wtorek, 11 stycznia 2022

Od Salomei cd. Mattii

― Na śpiewie? ― Salomea nie ukryła zdziwienia, to odbiło się echem w głosie, mignęło w oczach.
Mattia skinął głową.
― Czy w Sallandirze mężczyźni nie śpiewają?
― To dość rzadki proceder. W znacznej części to domena kobiet, przynajmniej w tych bogatszych dzielnicach i domach. W biedniejszych rejonach ten podział nie jest tak silny. W miejscowości z której pochodzę mężczyźni śpiewali za każdym razem, kiedy wybierali się na połów, to była jakby… ich ofiara dla lokalnego bóstwa. By dotrzymał im towarzystwa, by strzegł od niebezpieczeństw czających się w głębi mrocznej toni ― urwała na moment, przez wspomnienie domu zgubiła rytm kroku, ale nim doszło do katastrofy, zgrabnie zamaskowała pomyłkę. Zwiewna szata tylko jej to ułatwiła, odciągając uwagę od ruchów, a skupiając ją na zwiewnym materiale.
Astrolog nie zauważył, albo równie wprawnie udał, że nie zauważył.
― W Iferii jest to dość częste zjawisko. Są nawet specjalne miejsca w których zawodowi śpiewacy dają popis swoich umiejętności, niektórzy są bardzo znani i popularni ― wyjaśnił Mattia.
― Jak nazywa się takie miejsce?
― Opera.
― Mam wrażenie, że pod względem kulturalnym Sallandira jest dość… uboga w porównaniu do twojego kraju. U nas głównie stawia się na magię, siłę. Oczywiście, nie można powiedzieć, że jesteśmy prymitywnymi barbarzyńcami… ― dopowiedziała z rozbawieniem, wywijając kolejny, wdzięczny obrót. ― Ale nie ma tu filharmonii, ani oper. Chciałabym kiedyś posłuchać takiego śpiewaka.
― Mając do dyspozycji magię wieży i teleporty, mogłabyś chyba zniknąć na jakiś czas? Zwiedzić inne miejsce?
Salomea pokręciła nieznacznie głową, westchnęła cicho.
― Wiesz, że nigdy nie byłam poza Sallandirą? Taka wycieczka to… chyba za dużo jak na mnie. Nie odnalazłabym się. Poza tym, myśl o obcej ziemi napawa mnie niezrozumiałym niepokojem.
― Rozumiem. ― Mattia nie naciskał, ani nie pociągnął dalej tematu.
Kolejne dwa utwory przetańczyli dyskutując o niezobowiązujących kwestiach, nie wrócili już do tematu mogącego chociażby zahaczyć o kwestię wycieczek dokądkolwiek. Kiedy muzyka ucichła, w pozytywce kliknął mechanizm, ostatecznie przywołując zamyśloną astrolożkę do rzeczywistości. Od dłuższego czasu nie była w domu, a temat śpiewu przypomniał jej, jak to wiele lat temu miała w zwyczaju śpiewać razem z siostrami podczas różnych czynności w domu, czy na podwórku. Wspomnienie to było tak samo miłe, jak i gorzkie, destabilizowało spokój ducha.
― Do bankietu wciąż mamy jeszcze trochę czasu, a idzie ci już całkiem nieźle. Wystarczy doszlifować płynność ruchów i być może lepiej oswoić się z samą strukturą, żeby wychodziło to równie naturalnie, co oddychanie.
― Czy pawanę tańczy się tylko w parach mieszanych? ― zaciekawił się Mattia.
― Niekoniecznie. Czemu pytasz? ― Salomea obejrzała się przez ramię, uniosła nieznacznie brwi, zaskoczona pytaniem.
― W Gildii o której ci wspominałem, na wydarzeniu znanym jako Parada Bóstw, mój brat tańczył pawanę z Serafinem. Do głowy wpadło mi, że jeśli taniec wykonuje się z obiema płciami, to być może powinienem także spróbować z Akshanem.
Purpurowe brwi podjechały jeszcze odrobinkę wyżej, niż chwilę temu. Rubin zdradzał czający się na wargach uśmiech.
― Serafin tańczył pawanę? Nie do wiary, co też się wyprawia w tej Iferii. Nietykalski książę? Pan interesuje-mnie-tylko-magia? Jesteś pewien?
― Widziałem na własne oczy ― parsknął Mattia, rozbawiony podejściem Salomei do tańców w wykonaniu arcymaga. ― I podobno nie dał się prosić.
― No nie wierzę ― Salomea podparła się pod boki, przechyliła nieznacznie głowę w bok. Długi kolczyk zadzwonił metalicznie, przesunął się nieznacznie poza szal okrywający włosy. ― Prawdziwie magiczna ta Iferia, a to podobno Sallandira jest przesiąknięta magią ― stwierdziła miękko, wciąż rozbawiona.
Puzderko trafiło do szuflady, dwójka astrologów znalazła się w korytarzu. Ściany zamigotały, zmieniły wystrój i główną tematykę ozdób. Salomea ruszyła przed siebie, doskonale znaną drogą do komnat drugiego Strażnika. Po chwili ciszy wpadł jej do głowy pewien pomysł.
― Może następnym razem ty spróbujesz uformować korytarz? ― spytała miękko, poświęcając Mattii krótkie spojrzenie. ― Wtedy mógłbyś poruszać się po wieży sam. Iść do ogrodów, zwiedzić resztę, czy cokolwiek innego przyszłoby ci do głowy.
― Bardzo chętnie ― w głos astrologa wkradła się ożywiona nuta. ― Czy powinienem coś jeszcze wiedzieć, poza tym, o czym mówiłaś w pierwszym dniu?
― Nie, nie ma nic ponad to do dodania. Wspomnę tylko, że najważniejsze jest skupienie na celu, a reszta dzieje się sama.
Mattia skinął głową, biorąc sobie jej słowa do serca.
― Jeśli pozwolisz, chętnie spróbuję już w drodze powrotnej.
Salomea nie miała nic przeciwko, wydawała się być zadowolona zapałem astrologa do poznawania nowych rzeczy. Po kolejnej chwili rozciągniętej rozmową znaleźli się już w królestwie Akshana. Komnata była zadymiona, lecz nie był to dym z fajki, ta stała na boku, kompletnie nieużywana i zgaszona. Kłęby dymu nie pochodziły z naturalnego źródła, wszystkie okna były pozamykane, za nimi szalało słońce, oblewając pustynię czerwonymi pasmami światła.
Maga znaleźli w poduszkach, drzemiącego z książką na brzuchu. Astrolożka obudziła go łagodnym szturchnięciem, parsknęła widząc jego rozespaną minę.
― Czy my ci czasem nie przeszkadzamy, o czcigodny raashirze? ― spytała nie kryjąc rozbawienia.
Akshan uniósł się na łokciach, rozespany spojrzał to na Salomeę, to na Mattię.
― Nie ukrywam, przerwałaś mi bardzo przyjemny sen. No, ale skoro już jest bezpowrotnie stracony… ― mag wzruszył ramionami, niby to wielce dotknięty straconą senną wizją. Podniósł się do siadu. ― Pewnie chodzi o te iluzje?
― Tak ― Mattia skinął głową ― Chciałbym wiedzieć czego się tam spodziewać, jak reagować. W Iferii tłumaczyłem je sobie logiką, zdrowym rozsądkiem, to pomagało mi zachować opanowanie. Coś mi jednak mówi, że to może nie wystarczyć.
― Tutejsi magowie bardzo lubią się popisywać umiejętnościami ― zaczął taktycznie Strażnik. ― Biorąc pod uwagę fakt, że do czynienia będziesz miał nie z jakimiś miernotami, a z ludźmi, którzy odpowiadają za wystrój przyjęcia sayida, to tak, opanowanie i logika mogą nie wystarczyć.
Podniósł się w końcu, przekazał książkę Salomei i wskazał jej uprzejmym gestem poduszki. Zbliżył się do Mattii.
― W iluzji bardzo łatwo zawrzeć ziarno prawdy. A iluzoryczny rekin, czy morska fala, wcale nie muszą być tylko iluzją. Pamiętasz, jak wspominaliśmy zeszły bankiet w ogrodzie?
― Tak. Chyba najbardziej zapadła wam w pamięć iluzja sztormu, o ile mnie pamięć nie myli?
― W rzeczy samej. Iluzja byłby po prostu bardzo ładna i dobrze wykonana, ale kiedy zawarli w niej prawdę – w tym wypadku zaklęcia związane z wodą – zrobili coś pozornie niemożliwego i zamknęli straszne zjawisko, które łamie statki wpół i topi ludzi, w czterech ścianach bezpiecznej komnaty. Wydawać by się mogło, że dokonali w ten sposób niemożliwego i niespodziewanego. To jest moja najkrótsza rada, Mattia: zawsze spodziewaj się niespodziewanego.
Astrolog skinął głową, odnotował słowa maga w pamięci. Akshan niezobowiązująco machnął dłonią, kłęby dymu rozwiały się, rozmyły się także ściany jego komnaty. Powietrze zamigotało fioletowymi iskrami, znaleźli się na środku pustyni, na wysokiej, czerwonej wydmie. Słońce nie prażyło jednak grzbietu, tak samo jak wiatr nie niósł ulgi.
― Prostym iluzjom brakuje polotu, są niedopracowane w szczegółach ― wskazał szerokim gestem teren dookoła ― słońce nie pali, piasek nie parzy i nie wdziera się w każdą, nieosłoniętą tkaniną szparę ciała. Kiedy jednak się o nie zadba…
Akshan rozpłynął się w powietrzu niczym zjawa, słońce nagle nabrało mocy, zaatakowało nieosłonięty kark astrologa. Piasek, dotąd niegroźny, stał się nieznośnie gorący, a wiatr, choć niósł pewną ulgę, sypał także drobinami. Wrażenie było realne, namacalne, nieznośnie prawdziwe. Mattia z początku dzielnie trzymał się zdrowego rozsądku, ale kiedy piasek wleciał mu do oczu, odruchowo sięgnął twarzy, by je przetrzeć.
Krajobraz zmienił się w następnej sekundzie. Znów stali we dwójkę, tym razem za grunt pod stopami mając twardą, spękaną słońcem ziemię. W oddali poruszała się karawana wielbłądów; porykiwały z niezadowoleniem na widok giętkiego bata, ich siodła mieniły się żywymi kolorami. Akshan stał tuż obok, splótł ręce za plecami. Przyglądał się karawanie w zamyśleniu.
― Z mojego doświadczenia wynika, że większość magów ma tendencje do zbytniego przesadzania, czy to w jedną, czy w drugą stronę. Albo nadmiernie oddają rzeczywistość, zapominając o jej naturalnych mankamentach, albo zbytnio ignorują detale. Widzisz kolory siodeł?
― Widzę.
― Pustynne karawany nigdy nie odznaczają się nadmiernymi barwami, to niepraktyczne.
― Zdrowy rozsądek ― dodał Mattia, dotykając brody w kontemplacyjnym geście.
Akshan uśmiechnął się kątem ust.
Scena znów uległa zmianie, tym razem znaleźli się w trzcinowej łódce dryfującej po szerokiej rzece. Z lewego brzegu łakomym wzrokiem obserwowało ich stado krokodyli, po prawej rolnicy wykopywali kanał irygacyjny, by nawodnić dalsze części pól. Woda chlupotała nieśmiało, w oddali odzywały się żurawie brodzące przy brzegu w wysokich zaroślach.
― Krótkie sekwencje są proste, wystarczy dobre oko by zobaczyć mankament, czy iskrę magii ulatującą z czyjegoś ciała. Prawdziwym problemem będzie to, że pod wpływem iluzji będziesz przez długie godziny, a im dłużej, im dalej w czar, tym trudniejszy będzie do zestawienia z logiką. Ich celem będzie wciągnąć cię w opowieść, sprawić, żebyś zapomniał o reszcie świata. Ale tej opowieści, nie ważne jak pięknej, poddać się nie możesz. ― Akshan wyciągnął dłoń, pchnął stanowczo Mattię do tyłu. Astrolog stracił równowagę, runął plecami do wody…
I wylądował w poduszkach, tuż przy kolanach Salomei czytającej książkę. Podniosła wzrok, zaznaczyła sobie palcem fragment tekstu w którym przestała czytać.
― I jak pierwsze wrażenia z iluzjami? ― zagadnęła miękko, głos zdradzał rozbawienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz