piątek, 7 stycznia 2022

Od Isidoro cd. Serafina

Isidoro odetchnął głębiej - pierwszy raz od długiego czasu. Miał wrażenie, że jego dusza i serce, do tej pory ściśnięte, niemalże zmiażdżone lodowatym ciężarem, zaczynają się rozprężać, powracając do swego pierwotnego kształtu. Wciąż noszące ślady obojętności, wciąż obolałe od raniących słów, regenerowały się i odradzały.
Przez pewien czas panowała między nimi cisza, tym razem jednak niosłą ona w sobie to samo niewymuszone ciepło, które było tam wcześniej, nim Serafin postanowił, że dla astrologa lepiej będzie odejść i podążyć własną ścieżką. A potem astrolog wstał, podszedł do szafki, wyjął z niej jakiejś przedmioty i wrócił do Serafina. Rozłożył wszystko na stole - gruby, haftowany materiał, trzy świece oraz srebrne lustro o dziwnej, geometrycznej ramie.
Czarnoksiężnik podkręcił wąsa, otaksował wzrokiem rzeczy. Krótki moment gdy mężczyzna ukazał fragment swego serca minął bezpowrotnie. Teraz - była tylko magia, tylko przyszłość czająca się za rogiem i bitwy, które trzeba było wygrać z dziwką Fortuną. Albo - wypełnić wolę przeznaczenia.
— Wcześniej nie używałeś lustra — zauważył książę, skinąwszy na przedmiot. Ten podleciał posłusznie do niego, pozwolił obejrzeć się z bliska. Potem wrócił na stół, wprost na haftowana płachtę.
— Nie, wcześniej tego nie robiłem.
Serafin zmarszczył brwi.
— Czyli - nie masz doświadczenia.
— Bądź spokojny. Dzisiaj wszystko się powiedzie.
Uśmiech, miękki, może nieco enigmatyczny, błąkał się po twarzy astrologa. Ten sam, który zapowiadał, że tego wieczoru dotrą już do karczmy, że zdążą przed deszczem, że wszystko będzie dobrze. A potem - faktycznie było dobrze. Czarnoksiężnik westchnął, pokręcił ze zrezygnowaniem głową. Tymczasem zaś astrolog poprawił lustro, by leżało na płachcie pod odpowiednim kątem, ustawił świeczki w lichtarzach, zapalił knoty. Trzy ogniki rozlały złoty blask na lustro, Isidoro przeszedł po obserwatorium, pozasłaniał okna.
I było tak, jak tamtego wieczoru, w noc Parady Bogów, w bibliotece. Wszechogarniające ciemności rozświetlone złotem, czarnoksiężnik i astrolog połączeni magią, tajemniczą nicią przeznaczenia. Jednak tym razem - w sercu Isidoro nie było niepewności ani obaw.
— Połóż rękę tutaj — przykazał, a złoty szpon wylądował na ramieniu haftowanej gwiazdy. Na drugim ramieniu Isidoro ułożył wciąż zwinięty list. Na trzecim zaś położył swoją lewą dłoń.
— W pewnym momencie wróżba poprosi cię o nieco magii — dodał astrolog.
— Po co?
— Wszystko będzie dotyczyło ciebie, twoich spraw, twego kraju. Wróżba będzie potrzebowała więc czegoś twojego, a co jest bardziej twoje, niż twa magia?
— Hm, ma to sens. I niech zgadnę - będę wiedział, kiedy to nastąpi?
— Oczywiście.
Zapadła cisza, Isidoro opuścił głowę, przymknął oczy, koncentrując się. A gdy je otworzył, próżno było szukać w nich znajomego szafiru. Zasnute całkowicie gwiezdną bielą, nie widziały już żadnego tu-i-teraz. Była tylko przyszłość i wszystkie jej warianty, zmieniające się niczym w kalejdoskopie, mniej czy bardziej prawdopodobne. Złote ognie zmieniły się w chłodne, srebrne słupy, a gładka powierzchnia lustra zmarszczyła się, zawibrowała, zalśniła bezkresną głębią. Geometryczne zdobienia ramy rozjarzyły się nieopisanym, nieznanym zwykłym ludziom kolorem, stopiły z misternym haftem, tworząc rozmywającą wzrok figurę. Gwiezdna magia spłynęła z dłoni astrologa, sięgnęła złotych szponów, sięgnęła i opatrzonego pieczęcią zwoju. Isidoro nabrał tchu. I zamarł.
Jego ciało się nie poruszało, nawet klatka piersiowa znieruchomiała. Umysł jednak mknął przed siebie, lecąc wśród wrażeń i wspomnień, które dopiero miały nadejść. Śledził pajęcze nitki powiązań, rozważał, której szarpnięcie mogło doprowadzić go do katastrofy. Gdzie należało szukać pomocy, które miejsca omijać, gdzie podążyć. Jakie wybory podjąć, by na końcu drogi można było spojrzeć wstecz i powiedzieć, że wszystko się udało.
Przyszłość, skomplikowana bardziej niż najtrudniejszy labirynt, włączała do równania nieprawdopodobną liczbę zmiennych. Nowe informacje, nowe osoby, których Isidoro jeszcze nie znał, a które miały stać się mu naprawdę bliskie, do tego kraina znana jedynie z baśni, opowieści. Isidoro sunął dalej wśród bezmiaru możliwości, niczym latarnię morską mając ciepło pustynnej aury, której oszczędnie sięgał.
A potem wszystko ustało. Astrolog wypuścił oddech, zamknął oczy. A gdy je otworzył, były już takie, jak zawsze - szafirowe, przytomne, podbarwione łagodnością i uśmiechem.
Serafin zmierzył go spojrzeniem, na dnie onyksu lśniło odbite od świec złoto.
— Pracowałeś nad sobą — mruknął, cofając dłoń z maty.
— Miałem… mam dobrego nauczyciela.
Książę prychnął.
— Masz najlepszego.
Isidoro uśmiechnął się nieco szerzej.
Zaraz jednak wrócił do tego, co czekało ich obu i do wyjaśniania swojej wróżby.
— Jak to - Mattia też? — Serafin zmarszczył brwi, wsunął dłonie w rękawy szaty. — Nie wiem, jak miałby się przydać do odbudowania Wieży. Z tego, co mi wiadomo, twój brat nie ma w sobie krzty magii, będzie całkowicie nieprzydatny.
Astrolog pokręcił głową.
— Nie możesz robić wszystkiego w pojedynkę, Serafinie.
— Oczywiście, że mogę.
— Ale być w kilku miejscach na raz - to już chyba nie.
Książę machnął szponami, nie kontynuował tematu. Astrolog znów się odezwał.
— Chodzi o sayidów. Nie masz u swojego boku nikogo na tyle biegłego w słowach i dworskiej etykiecie, by poradził sobie z dyplomacją.
— Dyplomacją? Nie będę niczego udowadniał tym bęcwałom, ani tym bardziej ich do czegokolwiek przekonywał. Jeśli chcą zachowywać się jak banda durnych bachorów, niech to robią. — Zmarszczył brwi. — Nie cierpię dzieci.
— I właśnie tym zajmie się Mattia, on sobie z nimi świetnie poradzi. My zaś - zajmiemy się odbudową Wieży. To będzie bardzo trudne zadanie.
Zapadła chwila ciszy, Serafin wysunął dłonie z rękawów, oparł je ponownie na stole. Złoty szpon zaczął wybijać powolny rytm.
— Domyślam się. — Westchnął, wrócił wzrokiem do Isidoro. — A co na to twój brat? Nie ma żadnego powodu, by gdziekolwiek ze mną pójść i zajmować się moimi sprawami.
— Ma powód. Zrobi to, jeśli go poproszę.
— A ile serca włoży w cudzą sprawę?
— Całe. A to dużo.
Znów cisza, Serafin odchylił się na krześle, pogładził krótką brodę.
— Wciąż nie powiedziałeś mu o swoim darze. Jak długo zamierzasz trzymać go jeszcze w niewiedzy.
— Półtorej godziny — odparł Isidoro splatając dłonie. Po chwili rozplótł je, zaczął skubać rękaw. — Będziemy musieli sobie dużo wyjaśnić.
— Pozostaje mi życzyć powodzenia — mruknął książę, w jego słowach nie było już jednak obojętności.
Isidoro wstał, zaczął zbierać ze stołu utensylia. Serafin wziął z powrotem list, już miał również wstać, zbierać się do wyjścia. Zrezygnował, odezwał się.
— Musisz przekłuć sobie ucho — zakomenderował. — Nie znasz języka, a musisz umieć się dogadać. Nie mogę być cały czas twym tłumaczem - zrobię dla ciebie kolczyk. Taki, jak sam noszę i jaki ma Serafina.
Isidoro schował lichtarze, odwrócił się.
— Dziękuję. Ale powinieneś zrobić też kolczyk dla Mattii.
Serafin zmarszczył brwi.
— Nie rozdaję takich rzeczy na prawo i lewo.
— Wiem. Ale jeśli Mattia ma się porozumieć z sayidami, nie może robić tego zawsze przez tłumacza, ani ograniczać się do podstawowych zwrotów, których zdoła się nauczyć w parę dni. — Isidoro podszedł bliżej. — Serafinie?
— Twoje argumenty mają sens. Rozważę — odparł, przebiegając wzrokiem od ozdobionego w gwiazdki i księżyce płaszcza Isidoro, do torby ze sprzączką w kształcie słońca pozostawionej przez Mattię. — W takim razie - porozmawiamy o wszystkim we trójkę. Jak już uporasz się ze swoim bratem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz