piątek, 21 stycznia 2022

Od Serafina cd. Jamesa

― Zero oktaryny zwierzętom. Nigdy, nigdy więcej.
― O proszę. ― Serafin uśmiechnął się niebezpiecznie, wilczo. ― Czyli jakieś próby i testy na zwierzętach jednak się odbyły. ― Książę odchylił się nieznacznie na oparcie zydla, splótł ze sobą dłonie. Niezobowiązująco spojrzał na wystający spod stołu kawałek psa. Podobnie do historyka, nie potrafiłby orzec, który z psów Małgorzaty właśnie zaszczycił ich swoją obecnością. W zasadzie, nie dbał nawet o to, który to pies. Póki sama jadowniczka trzymała się od niego z daleka, miał to w głębokim poważaniu.
― Lucia, jedno z kociąt, które… wpadły w moje ręce pewnego czasu jest zaskakująco anormalnym kotem. Wrednym, nieusłuchanym i ciekawym wszystkiego. Na tyle, że raz pozwoliła sobie świsnąć rozlaną z buteleczki raz oktarynę. Liznęła raz, jak tylko się odwróciłem. Na ten moment jest jednocześnie w niebieskie, fioletowe i czerwone łaty, a jak postawi się ją przy świecy, to też zaczyna świecić.
Z wypowiedzi Jamesa wyłapał to, co istotne. Czyli zmianę koloru futra po spożyciu. Książę już chciał dotknąć własnych włosów, przez krótką chwilę mógłby nawet uznać, że serce mu stanęło na samo wyobrażenie siebie samego z włosami w różowym odcieniu. Przecież to byłaby jakaś katastrofa. Serafinie pewnie by się podobało, ona zdawała się lubić takie przebieranki, ale on, poważny arcymag?
― Jak... ― zaczął. ― Jeżeli przez ciebie wyląduję z różowymi włos...
Na szczęście, Hopecraft szybko ukoił jego obawy. Na szczęście dla samego Hopecrafta, rzecz jasna.
― Nie, nie, nie. Reaguje tak tylko na zwierzęta według Cali. W ludzkim przypadku działa nieco jak łagodny narkotyk z opóźnionym zapłonem. No i znacząco podbija ciepłotę ciała, a do tego...
Serafin nie słuchał. Nie do końca w każdym razie, zbyt zajęty wnikliwa obserwacją twarzy historyka. W zasadzie nigdy nie miał do czynienia z czymś takim jak narkotyki. Czasem palił fajkę, czasem się napił, ale to by było na tyle. Doświadczenie z oktaryną było dla niego nowością na wielu płaszczyznach.
Zmrużył oczy dostrzegając tą dziwną, błyszczącą mgiełkę osiadającą na skórze, przez krótką chwilę zastanawiał się, czy faktycznie nagle skropliło się coś z powietrza, czy to jedynie omamy, zwidy. Powstrzymał chęć by wyciągnąć dłoń, by przekonać się co tak naprawdę mu się jedynie wydaje, a co dzieje się w rzeczywistości. Odchylił nieznacznie głowę, spojrzał w sufit. Ten także migotał, deski mieniły się w promieniach słońca wpadających zachodnim oknem.
― Całkiem przyjemny efekt. Jakieś skutki uboczne po spożyciu? ― dopytał, chcąc wiedzieć na co się właściwie przygotować. ― Właściwie jak się ją pozyskuje?
― A w kwestii Rosevii, daleko, daleko, daleko na południu. Podobno między jednym morzem a drugim, gdzie zachodzi słońce, a nie dochodzi już światło księżyca. Jak i wszelka cywilizacja, bo to głównie kraj barbarzyńskich zwyczajów. Przynajmniej tyle udało mi się wyciągnąć z naszych roseviańskich przybyszy i kilku książek.
― Ciekawy opis. Dość fantazyjny ― mruknął miękko książę, wciąż przyglądając się sufitowi. Po chwili spuścił głowę, spojrzał znów na historyka. ― Prawie jakby ta tajemnicza Rosevia wcale nie istniała, lub tez istniała tylko w pamięci ludzi, którzy stamtąd pochodzą. ― Książe ujął ponownie kubek w dłoń, przyjrzał się zalegającej w nim cieczy. Ściągnął na moment brwi. Wydawało mu się, że pojedyncza, kolorowa nić magii zawirowała w herbacie, ale po krótkim namyśle stwierdził, że to chyba efekt uboczny.
Gnatołam, żywo zainteresowany tym, co stoi na stoliku, spróbował po raz kolejny w jakiś magiczny, psi sposób wdrapać się na historyka i dostać się do tego, co go interesuje. Niestety, jego próby po raz kolejny spełzły na niczym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz