czwartek, 13 stycznia 2022

Od Michelle cd. Hotaru

— Poprosił cię o pilnowanie Magistra. Krokodyla — powtórzyła wolno Michelle, choć już to pierwsze słowo niosło ogromną porcję naddatku. Gdyby uniosła brwi jeszcze trochę wyżej, zapewne uciekłyby z czoła. — Czy on nie ma wstydu? — Hotaru już szykowała się do odpowiedzi, ale weterynarz dopiero się rozkręcała. — Po pierwsze, jak się już bierze zwierzę, to się powinno zdawać sprawę z odpowiedzialności, która spoczywa na właścicielu. Nie można sobie nim ot tak żonglować po gildyjczykach, to jest co najmniej skrajnie ryzykowne, a wiedzcie, ja tego słowa rzadko używam. Był już Isidoro, teraz ty, boję się myśleć, co będzie dalej. Bo nie zdziwię się, jak wkręci w opiekę jeszcze Pelcię albo Novę. Żeby nie było, nie mówię, że któraś z was by sobie nie poradziła — weterynarz szczerze ceniła opanowanie Hotaru. Nawet jeśli prośba wyszła od Serafina, kobieta wątpiła, by każdy zdołał podjąć się takiego zadania. — Ale z takimi egzotycznymi, dużymi i... hmm, zębiastymi, to lepiej ostrożnie. Piękną ma tę paszczę, ale zamiast swetra to by mu się chyba kaganiec przydał. Robią teraz całkiem dobre, wygodne, łusek by mu na pewno nie obtarły.
— Serafin po prostu prosił, bym się nim zajęła — powtórzyła tancerka. — Mówił, że ostatnimi czasy złagodniał, ale zrobił się też bardziej osowiały.
— O, czyli jednak czasem się spojrzy na pupila?
— ...i prosił też, bym znalazła kogoś, kto da radę sprawdzić, co mu jest i znaleźć rozwiązanie.
Brunetka odgarnęła loki z twarzy, przypomniała sobie zwierzaka maga - musiała przyznać, że był piękny. Nie odmawiała nigdy, gdy w perspektywie miała zajęcie się kolejnym stworzeniem, choćby nie wiadomo jak zielonym i pote ncjalnie agresywnym - bo, po pierwsze, zieleń była jej ulubionym kolorem, a po drugie, z różnymi agresorami miała już do czynienia, skóra na rękach i szyi nosiła liczne ślady spotkań, zarówno świeże jak i już zabliźnione, z co bardziej żywiołowymi pacjentami.
Teraz wreszcie odetchnęła, choć ręce pozostały skrzyżowane na piersi. Myśli płynęły już wartkim strumieniem skierowane na temat opieki nad krokodylem, tymczasowo opuściły wątek Serafina. Przypomniała sobie, że Lea była na misji z magiem i wolała sobie nawet nie wyobrażać, co mogło się tam dziać, teraz jeszcze na dokładkę dowiadywała się takich oto nowinek.
— Jak on w ogóle znosi tę pogodę? — zmarszczyła brwi. — Znaczy, to gad jednak jest, zmiennocieplny i w ogóle, więc powinien tam wszystko ładnie regulować przez wygrzewanie się na słońcu, no i sweter od Isidoro. A jak taki mróz, to jednak z tym są problemy, więc powinien właśnie być taki ospały.
— Być może to tylko kwestia pory roku — przyznała tancerka. — Choć dużo czasu spędza też w budynku gildii, a tam jest dość ciepło.
— Zatem podejrzewam, że trzeba będzie się zapoznać z pacjentem — strzeliła kostkami w palcach dłoni, zgarnęła do tyłu niesforne loki. Poklepała jeszcze ostatni raz szyję Bambiego, czujne oko omotało zaczerwienioną skórę ucha.
— Za dwa dni nie powinno być już śladu — oceniła, z jednej ze swoich niezliczonych kieszeni wyjęła zabraną zawczasu maść. — Nic mu nie będzie, oby go tylko teraz nie zadrasnął.
Jelonek zastrzygł uchem, parsknął nieco niezadowolony, gdy długie palce badały uwrażliwioną skórę, skoro jednak zabiegi przyniosły pewną ulgę, nie zaprotestował - początkowo odsuwał się i dopiero po pewnym czasie Ayrenn namówiła go, by zgodził się dać szansę Michelle, ona z kolei po uzyskaniu (nieco niechętnego) przyzwolenia, nie czekała ani chwili, by przystąpić do leczenia, pożegnały się zatem z elfką. — W twoich stronach są może podobne istoty? — zagaiła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz