłuższego czasu. Miała te akta w rękach, tuż po tym jak przeprowadził się do Sorii.
Kobieta zniknęła za rogiem, podążyła tylko sobie znaną ścieżką. Małgorzata trwała jeszcze chwilę w miejscu, w końcu podjęła dalszą wędrówkę. Cel był blisko, gabinet sędziego De Sauvignon - wedle jej informacji - znajdował się na pierwszym piętrze w zachodniej części gmachu. Z zewnątrz widziała okna zaciągnięte zasłonami, materiał słabo przepuszczał pomarańczowy blask świec, zdradzając, że nawet we własne urodziny, w środku nocy, Tezeusz przegrał z pracoholizmem.
Drzwi na końcu korytarza uchyliły się, wypuściły samego solenizanta, jadowniczka ponownie czmychnęła w cień. Sędzia zdecydowanym ruchem przekręcił kluczyk w zamku, szybkim krokiem ruszył w kierunku archiwów. Wydawał się pogrążony w myślach, szczęśliwie dla intruza oderwany od tego, co dzieje się tu i teraz. Małgorzata przyjęła taki obrót spraw z lisim uśmiechem. Odczekała stosowną chwilę, pozwoliła sobie na dwa głębsze oddechy i zwinnie przemknęła do drzwi. Mechanizm, na jej szczęście, nie był nadto skomplikowany, wprawnie potraktowany wytrychem kliknął, odblokował drzwi, wpuścił ją do środka. Nie zawahała się.
Omiotła gabinet spojrzeniem, cichym prychnięciem podsumowała biurko zawalone papierami i piętrzącymi się wieżyczkami akt w papierowych teczkach. Mimo chęci, nie podeszła by przyjrzeć się temu nad czym pracował, ponownie zajęła się zamkiem. Chciała zachować pozory, rozegrać tę rozmowę na własnych warunkach, a do tego potrzebny jej był element zaskoczenia. Mechanizm kliknął ponownie, Małgorzata rozejrzała się raz jeszcze po pomieszczeniu. Krąg światła obejmował biurko i dostawiony dodatkowy stolik na dokumenty, znaczna część gabinetu pogrążona była w ciemności, oferując jej tym samym schronienie i pole do manewru. Skorzystała z zaproszenia głębokiego cienia przy szafie wypełnionej kodeksami, przykucnęła tuż przy meblu, wsparła plecy o chłodną ścianę.
Tezeusz nie kazał jej długo czekać. Ledwie parę minut, nawet nie kwadrans, a zamek wydał z siebie charakterystyczny chrobot, klamka opadła. Sędzia wkroczył do gabinetu pewnie, pod pachą trzymał kolejny plik z dokumentami, ścieżkę oświetlał sobie kagankiem. Małgorzata instynktownie przycisnęła plecy do ściany, wtuliła w bok szafy. Cień nie przerzedł, ukrył jej obecność.
Wicehrabia spokojnie wrócił do biurka, dołożył przyniesione dokumenty na jeden ze stosów i zasiadł w swoim fotelu. Przez krótki moment nie wykonał żadnego ruchu, wpatrywał się w porozkładane papiery, zamyślił nad czymś porządnie. Małgorzata ze swojej aktualnej pozycji mogła obserwować go bez przeszkód. Pozwoliła sobie na przeciągnięcie spojrzeniem po znanym jej profilu, na krótką analizę zachowania. Zwlekała, ale czuła się usprawiedliwiona. Nie widzieli się przecież od dawna, nie rozstali się w przyjaźni i od tamtej pory nie utrzymywali kontaktu poza absolutnie konieczną współpracą na rzecz Gildii, czy wspólnego interesu.
Zaszeleściło otwierane tomiszcze, Tezeusz na dobre wrócił do pracy. Małgorzata pozwoliła sobie jeszcze na krótki moment obserwacji, w końcu podniosła się powoli, ostrożnie. Postąpiła parę kroków w głąb gabinetu, dłonią wsparła się o ścianę, nie chcąc się od niej zbytnio oddalać. Przedstawienie należało zacząć odpowiednio, we właściwym sobie stylu.
Nie przywitała się w klasyczny, dobrze znany sposób. Nie ułożyła mu ręki na ramieniu, jak to miała w zwyczaju, nie zagadnęła na jakiś niezobowiązujący temat. Podkradła się do fotela, zaszła go od pleców i wydobyła z kieszeni list. Cichy szelest papieru zlał się z szurającym po dokumencie piórem.
― Pięć akapitów, dwadzieścia cztery zdania ― szepnęła w końcu Małgorzata, ostatecznie zdradzając swoją obecność. ― Faecem bibat, qui vinum bibit. Czuję się wywołana do tablicy, Ekscelencjo. ― Niedbałym gestem rzuciła urodzinowy list napisany jego własną ręką, papier sfrunął na blat.
Tezeusz wygodniej rozparł się w fotelu i splótł dłonie, niezobowiązująco spojrzał na złożoną kartkę papieru. Czekał.
― Choć przyznam, sposób zaproszenia do rozmowy był doprawdy niecodzienny. ― Małgorzata cofnęła się w cienie, zwalczyła ochotę by pozostać przy nim dłużej.
― Cieszę się, że postanowiłaś skorzystać z okazji, którą ci dałem, Małgosiu. ― Sędzia, zobojętniały i opanowany, ujął list w dłoń, przemknął po literach wzrokiem. ― Wygląda na to, że powinniśmy porozmawiać.
― W rzeczy samej ― potaknęła Małgorzata gdzieś z głębi gabinetu. Jęknęły drzwiczki otwieranej szafki, wicehrabia spojrzał w tamtym kierunku. ― Ale tym razem zrobimy po mojemu, Tezeuszu. Zagramy w otwarte karty, zamiast kryć się gdzieś między wierszami.
― Skoro takie jest twoje życzenie. Zacznę pierwszy: nie słuchasz mnie. I lekceważysz.
― Może sobie na to zasłużyłeś. Nie pomyślałeś o tym?
― Jakby nie patrzeć, pracujemy na wspólny rachunek ― napomniał sędzia, wciąż cierpliwy i wciąż nieporuszony. Zabębnił palcami o udo. ― Mimo tego, że się ostatnio poróżniliśmy, wciąż łączą nas interesy. I przeszłość.
― Łączą nas przede wszystkim sekrety, Tezeuszu ― sprostowała Małgorzata i zostawiła szafkę w spokoju. Korzystając z osłony nocy, przeszła dalej, z pewną dozą przyjemności spostrzegła, że wicehrabia nie ma pojęcia gdzie jej wypatrywać. ― Nie oszukujmy się, tylko one trzymają tę przedziwną relację w jednym kawałku. Inaczej już dawno zwalczylibyśmy się wzajemnie, byleby uchować tajemnice przed odkryciem.
― Gdyby nie te sekrety, wycofałabyś się?
― Cały czas próbuję się wycofać. Uwolnić. Od ciebie i twoich wpływów.
― Łamanie obietnic na pewno ci w tym nie pomoże, a wręcz przeciwnie.
― Żadna to obietnica, kiedy wymuszona jest zgrabną grą słowną ― odpowiedziała mu warknięciem, nagle bliska wyprowadzenia z równowagi. ― Uczepiłeś się tej asesury jak rzep psiego ogona, a ja obiecałam wrócić do tematu tylko dlatego, żebyś dał mi w końcu spokój.
― Czyli nie dość, że łamiesz dane mi słowo, to jeszcze samą obietnicę złożyłaś nieszczerze? ― drążył dalej Tezeusz, wcale nie zamierzając odpuścić tematu tak łatwo.
Jęknęła deska, w gabinecie rozległy się kroki. Szybkie, pewne. Małgorzata wynurzyła się z cienia prosto w krąg światła, wsparła dłońmi o blat biurka. Potraktowała go nieprzyjemnym, ostrzegawczym spojrzeniem.
― Jeśli chciałeś mnie kiedyś zobaczyć w todze, to trzeba było w pierwszej kolejności mi tej możliwości nie blokować. Teraz jest już za późno ― burknęła, w zielonych oczach mignęła irytacja.
Tezeusz uniósł nieznacznie brew, uśmiechnął się brzydko pod nosem. Nie wyglądał na zadowolonego z przebiegu rozmowy, ale Małgorzata nie zamierzała się tym w żadnym wypadku przejmować.
― Nigdy nie jest za późno na edukację ― orzekł chłodno.
― Czasem jednak jest. Teraz nie potrafię już robić nic innego poza zabijaniem. Na twoje zresztą życzenie.
― Och, nie tylko na moje. Na swoje również.
― Co masz na myśli? ― Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc.
Szczęknął mechanizm wysuwanej szuflady, wicehrabia sięgnął w głąb skrytki i wydobył z niej niewielką, szklaną fiolkę. Ostrożnie ułożył ją na blacie. Małgorzata czuła na sobie czujne, osądzające wręcz spojrzenie, ale nie pozwoliła sobie na chociażby moment zawahania, który mógłby odbić się w oczach, czy w wyrazie twarzy. Fiolkę rozpoznała, przed oczami mignęły wspomnienia. Odrzuciła je szybko, usiłując zachować jasność myśli.
― Chciałaś zrobić ze mną to samo co z Igorem? ― ton Tezeusza, choć pozostawał spokojny i neutralny, wydawał się Małgorzacie niebywale złudny.
― Gdybym chciała, to nie oszukujmy się, wykończyłabym cię szybciej. I inną trucizną. ― Wyprostowała się, oderwała dłonie od blatu. Przez chwilę oboje mierzyli się niezbyt przyjemnymi spojrzeniami, w końcu Małgorzata po prostu odwróciła się do Tezeusza plecami. Wsparła biodra o biurko, skrzyżowała ręce na piersi.
― Czyżbyś nie potrafiła odróżnić prawdziwego wroga od tego, kto nim nigdy nie był?
Rozczarowanie. Wyczuła tę subtelną nutę, którą okazjonalnie wplatał w wypowiedź. Przymknęła oczy, westchnęła głęboko i ze zrezygnowaniem.
― Wierz mi, potrafię. Problem polega na tym, że ty sam zdajesz się mnie traktować jak wroga. Jak szkodnika do zwalczenia.
Cisza, być może zaskoczenie. Delikatny dźwięk toczącego się po biurku szkła.
― To nie ja próbowałem cię otruć ― odezwał się w końcu, znów potraktował chłodnym tonem.
― To nie była trucizna.
Parsknięcie. Brzydkie, pozbawione wesołości.
― Czym więc była zawartość fiolki?
― Wiesz czym, ale chcesz mnie zmusić do powiedzenia tego na głos. Ale tak się nie stanie, Tezeuszu.
Znów szczęk mechanizmu szuflady i delikatne puknięcie szkła o drewno. Dowód ponownie otoczyła miękka ciemność skrytki, a sędzia zamilkł, pozwalając by wybrzmiała cisza. Przez dłuższą chwilę trwali na swoich miejscach, pogrążeni w myślach.
― Zwierzę, które traci zaufanie, zaczyna gryźć i kąsać rękę, która je pielęgnuje ― odezwała się w końcu Małgorzata, odstąpiła od biurka. Powolnym, wyważonym krokiem znów odeszła między cienie, w mroki gabinetu.
― Pytanie brzmi: dlaczego zwierzę traci zaufanie, kiedy pielęgnująca je ręka nie wyrządziła mu krzywdy? Nie wywlokła za kark z budy, nie obiła grzbietu kijem? Zwierzę… nie, porzućmy to brzydkie porównanie. Dlaczego tracisz do mnie zaufanie, Małgosiu? Każdy twój sekret jest ze mną bezpieczny.
― Być może po prostu przestaję wierzyć w twoje słowa, Ekscelencjo.
Znów cisza. Tezeusz sięgnął skroni, rozmasował je oszczędnym ruchem.
― Nigdy nie dałem ci powodu, żebyś przestała mi wierzyć.
Małgorzata nie znalazła dobrej odpowiedzi na te słowa, zdecydowała się milczeć. Nie była pewna, czy cała jej znajomość z wicehrabią nie była po prostu kolejną kunsztownie zaplanowaną intrygą w której jej rola ograniczała się jedynie do bycia byle pionkiem. Mógł szumnie mówić o niej jak o wspólniku, o kimś ważnym, ale kiedy dochodziło do spięć, czy awantur, nie pozostawiał żadnych złudzeń. Nie podobało jej się to, ale dopiero teraz, po tylu latach, znalazła w sobie dość odwagi by się otwarcie postawić, odpowiedzieć tą samą kartą. Ostrzeżenie za ostrzeżenie.
Ukłucie szpilki było szybkie, niespodziewane. Tezeusz syknął odruchowo, dłoń drgnęła w pierwotnym odruchu, ale sędzia szybko się opanował, nie pozwolił sobie na ruch. Zacisnął wargi, spróbował przekręcić głowę, ale rozchodząca się po organizmie substancja już wpłynęła na zakres możliwych do wykonania ruchów. Sędzia mrugnął raz, drugi, usilnie starając się zachować przytomność.
Małgorzata wychynęła zza fotela, znów znalazła się w kręgu światła świecy. Wystudiowanym, powolnym ruchem owinęła długą szpilę z powrotem w pasmo materiału, spojrzeniem uważnie śledziła twarz Tezeusza, doszukując się w niej wskazówki co do przemyśleń wicehrabiego. Z opanowaniem obserwowała jak jego oczy tracą ten charakterystyczny błysk, jak głowa – mimo tych usilnych prób – samoistnie opada na bok.
― Zabiorę je… do grobu ― wymamrotał ostatkiem sił, z trudem. I zamilkł.
Zabezpieczona szpilka trafiła do sakiewki przy pasku. Małgorzata przez dłuższą chwilę trwała w bezruchu, nadal przyglądała się Tezeuszowi. Mimo niezliczonych postanowień i złości, nie wytrwała w obojętności zbyt długo. Pochyliła się, czułym gestem odgarnęła przydługawe pasma włosów z jego twarzy, opuszkami palców pogłaskała policzek.
― Ostrzeżenie za ostrzeżenie, Ekscelencjo ― szepnęła, ucałowała miękko sędziowską skroń. ― Mogliśmy inaczej spędzić ten dzień, ale nie pozostawiłeś mi zbytnio wyboru.
Nie odsunęła się od razu, jeszcze chwilę trwała pochylona, nasłuchując. Oddech miał stabilny i głęboki, jak każdy prawidłowy przypadek potraktowania środkiem nasennym. Odchyliła mu nieznacznie głowę, podłożyła drugą dłoń, by nie nadwyrężył karku, obejrzała miejsce po ukłuciu, oceniła obrzęk i kolor skóry. Nic nie wskazywało na to, by miały pojawić się jakieś efekty niepożądane, a jednak mimo tej pewności, ciężko było jej się odsunąć i ostatecznie odejść, zniknąć. Tak dawno się już nie widzieli. Tak dawno nie rozmawiali.
― Nie przyznałabym się do tego, nie na głos, gdybyś był przytomny ― odezwała się po chwili ciążącej ciszy. ― Ale tęsknię za tobą. Za tym przedziwnym układem, który zdawał się działać, ale który ostatecznie nie przetrwał próby czasu i słów. Czasem żałuję. Zdemolowanego gabinetu, rozbitego kałamarza na ścianie i porwanych dokumentów ― urwała, zmieniła uchwyt, ujęła jego twarz w dłonie. Ostrożnie, z wyczuciem. Słowa, które powtarzała w myślach tyle razy nie przeszły jej przez gardło, emocje, które targały nią od czasu kłótni jakby gdzieś uleciały, opuściły ją w kulminacyjnym momencie, pozostawiając pustkę.
― Tyle rzeczy chciałam ci powiedzieć ― szepnęła ― ale słowa są mi nieposłuszne. Nie będę już zakłócać twojego spokoju. Śpij kochany, śpij.
Ostrożnie cofnęła dłonie, pozwoliła bezwładnemu ciału przesunąć się w fotelu, oprzeć, zastygnąć w nowej pozycji. Wyprostowała plecy, sięgnęła spojrzeniem przez ramię, na drzwi, którymi się tu dostała. Nieproszona i niezapowiedziana.
Pozostała jej jeszcze jedna sprawa na tę noc. Dostać się do domu sędziego i pozostawić na biurku drobny upominek. Krótką kartkę z życzeniami i elegancki, srebrny kałamarz. Rekompensatę za tamten, który roztrzaskała mu na ścianie.


sto lat, Teziu ♡
a miało być tak pięknie :c
tytuł: Kayah

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz