środa, 12 stycznia 2022

Od Salomei cd. Mattii

Zgodnie z sugestią, Salomea postanowiła, że resztę dnia spędzą poza Wieżą. Pomysł by pokazać Mattii nie tylko magiczne mury i iluzje wydawał jej się dobry, zwłaszcza, że zwiedzenie miasta i wybrzeża mogło dać astrologowi jako takie pojęcie o tym, co może go spotkać na przyjęciu.
Wylądowali w Kassayarze, dalekim mieście na północy, leżącym u wybrzeży oceanu, sąsiadującym z deltą rzeki Akhmu. Portal, który wciągnął ich po stronie wieży arcymaga, zwrócił im wolność w niewielkiej, pozbawionej okien sali utrzymanej w surowym klimacie. Półmrok rozświetlały jedynie rozliczne gliniane kaganki poustawiane w każdym możliwym miejscu. W sali panowała dziwna atmosfera, pełna tajemnic i lekkiego niepokoju.
Ledwie postawili pierwsze kroki, a do pomieszczenia wkroczył strażnik. Nie miał jednak broni, w każdym razie – nie powszechnie dostępnej i nie widocznej. Salomea skinęła mu głową, od razu sięgnęła to płóciennej, kolorowej torby zabranej z wieży, wydobyła stamtąd odbity w złotym krążku symbol przedstawiający pozwijaną kobrę szykującą się do ataku. Przy drapieżniku znajdowały się dwa symbole – u góry widniał sierp księżyca, na dole zwierzęcia strzegła wieloramienna gwiazda. Wystarczyło ledwie spojrzenie stróża, by wszystko stało się jasne, a Salomea i Mattia – przepuszczeni dalej bez zbędnych pytań.
Wyszli z półmroku prosto w ostre światło dnia, prosto w śmiertelny gorąc, prosto na środek zatłoczonej ulicy.
― Co to był za symbol? ― zainteresował się Mattia, przytłoczony gorącem dnia. Powachlował się dłonią, westchnął głębiej, ale niewiele to dało.
― Symbol raashira ― wyjaśniła gładko Salomea. ― Otwiera ścieżki i drzwi zamknięte dla przeciętnych śmiertelników. Bez niego musielibyśmy się wpisać na listę przejść, takie tam bla-bla i niepotrzebna biurokracja. Mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż wypełnianie papierów drobnym druczkiem.
― Masz jakiś konkretny plan na tę wycieczkę?
― Powiedzmy. ― Karmazynowe oko błysnęło zawadiacko, zdradziło ukryty przed światem uśmiech. ― Na razie dobrze będzie jak przebijemy się przez ruch na ulicy i nie zostaniemy przy okazji stratowani. Dziś dzień targowy, może być ciężko.
Przeszli ledwie kawałek, udało im się wmieszać w tłum handlarzy, tragarzy, jucznych zwierząt i tym podobnych historii, a już trzeba było odskakiwać na bok, bo komuś zerwał się wielbłąd i pogalopował ulicą w nieznane, rozwalając przy okazji porozstawiane krzywo kramy, skrzynki i kosze z owocami. Podniosła się ogólna wrzawa, ktoś się przewrócił, ktoś rozkaszlał od nadmiaru kurzu.
― Czy to zawsze tak wygląda? ― spytał Mattia, także kaszląc i mrużąc podrażnione oczy.
― W dni targowe niestety tak. Ale i tak dobrze, że nie ma słoni. Wtedy to dopiero by było. ― Salomea mocniej naciągnęła otulający włosy szal, poprawiła woalkę osłaniającą twarz. Przez zwiewny materiał była w nieco lepszej sytuacji niż inni, ale i jej pobyt na ulicy nie sprawiał przyjemności.
Po szybkiej analizie położenia i przypomnieniu sobie skrótów i ścieżek miasta, skinęła dłonią na astrologa. Przeszli jeszcze kawałek po głównym trakcie (tym razem nie zagroził im żaden wielbłąd) i odbili pomiędzy budynki z gliny i kamienia; biedne, surowe, do bólu praktyczne. Z prostokątnych dziur w ścianach czasem spoglądały na nich obce oczy, szum i krzyki typowe dla centralnej części ucichły. W oddali niósł się łagodny szum fal oceanu.
― Wiesz, że pierwsze spotkanie z wielbłądem to pewnego rodzaju… wróżba? ― zagadnęła go po dłuższej chwili, kiedy znaleźli się w zdecydowanie porządniejszej dzielnicy. Pomiędzy budynkami rozciągnięte były baldachimy materiału, okolica zdobiona była licznymi krzewami i karłowatymi drzewkami, w powietrzu krążyły niewielkie, kolorowe papużki świergotając wesoło.
― Brzmi bardzo interesująco ― parsknął Mattia. ― Czego mogę się dowiedzieć na jej podstawie?
― Cóż ― Salomea musnęła palcami sztywne listki drzewka oliwnego. ― Biorąc pod uwagę, że prawie cię stratowano, to powiedziałabym, że czeka cię w życiu dużo niespodzianek na które będziesz musiał reagować w bardzo okrojonym zakresie czasu, ale brzmi to tak bardzo banalnie, że aż mi wstyd.
― Wstyd? ― w głosie astrologa przebrzmiało zdumienie. ― Za co, tak właściwie?
― Za banał ― wyjaśniła krótko, splotła dłonie ze sobą. ― Pewnie w Iferii są poważne wróżby, a nie jakieś… wielbłądy.
― Zdziwiłabyś się zatem, bo i tam spotkać można szereg banałów. Chociażby weźmy wróżbę z lustrem. Wiesz, że jeśli je przez przypadek stłuczesz, to czeka cię siedem lat nieszczęścia?
― Pff, przecież to…
― Absurd? ― zaśmiał się miękko Mattia. ― W rzeczy samej. I banał, czyż nie?
― No dobrze, ale stopniem swojej banalności jednak nie przebija pędzących wielbłądów.
Łysy kot przeciął im drogę, umknął w krzaki. Mattia uśmiechnął się, przypomniawszy sobie kolejny wróżbiarski absurd.
― A wiesz, że przebiegający drogę czarny kot, to zwiastun okropnego pecha?
― Zatem każdy mieszkaniec Sallandiry ma wiecznego pecha. Przecież u nas roi się od kotów ― parsknęła Salomea, w końcu godząc się z porównywalnym poziomem absurdu w obu krajach.
― Czemu tak właściwie się od nich roi? To ze względu na myszy, lub inne gryzonie?
― Poniekąd ― potaknęła. ― Ale koty to także ucieleśnieni wysłannicy bogini Ouei, mają u nas status świętego stworzenia, nie można ich zabijać, ani ich niepokoić.
― Interesujące.
― Każda rodzina pragnie mieć takiego stróża w swoim domostwie; nie tylko zapoluje na mysz, czy węża, ale i sprawi, że dom będzie pod jej opieką. Kiedy taki kot umrze, ma wyprawiany pogrzeb, rodzina przechodzi okres żałoby, a później rozgląda się za kolejnym. W końcu błogosławieństwa Ouei są potrzebne.
― Czego boginią jest Ouei?
― Uzdrowienia i ogniska domowego. Choć w niektórych rejonach, znacznie bliżej Al―Iskahaty, wierzy się także, że kiedyś była także patronką chorób, plag i wojny. To jednak bardzo dawne dzieje, grobowce niewiele mówią na ten temat, a zachowane papirusy jeszcze bardziej utrudniają sprawę. Starożytni mieli w zwyczaju przypisywać dowolną moc dowolnemu bogu, głównie na podstawie własnego kaprysu ― w głos astrolożki wkradł się cień irytacji. ― Ale nie mów tego na przyjęciu pod żadnym pozorem, zjedzą cię tam wyznawcy teorii starych papirusów. ― Machnęła dłonią, dając upust złości.
― Dużo wiesz na ten temat ― zauważył Mattia łagodnie. ― To z konieczności, bo tego wymaga twoja rola w Wieży?
Salomea zamyśliła się na moment.
― To bardziej moje… zainteresowanie. Historia szeroko pojęta i badanie ruin, odkopywanie skamielin. Pod Sallandirą znajduje się cały, szeroki kompleks i sieć miast, które tylko czekają na odkrycie, ale jak to już z takimi skarbami bywa, trudno cokolwiek tam zrobić.
― To niebezpieczne miejsce?
― Nawet nie wiesz jak bardzo ― zawiesiła głos, uniosła spojrzenie ku górze. Nad nimi przefrunęła kolejna kolorowa papużka. ― Wydaje mi się, że wspominałam ci na początku, że w wieży arcymaga stacjonują pewni badacze i to do ich zadań właśnie należy badanie tego kompleksu. Kiedyś do nich należałam, ale potem…
Znów to samo, ślepy zaułek w rozmowie. Salomea się zacięła, stanęła w miejscu. Umknęła wzrokiem gdzieś w bok, Mattia dotknął jej ramienia.
― Nie musisz kontynuować, jeśli…
― Kiedyś do nich należałam, ale wydarzył się wypadek ― wypaliła, odwracając ku niemu twarz. W czerwonych oczach mignął upór, mignął ból związany z przeszłością. ― Dużo magów wtedy zginęło, niewielu przeżyło. Ja przeżyłam, ale w ruinach było wtedy coś co… ― Wykonała bliżej nieokreślony gest dłońmi, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa. ― Nie wiem. Zabrało mi magię. Powinieneś wiedzieć, na bankiecie na pewno ktoś na ten temat wspomni.
Astrolog przez krótką chwilę milczał, szczerze zaskoczony ujawnionym mu sekretem i jego rzeczywistą wagą, boleśnie świadom tego jak dużo musiało ją to kosztować.
― Dziękuję, że się tym podzieliłaś… ― odezwał się w końcu.
Salomea przez chwilę znów milczała, doszukując się prawdy w jego oczach. Astrolog nie zmienił jednak swojego podejścia, błękit nie krył w sobie negatywnego nastawienia, którego się spodziewała. Znalazła tam jedynie zaskoczenie, szczere i głębokie, sięgające serca.
― Łatwo nie było ― powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. ― Dużo osób o tym wie, ale tylko paru z nich powiedziałam z własnej woli. Choć teraz jest mi jakoś… nieoczekiwanie lżej? ― Uniosła brew, niepewna tego co właściwie w danym momencie czuje. ― No i spodziewałam się chyba jakiejś dezaprobaty.
― Dezaprobaty? ― Mattia pokręcił głową. ― Nie patrzę na ludzi pod kątem mocy, czy tego, co posiadają.
― Zatem twój światopogląd różni się diametralnie od tego, który jest mi znany. Tutaj albo masz pozycję, albo masz moc. Albo jesteś nikim.
Spojrzenie zdradziło towarzyszący jej cierpki uśmiech.
― Kluczymy tymi uliczkami i kluczymy, a ja nawet nie spytałam cię, co byś chciał zobaczyć. ― Westchnęła głęboko, zmieniając temat na przyjemniejszy i zdecydowanie lżejszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz