sobota, 20 listopada 2021

Od Antaresa cd. Javiery

W momentach takich, jak ten, Antares żałował, że nie może być w kilku miejscach na raz. Ledwo udało mu się jakoś sprawić, że stado dotarło jednak do Marwina, ledwo też udało mu się przenieść Javierę do wnętrza domu hodowcy i sprowadzić dla niej uzdrowiciela, by opatrzył te jej połamane żebra. Na szczęście rany nie były bardzo poważne, kobieta nie potrzebowała magii ani zbyt zaawansowanych technik opatrywania tego typu urazów, by stanąć za parę tygodni na nogi. Do tego pozostała jeszcze sama kwestia koniokradów - związanymi mężczyznami już zajęli się inni, Antares sądził, że teraz chyba siedzą w czyjejś szopie pod strażą i czekają, aż będzie można przewieźć ich do jakiegoś większego miasta, wytoczyć sprawę i sprawić, że cała ta machina wymiaru sprawiedliwości ruszy. Tym Antares już się nie przejmował - jego zadanie zazwyczaj kończyło się na dowleczeniu sprawców przed oblicze wymiaru sprawiedliwości, a jaki wyrok ten wydał, tym rycerz już się nie przejmował. Wychodziło to poza zakres jego kompetencji.
Pamiętał oczywiście, że jeden z koni jest ranny i że Javiera jakimś cudem zdołała go opatrzyć, choć był to prowizoryczny, szybki opatrunek, na pewno też musiał być zmieniany co jakiś czas, jeśli rana miała się zagoić. Antares zastanawiał się, na ile Javiera pierwsze, co zrobi zaraz po obudzeniu się, to spyta o rannego konia i nie pomylił się - faktycznie gdy tylko oprzytomniała na tyle, by połączyć wątki, było to jej pierwsze zmartwienie.
Słowa mężczyzny mu się nie podobały, ale nie brał urazy do siebie - w emocjach ludzie mówili różne rzeczy, najczęściej przykre i krzywdzące.
— Jeśli potrzebujesz wyjaśnienia, możesz pomówić z Javierą - wierzę, że jej słowa będą dla ciebie cenniejsze — powiedział krótko, a następnie zwrócił swą uwagę na weterynarz. — Mam lepszy pomysł. Gildia jest niedaleko, pojadę po Michelle i ona zajmie się klaczą. To lepsza opcja, niż gdybyś ty miała się jeszcze wysilać, zrobisz sobie w końcu krzywdę.
— Ale klacz, ona będzie musiała tyle czekać…
— Favellus jest wypoczęty, pojadę szybko. A i Michelle jest dobrym jeźdźcem, potrafi się też szybko spakować, zna się też na zwierzętach, na pewno sobie poradzi — odparł Antares. — Zaufaj jej trochę.
Javiera westchnęła ciężko, Antares widział w jej spojrzeniu niezgodę, ale trudno było kłócić się z logicznymi argumentami. Kobieta poruszyła się na posłaniu, skrzywiła nieco, gdy uraziła się w ledwo co opatrzone żebra.
— Dobrze, ale jedź szybko.
Antaresowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Skłonił się innym wierząc, że zostawia Javierę pod dobrą opieką, a następnie wyszedł, przygotował Favellusa do drogi, i pognał w stronę Gildii.
Rumak chyba tylko na to czekał, bo gnał znaną drogą niczym wiatr, wydzierając po drodze kopytami pryzmy ziemi, łomocząc podkowami po tym pojedynczym drewnianym mostku przerzuconym przez jakiś niewielki strumyk.
Michelle znalazł niemal od razu, a gdy streścił jej sytuację, kobieta nie wahała się ani chwili. Spakowała wszystkie potrzebne rzeczy w okamgnieniu i już była gotowa do drogi, Antares tylko na moment zdążył zsiąść z siodła.
Powrót na farmę Merwyna przebiegł równie sprawnie. Tak, jak Antares mówił - Michelle dobrze radziła sobie w siodle, zaś chęć pomocy rannej klaczy sprawiała, że kobieta nie wahała się pojechać forsownie. Niedługo dotarli już na miejsce - rycerz zostawił Michelle z rannym koniem, sam zaś postanowił wrócić do Javiery i poinformować ją, że pomoc dla zwierzęcia już przybyła. Czuł, że chyba tylko to może uspokoić kobietę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz