czwartek, 11 listopada 2021

Od Cahira cd. Madeleine

Madeleine uniosła butelkę, przytknęła do warg, przechyliła, upiła duży łyk. Potem kolejny. Odpoczęła chwilę, ponowiła proceder. Cahir, siedząc obok w bezruchu, śledził jej poczynania z pustym zainteresowaniem.
— Skąd ten nagły afekt do wina?
Nie zaszczyciła go spojrzeniem, dyskretnie otarła usta krańcem rękawa.
— Nie twój interes.
Rozejrzał się od niechcenia. Siedzieli na uboczu, w zacienionym miejscu, wśród drzew i krzewów, osłonięci przed wzrokiem przechadzających się głównymi ścieżkami osób. Popatrzył w kierunku budynków Gildii, częściowo zakrytych liśćmi, okratowanych splotami gałęzi. Odnalazł okno swojej kwatery, rzucił mu tęskne spojrzenie.
— Nie powinnaś tyle pić, wiesz? — zganił ją po dłuższej pauzie, jakby dla pozoru, głosem nieobecnym, pozbawionym troski.
— Zamierzasz teraz prawić mi morały? — odpowiedziała drwiąco.
— Nie zamierzam. Szkoda zachodu, nic to nie da, nie będziesz mnie słuchać.
Madeleine się uśmiechnęła. Nieładnie raczej.
— Cieszy mnie, że jesteś tego świadomy.
Ponownie zainteresowała się butelką. Cahir wziął głębszy oddech, wypuścił powietrze przez nos, pokręcił głową w wyrazie dezaprobaty.
— Zachowujesz się zupełnie jak...
— Jak kto? — wpadła mu w słowo, groźnie spoglądając przez ciemnozielone szkło.
Cahir uśmiechnął się, zdawkowo i krótko, nie odpowiedział. Sięgnął po jedną z butelek, którą Madeleine zabrała z gildyjnego barku.
— Co to za mina? Nie mogę? Jeżeli mam siedzieć tu z tobą całą noc, to na pewno nie na trzeźwo.
— Świetnie — skwitowała. — Teraz oboje skończymy w rowie.
— Przesadzasz.
— Zapomniałeś, co mówiłam? Masz mnie pilnować.
— Och? A więc na to przystałem? Bo nie pamiętam. Poza tym wiem, ile mogę wypić, żeby nie trzeba mnie było siłą ciągnąć do pokoju. 
Madeleine prychnęła.
— Udam, że nie dostrzegłam aluzji. 
Cahir uniósł butelkę do ust, trochę niechętnie, z ociąganiem, jakby robił to nie dla przyjemności, a z wyższej konieczności.
— Udam, że jej nie zrobiłem. 
Milczenie. Wiatr szeleszczący liśćmi. Kolejne spojrzenie rzucone w kierunku Gildii.
— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że nie zaciągnęłam cię tu z sympatii — oświadczyła w końcu Madeleine. — Ja po prostu...
— Wysługujesz się mną — podpowiedział teatralnym szeptem.
— Tak. Poza tym...
— Moje towarzystwo jest dla ciebie przykrą koniecznością. 
— A oprócz tego...
— Odczuwasz do mnie najwyższą niechęć.
Madeleine uniosła brwi w parodii uznania, zabiła mu brawo.
 — Znasz swoje miejsce. Świetnie. Jesteś doskonałym materiałem na famulusa. Szukasz może posady?
— Dziękuję  — odpowiedział bardzo uprzejmie, wdzięcznie przechylił brodę. — Mam już jedną na oku.
— Szkoda. Powiedziałabym, że u mnie będzie ci lepiej, ale — złożyła wargi w kolejnym złośliwym uśmieszku — po co kłamać.
— Wątpię zresztą, czy byłabyś w stanie zaproponować mi atrakcyjniejsze stawki.
Zaśmiała się. Wysokim, nieprzyjemnym, zimnym śmiechem.
— Skąd pomysł, że w ogóle bym ci płaciła?
— No proszę — parsknął — czyżby entuzjastka niewolnictwa? 
Dziewczyna niedbale machnęła ręką. Butelka przechyliła się nieco, alkohol cienkim strumieniem bryznął na pobliską grządkę, zrosił kilka chwastów.
— Demonizujesz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz