niedziela, 9 stycznia 2022

Od Mattii cd. Salomei

— Odnoszę wrażenie, że brak kasty rycerskiej w Sallandirze jest spowodowany tym, jak często występuje tu dar magii — Mattia podjął, idąc niespiesznie u boku Salomei, błądząc wzrokiem po wciąż zmieniającym się wnętrzu wieży. Bywał tu i tam, jednak musiał przyznać, że nigdy wcześniej los nie zaprowadził go do miejsca tak głęboko przesyconego magią i niezwykłością. — W moich stronach bardzo niewielki ułamek społeczeństwa może się posługiwać magią, toteż ci, którzy potrafią sprawnie walczyć bez jej pomocy są na wagę złota.
— Tak, to ma sens — Salomea zamyśliła się na chwilę. — Jednak jaka jest dokładnie różnica między rycerzem a zwykłym konnym wojownikiem? Czy chodzi tylko o posiadany majątek? Urodzenie?
— Między innymi. Odziedziczony z racji urodzenia majątek sprawia, że rycerz może sobie pozwolić na ekwipunek o wiele lepszej jakości, niż przeciętny człowiek, ma też możliwość poświęcić więcej czasu na trening - szermierki, walki z grzbietu konia, łucznictwa, czy jakichkolwiek innych elementów, które wybierze. Również środowisko temu sprzyja. Łatwiej w końcu mieć plac treningowy i nauczyciela fechtunku w zamku ojca, niż na tyłach kamienicy czy zwykłej chałupy. Do tego dochodzi jeszcze kodeks rycerski.
— Ten kodeks - to też dla mnie nowość — odpowiedziała kobieta, rubinowe oczy błysnęły zaciekawieniem.
— To zbiór zasad etycznych i moralnych, którymi rycerz powinien się kierować. Chronić słabszych, odpowiadać na wezwanie suwerena, traktować innych z szacunkiem, zachowywać się godnie i nie przynieść ujmy swemu imieniu.
Salomea szła przez chwilę z milczeniu, Mattia wykorzystał krótki moment, by zerknąć na nią, by przestudiować zamyślony wyraz karmazynowych oczu, przysłoniętych teraz wachlarzem długich rzęs, by prześlizgnąć się spojrzeniem po nieznacznie ściągniętych, purpurowych brwiach.
— To bardzo piękne ideały. Nie wiedziałam, że mogą istnieć wojownicy-szlachcice, którzy się nimi kierują.
Mattia uśmiechnął się nieco smutno.
— Świat byłby piękniejszym miejscem, gdyby faktycznie wszyscy to robili. Jednak tak jak to często bywa, ideały to jedno, a rzeczywistość - zupełnie co innego.
Skryte lejącym się materiałem ramiona opadły, rubinowe spojrzenie uciekło ku podłodze.
— Właściwie… to było do przewidzenia, jednak — zawiesiła głos — nadal trochę szkoda.
— W Gildii, do której wraz z Serafinem należymy, mamy jednego rycerza z prawdziwego zdarzenia. Może los będzie łaskawy i pewnego dnia mogłabyś go poznać — rzucił Mattia, uśmiech zaigrał na jego wargach.
— Może…
Korytarz wieży zakręcił niespodziewanie, znienacka zakończył się wysokimi, ażurowymi wrotami. Za nimi - powódź barw.
Drzwi uchyliły się bezszelestnie, wypuszczając dwójkę na zewnątrz - do zalanego światłem i gorącem ogrodu. Mattia westchnął, gdy uderzyła go fala słonecznego ciepła, a wzrok sam przeskakiwał między rozkwitłymi roślinami, nie potrafiąc zatrzymać się na jednym tylko kwiecie. Przytłaczającej większości nigdy nie widział. Choć lubił spacery po uniwersyteckiej oranżerii - a było to kawałek czasu temu, podczas jego studiów w Toirie - oranżeria zaś słynęła z egzotycznych gatunków, gatunki te nie były widać wystarczająco egzotyczne. Mattia przez pewien czas szedł w milczeniu, podziwiając piękno ogrodu, pozwalając uśmiechowi błąkać się na wargach, a rubinowemu spojrzeniu, którego pozornie nie dostrzegał - na swojej twarzy.
— Jak wrażenia? — zagadnęła po chwili Salomea.
— To doprawdy rajskie i baśniowe miejsce. Nie wiem, czy potrafiłbym nazwać choć jedną z rosnących tu roślin — przyznał, odwracając się. — Nigdy nie nazwałbym się botanikiem, powiedzmy jednak, że bywałem tu i tam, więc zobaczyć taką mnogość zupełnie nowych dla mnie roślin w jednym miejscu to doprawdy wydarzenie. Dziękuję, że zechciałaś pokazać mi ogrody. — Subtelnie skłonił się w podziękowaniu.
Salomea zainteresowała się mijanym murkiem i niewielkim pęknięciem u podstawy.
— Dużo podróżowałeś? — spytała nagle.
— Hm, zapewne więcej, niż przeciętny człowiek, jednak mniej, niż bym sobie tego życzył — odparł gładko. — Sallandira to pierwsze miejsce poza granicami Iferii, które odwiedziłem.
Szum fontanny wkradł się w panującą ciszę. Salomea skręciła, dźwięk wody narastał.
— Wracając jeszcze do poprzedniego tematu… Nadal mam pewien problem z wyobrażeniem sobie, na ile hrabia odpowiada paszy.
Usta Mattii zadrżały niemal niezauważalnie. Pasza.
— A co dokładnie chciałabyś usłyszeć?
— Może... — Astrolożka zaczęła nieco niepewnie. — Może coś o ziemiach twej rodziny? Czy są żyzne i rozległe, czy są tam oazy i stada wielbłądów? Czy przebiegają przez nie szlaki handlowe lub są tam jakieś większe miasta?
I tak, jak Mattia nie miał problemów z odpowiadaniem na pytania dotyczące ziem swego rodu, tak teraz na chwilę zaniemówił, na jego twarzy pojawił się podszyty zagubieniem uśmiech.
— Obawiam się, że odpowiedź na to pytanie będzie wymagała nieco obszerniejszej dyskusji. Jeśli pozwolisz, może usiądziemy?
Zajęli miejsce przy fontannie. Jasny piaskowiec, choć ocieniony liśćmi nienazwanych roślin, zdawał się rozgrzany, niczym coś żywego, nie zaś martwa skała. Mattia zanurzył dłoń w fontannie, woda przyjemnie chłodziła jego palce.
— Otóż ziemie mojego rodu obejmują sporą część pasma górskiego. To wysokie, granitowe góry, w większej partii cały rok leży na nich śnieg.
Salomea przechyliła nieco głowę, ściągnęła brwi, nie odrywała spojrzenia do Mattii. Astrolog kontynuował.
— Nie powiedziałbym, by były to żyzne ziemie, jednak doliny są trawiaste, ludzie pasą tam owce i kozy. Oazy… obawiam się, że nie mamy czegoś takiego w Iferii, tak samo jak i wielbłądów. — Roześmiał się. — Zaś co do szlaków handlowych i miast, hm… U stóp Monte Cervino, gdzie znajduje się siedziba mego rodu, leży Lucerna - to niewielkie miasto, jednak obowiązkowy punkt podróży dla wszystkich, którzy próbują przedrzeć się przez Białe Turnie.
Salomea splotła dłonie, materiał szaty szybko skrył zdobiące palce złote pierścionki. Mattia rozpoznawał już to skierowane w jakiś pozornie losowy punkt przestrzeni spojrzenie. Kobieta nad czymś intensywnie myślała. Nie chcąc zostać zdegradowanym z przezabawnej rangi paszy - bo w końcu okazało się, że licznych oaz i żyznych ziem nie posiadał - Mattia kontynuował.
— Powiedziałbym, że bogactwo i wpływy mojej rodziny nie leżą tak bardzo w dobrach materialnych w rodzaju ziem, miast czy wielbłądów, ale raczej… w rodowej tradycji związanej z astrologią i samym Castello Stellato. Tak się oficjalnie nazywa siedziba mego rodu - Gwiezdny Zamek.
— Czyli cały twój ród para się astrologią? — spytała Salomea, znów przekrzywiając głowę we wdzięcznym geście.
— Owszem. Castello to na dobrą sprawę obserwatorium astrologiczne - umiejscowione na szczycie najwyższej góry, z olbrzymim teleskopem wciąż wycelowanym w niebo, z biblioteką pełną ksiąg o astrologii i kilkoma pracowniami, gdzie można pochylić się nad mapami nieba, przestudiować wróżby z kart tarota lub w skupieniu patrzeć w szklaną kulę. Jeśli ktoś ma takie życzenie, może przybyć do Castello i zadać pytania o przyszłość swoją lub swojej rodziny, jednakże… na to stać nielicznych, mówiąc najoględniej.
— Czyli tak właściwie… Castello Stellato to trochę jak zamek, a trochę jak Wieża Astrologii — podsumowała Salomea, w końcu dopasowując nieznane do tego, co już znała. — Trudno mi jednak wyobrazić sobie góry i śnieg.
Mattia uniósł brew, nabrał powietrza by coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Uśmiechnął się za to szelmowsko.
— Mówi się, że obraz starcza za tysiąc słów. Jeśli gdzieś w wieży znalazłoby się nieco farb, tuszu i jakieś kartki, z chęcią narysowałbym dla ciebie kilka widoków z moich rodzinnych stron.
Purpurowe brwi powędrowały w górę.
— Malujesz?
— Hobbystycznie. Wystarczająco, by wiarygodnie przedstawić pejzaż, jednak sztuką wysokich lotów bym tego nie nazwał.
— To zawsze jakaś przydatna umiejętność…
Mattia uśmiechnął się w podziękowaniu, przez chwilę znów panowała cisza. Astrolog wrócił myślami do poprzednich słów Salomei, przypomniał sobie, że nie przybył przecież do wieży po to, by prowadzić niezobowiązującą konwersację o rycerzach, wielbłądach i malarstwie.
— Imię Akshana padło wcześniej w rozmowie, jednak nie było okazji mi o niego zapytać. — Mattia odgarnął grzywkę. Nie pogardziłby lekkim powiewem wiatru, powietrze zdawało się tak sennie nieruchome. — Czy to… również rezydujący tutaj mag?
— Tak, Akshan jest rasaahirem - strażnikiem Wieży Arcymaga - tak samo jak ja.
— Hm, kolejne nowe słowo — westchnął Mattia.
— Również zabawne?
— Ależ nie, tym razem brzmi… po prostu egzotycznie. Niemniej jednak - ciekawi mnie, na czym polegają obowiązki rasaahira i, jeśli wolno mi będzie zadać tak bezpośrednie pytanie, czego mam się spodziewać po Akshanie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz