niedziela, 16 stycznia 2022

Od Sophie - Dla właściciela krokodyla

Według Sophie przedpołudnie stanowiło dobry czas na plany i projekty. Z jednej strony umysł zbudził się poranną kawą, z drugiej zaś nie zdążył jeszcze zmęczyć wszystkimi zajęciami, które bezlitośnie przygotowywała dla niego Sophie.
Alchemiczka siedziała w laboratorium, co jakiś czas zerkała na aparaturę. Kolumna chromatograficzna wymagała od czasu do czasu, by dodała eluentu - poza tym eksperyment robił się właściwie sam. Kobieta poświęcała więc uwagę kartkom, które miała przed sobą, a po których zapamiętale kreśliła coś rysikiem. Trudno było powiedzieć, co właściwie się tam znajdowało - niby projekt jakiegoś tworu, ale do czego miałby służyć? To pozostawało tajemnicą. Alchemiczka intensywnie notowała, by po chwili westchnąć, mruknąć coś pod nosem, skreślić ostatnie wpisy. Podrapała się rysikiem po skroni, w skupieniu spojrzała na swoje dzieło. I znów zaczęła coś notować, kreślić, rysować. Przez kolumnę chromatograficzną przepływały z wolna kolorowe paski. Wielki arkusz stopniowo pokrywał się wzorami, schematami.
Nauka rzadko kiedy postępowała wielkimi zrywami. Lwią część wyników otrzymywano ciężką pracą. Formułowanie problemu badawczego, określenie każdego z etapów, jaki był do pokonania, staranny podział pracy, planowanie - również opcji awaryjnych, kiedy coś nie wyjdzie. Wszystko to składało się na drogę, jaką naukowiec musiał przejść od konceptu, który pojawił się w jego głowie podczas mycia zębów, aż do momentu, gdy publikacja z jego nazwiskiem ukazywała się w czasopiśmie - jeśli oczywiście coś po drodze się nie posypało i cały projekt nie kończył się jedną wielką porażką. Sophie zaś miała czas, miejsce, sprzęt, odczynniki i całą Gildię do pomocy i konsultacji, jeśli miałaby problemy lub wątpliwości.
W jej przypadku porażka nie wchodziła w grę.
Alchemiczka zerknęła na dwa stojące na biurku słoiczki. Jeden zawierał drobny proszek bieli tytanowej, drugi zaś - czarny pył węglowy. Razem potrafił stworzyć minerał, który magazynował i przewodził magię równie dobrze, co i diament, pozostawał tylko jeden problem. Taki sam, jak zawsze przy tworzeniu minerałów syntetycznych.
Warunki.
Najgłębsze warstwy skał, gdzie rodziły się bezcenne kamienie szlachetne, porażały ciśnieniem trących o siebie płyt tektonicznych i destruktywnym gorącem płynącej leniwie magmy. Nie do osiągnięcia normalnymi metodami, jednak dla alchemika nie istniało coś takiego jak metody normalne i nienormalne. Po prostu niektóre wymagały nieco więcej środków ostrożności, czasem trzeba było przy nich trochę kombinować. Sophie w zamyśleniu zastukała rysikiem w przejrzyste szkło słoików.
— Termit — mruknęła, na jej twarz wypłynął uśmiech.


Trzy ruchy łopatą wystarczyły, by alchemiczka uświadomiła sobie, jak kiepski był to pomysł. Musiała starannie okopać całe miejsce syntezy, jednak jako osoba nienawykła do jakiejkolwiek pracy wymagającej użycia mięśni, poległa już na starcie. Pokonała ją zmrożona ziemia, twarda niczym lita skała, i zwały śniegu, sięgające niewysokiej kobiecie prawie po kolana.
Na szczęście Gildia posiadała w swoich szeregach osobę, która każdą prośbę o pomoc wychodzącą od niewiasty kwitowała nieco speszonym „tak, oczywiście", toteż ledwie jeden uśmiech później Sophie patrzyła już, jak Antares krzepko zasuwa z łopatą, tworząc wokół miejsca syntezy bardzo zgrabną fosę.
— Nalać tu potem wody? — spytał, kończąc wykopki i wspierając dłoń na łopacie. Nawet się nie zasapał.
— Nie, wodę by rozerwało i wszyscy wylecielibyśmy w powietrze — odparła alchemiczka, sprawiając, że twarz rycerza przybrała zabawny wyraz. — Są warunki, w których ogień można zgasić wodą, a są takie, że woda staje się paliwem.
To nie pomogło - Antares kiwał głową, jednak bez przekonania. Tymczasem zaś Sophie zajęła się ustawianiem wszystkiego potrzebnego do syntezy. Na starannie rozkopanej i ubitej ziemi znalazły się proszki o podejrzanej barwie, skrzące się w popołudniowym słońcu. Ni to garści kolorowej soli, ni to jakieś opiłki - alchemiczka usypywała z nich coś, co mogło być równie dobrze jakimś czarnomagicznym glifem, co i dziecięcą igraszką. Kobieta wydobyła z fartucha pudełko, coś w środku zagrzechotało sucho. Sophie wyjęła zapałkę.
— Plan jest taki. Ja zapalam, a potem uciekamy.
— Uciekamy? — Brwi rycerza się ściągnęły.
— Dokonujemy taktycznego przemieszczenia na z góry upatrzone pozycje — Alchemiczka wskazała głową ziemny nasyp, który powstał z tego, co Antares wykopał z fosy. — O, tam.
Zapałka przemknęła po drasce, ogień rozbłysł na jej końcu. Sophie przytknęła go do splecionego, czarnego knota. Ten trzasnął, westchnął, zaskwierczał i poniósł iskrę dalej, ku barwnym proszkom.
— Wiejemy!
Sophie pociągnęła za sobą rycerza, oboje zaraz dopadli nasypu.
— To jest naprawdę aż tak niebezpieczne? — spytał, gdy oboje siedzieli już skuleni za ziemnym wałem.
— Temperatura porównywalna ze smoczym ogniem — odparła, nasłuchując i w ostatniej chwili złapała rycerza za rękaw, gdy ten próbował się wychylić i zerknąć na syntezę. — Chcesz stracić grzywkę?
Za ich plecami - biegła już reakcja łańcuchowa. Pierwszy zapalnik rozpalił starannie usypany proszek. Ten zajął się czerwonym płomieniem, rozgrzał, zaczął topić, tchnął gorącem i iskrami, te zaś zapaliły kolejny proszek. Ów buchnął złocistym ogniem, zamruczał gniewnie, zjeżył się skwierczącym popiołem. A potem zapłonął termit.
I wszystko stało się bielą.
Sophie poczuła tylko gorący powiew przelewający się ponad krawędzią nasypu, zeszklona ziemia bulgotała, strzelała kroplami brudnego kwarcu. A potem ogień pożarł do reszty wszystkie odczynniki, reakcja ustała i tylko intensywny zapach spalenizny wciąż wiercił nozdrza. Alchemiczka wychyliła się zza nasypu, objęła wzrokiem teren.
— Mogło być gorzej — stwierdziła, kalkulując w myślach stopień zniszczeń poczynionych na polanie. Zerknęła na rycerza. Na szczęście ze sprzątaniem nie została sama.


— Syntetyczny khamrabaevit — mruknęła do siebie, podnosząc pęsetą filament. — Jestem geniuszem. To pójdzie na okładkę Tetrahedrona.
Jednak na pisanie publikacji jeszcze miał przyjść czas. Teraz Sophie czekało ważniejsze zadanie.
Wszystkie elementy jej projektu udało się wykonać, pozostało je złożyć i przetestować. Toteż Sophie składała, skręcała, wsuwała filamenty tam, gdzie trzeba. Starannie dopasowywała do siebie kawałki blachy, dokręcała łebki śrubek, by wszystko dobrze i szczelnie pasowało. Sprawdziła, czy klapka dobrze się zamyka, czy rączka poprawnie działa, czy wszystkie przewody są drożne i czy całość się nie zatyka. A potem w jedną z przegródek wsunęła kryształ - wcześniej ciemny, szary, pusty, równie twardy, co i diament, a zrodzony w smoczym ogniu płonącego glinu i opiłków magnetytu. Teraz zaś kryształ, napełniony magią Ayrenn, lśnił spokojną zielenią, roztaczał wokół siebie mile sosnowy zapach. Gdy tylko minerał znalazł się na swoim miejscu, drzemiąca w nim magia popłynęła filamentami, dając życie jedynej w swoim rodzaju maszynie. Ta zaś parsknęła wrzącą parą, zaterkotała, laboratorium wypełniło się przyjemnym, charakterystycznym aromatem. Sophie z satysfakcją patrzyła na swe dzieło.
— Działa.


Szósta rano była dobrą porą, aby niepokoić Serafina. Czarnoksiężnik i tak nie spał, wypatrywał pewnie oczy pożerając kolejną książkę, toteż Sophie nie miała najmniejszych wyrzutów sumienia, nachodząc go w jego kwaterze. W rękach taszczyła niemożebnie ciężki dla niej pakunek, więc zamiast pukać - zawołała. Drzwi się uchyliły, Sophie otworzyła je butem, nie trudząc się tym, by je za sobą zamknąć.
— Mam coś dla ciebie — zaczęła bez żadnych wstępów. — Artefakt.
Magiczne słowo sprawiło, że Serafin puścił brak powitania mimo uszu. Ze stolika zniknęły jakieś papierzyska, drzwi zamknęły się za alchemiczką, zaś czarnoksiężnik pozwolił trzymanej w dłoni książce odfrunąć na półkę. Tymczasem zaś Sophie, z głuchym „hej-ho!" wstawiła sprzęt na stolik. Chociaż dziwny obiekt nie był ani duży, ani przesadnie ciężki, dla kobiety noszenie go stanowiło spore wyzwanie, szczególnie gdy musiała przenieść go z samego laboratorium do kwatery Serafina. Ale to już nie był jej problem - od tego momentu noszeniem zajmie się książę, zaś intuicja podpowiadała alchemiczce, że wcale nie będzie z tego powodu niezadowolony.
— Wyczuwam tutaj magię Ayrenn — mruknął mężczyzna, wstając i pochylając się nad sprzętem, bez wysiłku zaglądając ponad ramieniem Sophie.
— Tak, pomogła mi przy pierwszym uruchomieniu i testach — odparła alchemiczka, otwierając klapkę na magiczny akumulator.
Serafin bez pardonu sięgnął, wyciągnął kryształ, przypatrzył mu się uważnie. Sophie dała mu nieco czasu na zbadanie kamienia, uśmiech błąkał się na jej ustach.
— Nie sądziłem, że dysponujesz khamrabaevitem — powiedział w zamyśleniu, obracając kryształ w złotych szponach. — To natywny kamień z Medrisy, regionu Sallandiry… Ten jednak wydaje się podejrzanie duży i symetryczny.
— Bo nie pochodzi z Medrisy — odparła Sophie, ściągając na siebie spojrzenie księcia. — Tylko z naszego ogródka. Tam go zsyntezowałam.
— Zsyntezowałaś minerał? — Sophie tylko wyszczerzyła zęby w uśmiechu. — Poczekaj, czyli te wykopki w ogrodzie, za które Marta potem ścigała Antaresa, to twoja sprawka?
— Poniekąd — przyznała, powstrzymując lekki śmiech. — A teraz, specjalisto od magicznych artefaktów - zgadnij, do czego służy ten artefakt.
— Czy robienie ze wszystkiego zagadki to tutejszy sport narodowy?
— Nie ma zabawy, jak wszystkie odpowiedzi dostaje się na tacy.
Serafin przesunął urządzenie w swoją stronę, wpatrzył się w jego wnętrze. Przebiegł wzrokiem po filamentach, zmrużył oczy, następnie sięgnął, otworzył kolejną z klapek. W powietrzu zamigotał złoty ognik, jasne światło wkradło się do środka sprzętu.
— Woda, młynek, temperatura i ciśnienie — zawyrokował, podkręcając nienagannego wąsa, w blasku wyczarowanego świetlika Sophie złowiła błąkający się na ustach mężczyzny uśmiech. — Ekspres ciśnieniowy.
— Bingo!
— W porównaniu do twojego - bardzo mały.
— Wersja podróżna. I magiczna przy okazji. Już nie będzie tak, że będziesz musiał cierpieć pozbawiony dobrej kawy jak gdzieś jedziesz. — Sophie uśmiechnęła się z satysfakcją, oparła biodrem o blat stołu. — Wszystkiego najlepszego, Serafinie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz